Jest pani znana z tego, że otwiera przed polskimi przedsiębiorcami drzwi na rynki zagraniczne. Jak konkretnie wspiera ich pani w ekspansji?

Z wielką chęcią i radością od lat dzielę się swoim doświadczeniem. Na początku dzieliłam się tym, co sama przeżyłam: jak upadałam, jak wstawałam z kolan, jak to jest prowadzić firmę. Mówiłam to, czego nikt nam nie powiedział 25 lat temu. Dziś chcę to przekazywać dalej – że zmiany, które nas spotykają w trakcie prowadzenia firmy, są normalne. Ja na początku byłam w szoku – dlaczego, gdy coś już ułożę, znów wszystko się zmienia? A przecież zmienia się ciągle. I nie chodzi tylko o rynek, ale też o przepisy, np. ze strony NFZ – wszystko ewoluuje, a my musimy się dostosowywać. Dlatego dziś daje mi ogromną satysfakcję to, że mogę wspierać innych: mówić, co jest normalne, czego się nie bać, jak się trzymać i nie poddawać.

Jak to wygląda w praktyce? W jaki sposób dzieli się pani tym doświadczeniem i kontaktami?

Latając po świecie, jeżdżąc na konferencje i misje gospodarcze, spotykałam i wciąż spotykam wielu ludzi, którzy inspirują. Jadąc np. do Puerto Rico, zauważyłam, że tam jest jak w latach 80. w Polsce – co się otworzy, to działa. Więc dlaczego nie miałabym zaproponować innym, żeby też to zobaczyli, dotknęli tego?

Dla mnie naturalnym krokiem było to, żeby się tym dzielić. Wpadłam na pomysł, by zapraszać przedsiębiorców, których znam, do wspólnych wyjazdów – pokazywać im miejsca, w których poznałam interesujących ludzi, gdzie pojawiają się nowe możliwości.

Z jakim odzewem spotyka się pani pomysł? Przedsiębiorcy chętnie korzystają z tej szansy?

Odzew jest wspaniały, bo nie każdy dzieli się swoimi kontaktami i pomysłami na życie. Bardzo chętnie biorą udział w wyjazdach lub spotkaniach. Zdarza się oczywiście, że czasem ktoś nie rozumie, po co ma myśleć o innych kontynentach. Często pytam: „Gdzie chcecie zorganizować misję gospodarczą? Co was interesuje?” I słyszę: „A ja nie wiem, tu nie, tam nie”. Wtedy odpowiadam: „Lećcie ze mną, może coś was zainspiruje”.

Nie każdy rozumie, że jadąc na konferencję – nawet nie związaną z naszą branżą – dajemy sobie szansę na spotkanie ludzi, poznanie nowej technologii, kraju, z których może wyniknąć zupełnie nowy pomysł, inwestor, kierunek działania. Spotkania z ludźmi w San Francisco, w Dolinie Krzemowej otwierają nam oczy na to, że coś może się przydać w naszych firmach, że może warto spróbować czegoś nowego. Dlatego mówię do przedsiębiorców, że mamy iść nie tylko na równi z konkurencją, ale wręcz trzeba wszystkich wyprzedzać. Nie możemy prowadzić firmy ze stereotypami i w stagnacji. Trzeba otworzyć głowę, wyrzucić ograniczenia i wyjść poza wpojone struktury.

Czy ma pani swoje motto, którym kieruje się w życiu i w biznesie?

Oczywiście! Sukcesem jest odnosić sukcesy i jednocześnie pozostać tym samym człowiekiem – dobrym człowiekiem, z szacunkiem do innych.

Jako kobieta z wieloma sukcesami – czy uważa pani, że kobietom-przedsiębiorcom wciąż jest trudniej niż mężczyznom?

Jest nam czasem trudniej, ale trzeba iść walecznie do przodu. Nie jest nam trudniej ze względu na osobowość. Jeśli ktoś ma talent, werwę, wizję – to działa, niezależnie od płci. Ja zawsze mówię, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni potrafią pięknie zarządzać, ale też mogą być słabymi liderami. Najważniejszy jest człowiek.

Niestety nadal funkcjonuje narracja, że to ten silny, wysoki mężczyzna jest „naturalnym” liderem. To nieprawda. W biznesie nie liczą się mięśnie, tylko umysł, kreatywność, umiejętność inspirowania i tworzenia warunków, w których ludzie chcą pracować – bo są szanowani, mogą się rozwijać, wypowiadać. Zawsze zachęcam pracowników do wyrażania opinii – nawet, jeśli się ze mną nie zgadzają. Bo ja też mogę czegoś nie zauważyć. Nikt nie jest mądry od A do Z.

W pani filozofii zarządzania silnie wybrzmiewają empatia i troska o ludzi. Skąd taka postawa?

Z osobowości i z doświadczenia. Na początku byłam wręcz zbyt dobra – chciałam wszystkim przychylić nieba. Ale szybko się nauczyłam, że trzeba wyznaczać granice. I wtedy jest obopólny szacunek między pracodawcą a pracownikiem. Jeśli jesteś dobrym, szlachetnym, ale i asertywnym szefem to ludzie sami będą czuć szacunek i uznanie. Wtedy firma rozwija się, a ludzie czują, że wspólnie ją tworzą.

Czy ludzie rozumieją taki styl zarządzania?

Zdecydowanie. Kandydaci po rozmowach rekrutacyjnych wychodzili wzruszeni tym, że prezes chce z nimi osobiście rozmawiać. Chciałam tworzyć zgrany, wartościowy zespół – nawet jeśli miał liczyć trzy tysiące ludzi. I to był mój sukces – że zbudowałam firmę, w której ludzie chcieli pracować, bo czuli się zauważeni, a nie zarządzani przez strach. Stawiam na wzajemność – daję z siebie dużo, ale oczekuję szacunku. Dla mnie pracownik to partner – razem tworzymy firmę, z którą się utożsamiamy.

Jak młodzi ludzie reagują na takie podejście?

Ostatnio byłam w liceum, rozmawiałam z uczniami o przedsiębiorczości. Mówiłam: „Prześcigajmy się w tym, kto jest lepszym pracodawcą”. Opowiadałam, że w dniu urodzin pracownik u mnie nie przychodzi do pracy, a ja mu za ten dzień płacę. W piątki pracujemy krócej, daję dodatkowe dni wolne na badania. Jeden z chłopców zapytał: „To ja nie muszę być taki bezwzględny, taki silny?” Odpowiedziałam: „Nie. Twoja siła to asertywność z klasą. Bądź szlachetny – wtedy ludzie będą cię szanować, a nie się ciebie bać”.

Jest pani aktywnie zaangażowana w działania Polskiej Rady Przedsiębiorców. Jakie cele sobie pani tam stawia?

Przede wszystkim – rozmawiać z politykami, żeby nas rozumieli. Że to, co zgłaszamy, nie jest dla naszego „widzimisię”. Od 20 lat jeżdżę do ministerstw, apelujemy: teoria ma się nijak do praktyki. Przepisy utrudniają życie ludziom, którzy mają pasję, talenty i chcą budować coś wartościowego. Kiedy zakładałam BetaMed czy inne firmy, brałam odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale też za rodziny moich pracowników. Rząd powinien wspierać takich ludzi, a nie ich zniechęcać.

A co z wizerunkiem przedsiębiorcy w społeczeństwie? Czy coś się zmienia?

Chcę go zmieniać. Bo jako dziecko widziałam w filmach, że przedsiębiorca to złodziej, kombinator, badylarz. To było szczucie ludzi na siebie. A ja mówię jasno – my nie kradliśmy. Harowaliśmy po nocach przez lata, budowaliśmy coś od zera. Nikt nam tych pieniędzy nie dał. Przedsiębiorcy są uczciwi, lojalni, płacą podatki, a do tego są często filantropami. Pomagamy, nie dlatego, że dostaniemy ulgę podatkową, tylko dlatego, że tak trzeba. I nie powinniśmy się tego wstydzić – powinniśmy głośno mówić, że przedsiębiorca to dobry, uczciwy człowiek i filantrop.

Jednym z pani najnowszych projektów jest „Polska w Dolinie Krzemowej”. Co to za inicjatywa?

To projekt profesora Piotra Moncarza, który razem z nami z wielką pasją wprowadza. Ja jestem wiceprezesem Centrum Polskiego w Dolinie Krzemowej. Chcemy, by polscy przedsiębiorcy mogli pokazać się w USA, a Amerykanie zobaczyli, jacy jesteśmy zdolni. I to działa w trzech obszarach: uczelnie polskie, biznes i samorządy. Uczelnie mogą przedstawiać swoje projekty i zdolnych studentów, biznes może wejść na rynek amerykański, a Ameryka do Polski, a samorządy wymieniać się doświadczeniami i rozwijać nowości. Chcemy dawać ludziom szansę na to, żeby mogli rozwijać projekty globalnie – zaczynamy od USA, ale może potem dalej.

Czyli znów łączy się tu pani pasja do networkingu i wspierania innych?

Tak. Byłam dumna, że mogłam uczestniczyć w misjach gospodarczych jako partner i sponsor. Zostałam ambasadorem biznesu Nevady. Przywoziłam przedsiębiorców do USA, polskie uczelnie do Reno. Współpracowałam z rządem Nevady, jeździłam z nimi do Peru, Chile. Łączyłam ludzi, inspirowałam – i to mnie uskrzydla.

Udział
Exit mobile version