Pod koniec tego roku minie równo 10 lat od momentu, gdy w tak zwanym Porozumieniu paryskim kraje świata zgodziły się działać na rzecz zatrzymania globalnego ocieplenia. Postawiono w nim konkretny cel: powstrzymanie wzrostu średniej temperatury znacznie poniżej 2 stopni Celsjusza, najlepiej na poziomie 1,5 stopnia. 

Wtedy mieliśmy kilkanaście lat na to, żeby coraz szybciej zmniejszać nasze emisje gazw cieplarnianych i pozostać poniżej tego limitu. Jednak tak się nie stało. W ciągu ostatnich 10 lat (z wyjątkiem roku pandemii) emitowaliśmy coraz więcej i więcej dwutlenku węgla. I widzimy tego konsekwencje: przy obecnym tempie spalania ropy, węgla i gazu, wystarczy kilka lat, żeby wyczerpać nasz „budżet węglowy” i zagwarantować wzrost ocieplenia o 1,5 stopnia lub więcej.

Zobacz wideo Szymon Malinowski: Nie doceniamy naszego wpływu na klimat w skali planetarnej

W stronę 1,5 stopnia

W połowie czerwca grupa 60 naukowców z całego świata opublikowała raport, który podsumowuje najważniejsze wskaźniki globalnego ocieplenia (według stanu na rok 2024). Maluje on ponury obraz: zatrzymanie ocieplenia poniżej 1,5 stopnia nie tylko zdaje się już być praktycznie niemożliwe, ale przekroczenie tego progu jest bliżej, niż może się wydawać. Bez drastycznej zmiany w światowej gospodarce to kwestia kilku kolejnych lat. 

– Wszystko zmierza w złym kierunku. Obserwujemy bezprecedensowe zmiany, w tym przyspieszenie nagrzewania Ziemi i wzrostu poziomu mórz – powiedział cytowany przez BBC główny autor raportu, prof. Piers Forster z Uniwersytetu w Leeds.

Wzrost temperatury Ziemi zależy bezpośrednio od naszych emisji gazów cieplarnianych. Im więcej dwutlenku węgla, metanu i innych takich gazów w atmosferze, tym bardziej rośnie temperatura. Rok 2024 był najgorętszym w historii pomiarów – globalna temperatura była o ponad 1,5 stopnia wyższa od średniej sprzed epoki przemysłowej (1850-1900). 

Jednak przekroczenie limitu ocieplenia, o którym mówi Porozumienie paryskie, nie dotyczy pojedynczego roku, a średniej wieloletniej. Ta – jak wyliczają naukowcy – wynosi na tę chwilę 1,25 stopnia Celsjusza. Badacze są jednak w stanie policzyć nie tylko to, kiedy prawdopodobnie przebijemy poziom 1,5 stopnia, ale też ile gazów cieplarnianych możemy jeszcze wyrzucić do atmosfery, zanim to się stanie. 

Budżet na wyczerpaniu

Naukowcy posługują się terminem „budżetu węglowego”. To ilość gazów cieplarnianych emitowana przez człowieka, której odpowiada pewien poziom ocieplenia. Najłatwiej porównać to do wanny: nasze emisje gazów cieplarnianych to kran – im bardziej go odkręcimy (więcej emitujemy), tym szybciej wanna się napełnia.

W 2020 roku naukowcy policzyli, że możemy wyemitować jeszcze 500 miliardów ton CO2, zanim „wanna się przeleje” – czyli w atmosferze będzie tyle gazów cieplarnianych, że nieuchronnie przekroczymy poziom 1,5 stopnia. Według najnowszej analizy ten budżet węglowy stopniał już do zaledwie 130 miliardów ton (ta liczba to efekt naszych emisji w ostatnich latach oraz poprawek w wyliczeniach).

Obecnie świat wyrzuca około 40 miliardów ton CO2 do atmosfery rocznie. Zatem jeśli te emisje pozostaną na tym samym poziomie, to w zaledwie około 3 lata wyczerpiemy budżet węglowy, dający szanse na pozostanie w limicie 1,5 stopnia. Samo przekroczenie tego poziomu wzrostu temperatury (ze względu na inne zmienne) potrwa jeszcze kilka lat – naukowcy spodziewają się, że dojdzie do niego około 2030 roku. 

Teoretycznie gdyby w każdym kolejnym roku udało nam się drastycznie zmniejszyć emisje (przykręcić kran), to kupilibyśmy nieco czasu, jednak to wydaje się praktycznie nieprawdopodobne. Co to wszystko oznacza?

Walka z ociepleniem

Wspomniane na początku Porozumienie paryskie mówi o zatrzymaniu ocieplenia znacznie poniżej 2 stopni Celsjusza, najlepiej – 1,5 stopnia. Wszystko wskazuje na to, że tego bardziej ambitnego celu nie uda nam się już osiągnąć. Ale to nie oznacza, że kolejnym limitem są 2 stopnie Celsjusza. Naukowcy podkreślają, że każdy ułamek stopnia ma znaczenie i im szybciej uda nam się zatrzymać zmianę klimatu, tym lepiej. 

Choć różnica między 1,5 a 2 stopniami może wydawać się niewielka, to w rzeczywistości wyższy poziom ocieplenia niesie o wiele poważniejsze konsekwencje. Nie oznacza to, że przy ociepleniu o 1,4 stopnia wszyscy jesteśmy bezpieczni (bo już widzimy negatywne skutki), ani że na poziomie 1,6 stopnia walka ze zmianą klimatu nie będzie miała już sensu.

Jednak po pierwsze – z każdym ułamkiem ocieplenia wzrasta zagrożenie ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi, które napędza zmiana klimatu. To między innymi silniejsze huragany, fale upałów, powodzie i susze. 

Po drugie – powyżej poziomu 1,5 stopnia coraz szybciej będzie rosło ryzyko przekroczenia tak zwanych punktów krytycznych klimatu Ziemi. To m.in. destabilizacja pokrywy lodowej na biegunach, uwalnianie metanu uwięzionego w „wiecznej zmarzlinie” czy kaskadowe wysychanie lasów Amazonii. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, że taki czy inny punkt krytyczny zostanie przekroczony przy dokładnej wartości ocieplenia (np. 1,8 czy 2,1 stopnia), ale znamy orientacyjne poziomy ryzyka. I wiemy, że po ich przekroczeniu nie będzie odwrotu, a np. utrata lodu morskiego w Arktyce czy stepowienie Amazonii jeszcze przyspieszy wzrost temperatury. 

Zatrzymać paliwa kopalne

Jedynym pozytywnym aspektem, który zauważyli naukowcy w nowym raporcie, jest to, że – choć nasze emisje CO2 wciąż rosną – to w ostatnich latach rosły nieco wolniej. To może wskazywać, że jesteśmy bliscy osiągnięcia ich szczytu.

To byłaby z jednej strony kolosalna zmiana, z drugiej – sama w sobie nie wystarczy. Jeśli emisje przestaną rosnąć, ale pozostaną na obecnym poziomie, to nasza metaforyczna wanna dalej będzie szybko się wypełniać i znacznie przelewać. 

Konieczne jest jak najszybsze zmniejszanie tych emisji, a więc odejście od spalania węgla, ropy i gazu, a także pozbycie się emisji związanych z przemysłem czy rolnictwem. 

Udział
Exit mobile version