-
Stany Zjednoczone wprowadziły zakaz importu ryb z 46 państw, które nie spełniają ich norm ochrony ssaków morskich.
-
Decyzja może wywołać globalne konsekwencje gospodarcze, dyplomatyczne i środowiskowe.
-
Krytycy podkreślają ryzyko niewydolności systemu egzekwowania nowych przepisów, szczególnie z powodu cięć budżetowych w amerykańskich instytucjach.
-
Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Ustawa o ochronie ssaków morskich, uchwalona w USA w 1972 r., od dawna uważana jest za wzór prawnej ochrony przyrody. To dzięki niej ograniczono polowania na foki i wieloryby, a także wprowadzono restrykcyjne normy dotyczące przyłowów, czyli przypadkowego łapania zwierząt w sieci rybackie. Przez lata regulacje działały głównie wewnątrz kraju, ale teraz ich zasięg stał się globalny.
Pod koniec sierpnia amerykańska agencja NOAA Fisheries ogłosiła wyniki wieloletniego procesu oceny łowisk na całym świecie. Uznała, że 89 krajów spełnia wymagania. W tej grupie znalazły się m.in. Kanada, Nowa Zelandia i Indie. Ale aż 46 państw, w tym Rosja, Chiny i Meksyk, nie dostarczyło odpowiednich danych albo nie spełniło kryteriów. Od stycznia 2026 r. ich produkty nie będą mogły trafić na rynek amerykański.
Handel jako narzędzie ochrony przyrody
Stany Zjednoczone są największym importerem ryb i owoców morza na świecie. Około 80 proc. produktów dostępnych w sklepach pochodzi z zagranicy. To rynek wart ponad 25 mld dolarów rocznie. W praktyce oznacza to, że decyzje podejmowane w Waszyngtonie mają wpływ na tysiące firm i setki milionów konsumentów w innych krajach.
Zakaz importu opiera się na prostym założeniu: jeśli w danym kraju podczas połowów ginie więcej waleni i delfinów niż dopuszczają amerykańskie standardy, to jego produkty nie mogą być sprzedawane w USA. Działa tu czysta ekonomia – dostęp do lukratywnego rynku zależy od przestrzegania zasad ochrony przyrody.
Skala problemu jest ogromna. Według badań co roku na świecie w sieciach i linach połowowych ginie ponad 650 tys. ssaków morskich. Wiele z nich to gatunki zagrożone, których populacje liczą zaledwie kilkaset czy kilka tysięcy osobników.
-
Naukowcy zszokowani po pomiarach. Jaguar z Brazylii pobił wszelkie rekordy
-
Tragedia podczas safari. Doświadczony pracownik popełnił fatalny błąd
Organizacje ekologiczne domagają się sankcji
Eksperci podkreślają, że amerykańska decyzja ma szansę stać się punktem zwrotnym. – „W wielu krajach nie ma ani badań, ani skutecznego egzekwowania prawa. Ale brak wiedzy nie może być wymówką” – mówi Andrew Trites z University of British Columbia.
Organizacje ekologiczne od lat domagały się, by USA wprowadziły takie sankcje. – „To najwyższy czas, by Stany Zjednoczone wykorzystały ten instrument i ukarały kraje, które powodują śmierć tak wielu zwierząt” – podkreśla Georgia Hancock z Animal Welfare Institute. Jej zdaniem ochrona waleni i delfinów ma znaczenie nie tylko etyczne, ale też ekonomiczne i kulturowe. Walenie wpływają na produktywność ekosystemów morskich, a ich obecność sprzyja rybołówstwu i turystyce.

„To wielkie zwycięstwo ekosystemów morskich”
Szef NOAA Fisheries Eugenio Piñeiro Soler nazwał decyzję „wielkim zwycięstwem dla amerykańskich pracowników, konsumentów i ekosystemów morskich”. Podkreślił, że w ten sposób chroni się krajowy przemysł rybny i zapewnia konsumentom dostęp do bezpiecznej, zrównoważonej żywności.
Nie brakuje jednak głosów ostrzegawczych. Krytycy wskazują, że sukces może okazać się pozorny, jeśli nie będzie komu egzekwować nowych reguł. Administracja Donalda Trumpa w ostatnich miesiącach zwolniła setki pracowników NOAA, w tym osoby zajmujące się kontrolą i badaniami. Z budżetu wykreślono też środki na działalność niezależnej Marine Mammal Commission, która od lat dostarczała naukowej oceny decyzji. Bez tych instytucji i specjalistów system może się po prostu zatkać.
– „Każdy kraj będzie musiał regularnie składać raporty i dowody zgodności. To setki dokumentów i ogrom pracy analitycznej. Jeśli w NOAA zabraknie ludzi, cała procedura może stanąć w miejscu” – ostrzega Trites.
Celem ustawy jest ochrona waleni
Na wątpliwości co do skuteczności nakłada się także polityka. W maju prezydent Trump podpisał rozporządzenie „Restoring American Seafood Competitiveness”, które krytykuje uzależnienie USA od importu owoców morza i nakazuje zwiększenie krajowej produkcji. Dlatego wielu obserwatorów zauważa, że obok troski o ochronę przyrody pojawia się coraz wyraźniej argument ekonomiczny: sankcje mają chronić także amerykańskich rybaków.
Trites zwraca uwagę, że pierwotnym celem ustawy było jednoznaczne ograniczenie śmiertelności waleni i delfinów. – „Cel był czysty – nie zabijać ssaków morskich w imię zysku. Teraz argumenty gospodarcze zaczynają się z tym mieszać. Ale jeśli ostateczny efekt to mniej ofiar, to i tak wygrywają zwierzęta” – podkreśla.
Konsekwencje decyzji będą globalne
Decyzja USA nie kończy problemu przyłowów, ale może stworzyć precedens. Jeśli zakazy zostaną skutecznie wdrożone, inne kraje i organizacje handlowe mogą zacząć wprowadzać podobne zasady. W przeszłości podobny mechanizm działał choćby w przypadku norm bezpieczeństwa żywności czy standardów jakości.
Eksperci przewidują, że rządy krajów dotkniętych zakazami będą musiały zainwestować w modernizację rybołówstwa. Chodzi o wprowadzenie nowych narzędzi połowowych, takich jak pułapki bezlinowe, sezonowe zamykanie łowisk czy instalowanie urządzeń akustycznych odstraszających delfiny i wieloryby. Wdrożenie takich rozwiązań kosztuje, ale długofalowo się opłaca – nie tylko dlatego, że pozwala wrócić na rynek USA, lecz także dlatego, że zdrowe populacje morskie wspierają stabilność całego ekosystemu.
Spór o import ryb pokazuje, że handel coraz częściej staje się narzędziem ochrony przyrody. Dla konsumentów to także szansa na większą przejrzystość. Już dziś rośnie popyt na produkty z certyfikatami i informacją o śladzie środowiskowym. Jeżeli amerykańskie sankcje przyspieszą ten trend, w dłuższej perspektywie może to podnieść zaufanie do rybołówstwa jako branży.
Ale sukces nie jest przesądzony. Wszystko zależy od tego, czy USA utrzymają tempo egzekwowania przepisów, czy też kryzys kadrowy i polityczne naciski sprawią, że zakazy staną się martwą literą.
Dla jednych krajów sankcje będą ciosem. Dla innych – impulsem do zmian. W dłuższej perspektywie to właśnie te decyzje zadecydują, czy przyłowy wciąż będą pochłaniały setki tysięcy waleni i delfinów rocznie, czy też uda się ten trend odwrócić.
Na razie amerykańska ustawa pozostaje złotym standardem i pokazuje, że handel można wykorzystać jako narzędzie ochrony. Jeśli USA wytrwają w tym podejściu, inne rynki mogą pójść w ich ślady. Jeśli jednak zabraknie konsekwencji, wygrają stare praktyki, a koszty poniosą zwierzęta, które już dziś balansują na granicy przetrwania.