Sobotnia manifestacja zwolenników PiS w Warszawie stała się dla lidera Konfederacji okazją do kolejnego uderzenia w partię Jarosława Kaczyńskiego. „PiS manifestujący przeciwko imigracji jest tak wiarygodny, jak Tusk chwalący się zaporą na granicy z Białorusią. W obu tematach Tusk z Kaczyńskim są siebie warci” – napisał Sławomir Mentzen. A działacze jego partii zawiesili na placu Zamkowym baner z napisem: „Rząd PiS wydał 366 tysięcy wiz dla imigrantów z Afryki i Azji”.
Była to już kolejna odsłona trwającej od kilku tygodni wymiany ciosów między politykami obu formacji, w której prym wiodą Kaczyński i Mentzen. W jej trakcie ten ostatni nazwał m.in. lidera PiS „politycznym gangsterem”, zaś Kaczyński określił obecność Mentzena w polskiej polityce mianem „nieporozumienia”.
Wcześniej zaś zarzucał mu społeczny darwinizm, reprezentowanie interesów najbogatszych obywateli, wyraził też przekonanie, że „realizacja pomysłów Mentzena w praktyce oznaczałaby rozpad państwa polskiego w kilka dni”.
Bezpośrednio po czerwcowym zwycięstwie Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich, osiągniętym dzięki poparciu jego kandydatury przez ponad 80 proc. zwolenników Mentzena z pierwszej tury głosowania, mogło się wydawać, że sojusz obu formacji jest przesądzony. Jednak wkrótce potem Jarosław Kaczyński postanowił w typowy dla siebie sposób przetestować przyszłego koalicjanta.
Pod koniec lipca ogłosił on 10-punktową „deklarację polską” i wezwał przywódców Konfederacji do jej podpisania. Było to nawiązanie do tzw. deklaracji toruńskiej, do której podpisania Mentzen nakłonił Nawrockiego przed drugą turą wyborów prezydenckich. „Deklaracja polska” stanowi swoisty PiS-owski dekalog, który – zestawiony z hasłami głoszonymi przez polityków Konfederacji – pokazuje, że obie formacje znacznie więcej łączy niż dzieli.
Dlatego atakując propozycję podpisania deklaracji, Mentzen zdystansował się właściwie wyłącznie od jej ostatniego punktu zatytułowanego: „Mieszkanie prawem, nie towarem”. W rzeczywistości jednak w całej sprawie nie chodziło o kwestie programowe, ale o zawartą w punkcie pierwszym sprawę dla Kaczyńskiego najważniejszą: „Żaden rząd, ani teraz ani też nigdy w przyszłości nie będzie tworzony z udziałem sił politycznych Donalda Tuska”.
Podpisanie się przez przywódców Konfederacji pod takim zdaniem oznaczałoby, że z góry skazują się na zawarcie koalicji z PiS, zwłaszcza że pojęcie „siły polityczne Donalda Tuska” wydaje się szersze niż Koalicja Obywatelska i prawdopodobnie tylko sam Kaczyński wie, kogo można do nich zakwalifikować.
Była to zatem swego rodzaju pułapka zastawiona na przywódców Konfederacji. Kaczyński postanowił narzucić konfederatom alians na swoich warunkach, zanim jeszcze prawicowi wyborcy w przyszłych wyborach określili układ sił na polskiej prawicy.
Ten ostatni zaś, sądząc po sondażach, jest dla PiS najgorszy od czasów, gdy Kaczyński zdołał w latach swoich pierwszych rządów zepchnąć ze sceny Ligę Polskich Rodzin. A właściwie nawet gorszy, bo większość obecnych sondaży daje Konfederacji szanse na 70-80 mandatów poselskich, czyli potencjał, o jakim politycy LPR mogli przed laty tylko pomarzyć.
Gdy przyjdzie odpowiedni moment i prezes PiS uzna, że nie ma innego sposobu na odsunięcie Tuska od władzy, wówczas spojrzy liderowi Konfederacji głęboko w oczy i bez mrugnięcia odkryje w nim prawdziwego polskiego patriotę
Warto przypomnieć, że w ówczesnej koalicji z PiS był drugi z liderów Konfederacji, czyli Krzysztof Bosak. Wprawdzie nie jest on wobec PiS nastawiony równie niechętnie jak Mentzen, ale od czasu do czasu przypomina, że wciąż pamięta metody, jakimi Kaczyński najpierw w 2006 r. nakłonił LPR do wejścia do koalicji rządowej, a następnie rozbił tę formację od środka. Do pewnego stopnia przypominało to dezintegrację Porozumienia Jarosława Gowina przeprowadzoną przez lidera PiS w kilkanaście lat później.
Nosił wilk razy kilka…
Ktoś, kto zna słabo polityczną biografię lidera PiS, mógłby uznać jego wszystkie, tak liczne ostatnio, antykonfederackie wypowiedzi, za wykluczające przyszłą koalicję rządową obu formacji. Koalicję, która – sądząc po wszystkich właściwie sondażach, jakie pojawiły się po wyborach prezydenckich – mogłaby liczyć na stabilną większość w przyszłym Sejmie.
Warto jednak przypomnieć w tym kontekście, co Jarosław Kaczyński mówił w 2003 r. o Samoobronie: „Jest tworem byłych oficerów służb bezpieczeństwa. (…) To formacja używana do osłony tego całego układu i ochrony tego nieporządku, który jest w kraju i jednocześnie korzystająca z tego nieporządku”. Władze PiS przyjęły wówczas nawet specjalną uchwałę, wykluczającą jakąkolwiek współpracę z partią Andrzeja Leppera. Jednak w trzy lata później znalazł się on w rządzie Kaczyńskiego, w roli wicepremiera i ministra rolnictwa.
Nie należy się zatem zbytnio przywiązywać do obecnych mocnych słów Kaczyńskiego pod adresem Mentzena. Gdy przyjdzie odpowiedni moment i prezes PiS uzna, że nie ma innego sposobu na odsunięcie Tuska od władzy, wówczas spojrzy liderowi Konfederacji głęboko w oczy i bez mrugnięcia odkryje w nim prawdziwego polskiego patriotę, zasługującego – jak niegdyś Andrzej Lepper i Roman Giertych, a później Jarosław Gowin – na stanowisko we wspólnym rządzie.
Problem w tym, że niektórzy politycy PiS chcieliby ten moment przyspieszyć i dogadać się z Konfederacją jeszcze przed wyborami. Wstępem do tego byłoby zawarcie prawicowego paktu senackiego, czyli takiego porozumienia, jakie stworzyli przed wyborami z 2019 i 2023 r. liderzy partii tworzących obecną koalicję rządową. Dzięki wystawieniu wspólnych kandydatów do Senatu politycy KO, PSL i Lewicy zdobyli minimalną większość w izbie wyższej już w 2019 r., co istotnie utrudniło Kaczyńskiemu rządy w drugiej kadencji. A po czterech latach kandydaci centrolewicowego paktu, do którego dołączyła też wówczas Polska 2050, zdobyli aż 65 mandatów, zapewniając kordonowej koalicji stabilną większość w Senacie.
W kierownictwie PiS najgorętszym zwolennikiem paktu senackiego wydaje się Przemysław Czarnek, który mówił o tym ostatnio publicznie jako pożądanym rozwiązaniu. Na tę propozycję, w interesujący sposób zareagował Sławomir Mentzen:
„Nie wydaje mi się, żebym chciał rozmawiać na temat paktu senackiego z Jarosławem Kaczyńskim, natomiast mógłbym porozmawiać z prezydentem Karolem Nawrockim. (…) Gdyby na przykład Karol Nawrocki był gospodarzem paktu senackiego szerokich sił prawicowych, to byłoby to bardzo ciekawe rozwiązanie„.
W ten sposób Mentzen pośrednio wezwał prezydenta, ale i polityków PiS myślących podobnie jak Czarnek, do wysłania Kaczyńskiego na polityczną emeryturę.
Oczywiście obecnie taki scenariusz wydaje się mało realny, ale – jeśli obecna kadencja Sejmu nie ulegnie skróceniu – najbliższe dwa lata mogą go uprawdopodobnić. Zwłaszcza jeśli Karol Nawrocki skorzysta z propozycji Mentzena i postanowi rzeczywiście zostać „gospodarzem paktu senackiego”, a równocześnie dystans w sondażowym poparciu dla PiS i Konfederacji (obecnie oscylujący między 10 a 15 proc.) zacznie się zmniejszać i osiągnie poziom jednocyfrowy. Zmiany demograficzne mogą sprzyjać takiemu rozwojowi wydarzeń – codziennie bowiem ubywa najstarszych wyborców, wśród których PiS jest najsilniejsze, a przybywa najmłodszych, wśród których najpopularniejsza jest obecnie Konfederacja.
W dodatku różnica wieku dzieląca Kaczyńskiego od prezydenta oraz czołowych polityków obu prawicowych formacji będzie się coraz bardziej rzucała w oczy.
Skłócone siostry walczą o wdzięki kawalera
Jednak i bez wysłania Kaczyńskiego na emeryturę, o czym może też zdecydować stan jego zdrowia, koalicja PiS i Konfederacji wydaje się możliwa. Obecnie obie formacje przypominają bowiem skłócone przyrodnie siostry, zabiegające o wdzięki tego samego kawalera, czyli prawicowego elektoratu.
Największe różnice między nimi dotyczą kwestii ekonomicznych, które jednak w polskiej polityce odgrywają (niestety) drugoplanową rolę. Jeśli zatem w ciągu najbliższych dwóch lat nie dojdzie do gospodarczego kryzysu, uniemożliwiającego zapoczątkowaną przez PiS, a kontynuowaną przez kordonową koalicję, politykę równoczesnych olbrzymich wydatków socjalnych i zbrojeniowych, to mimo liberalnej gospodarczo retoryki Mentzena, po raz kolejny ekonomia zostanie złożona na politycznym ołtarzu.
Odbędzie się to z jego udziałem lub też bez niego. Zwłaszcza jeśli nie będzie chciał w odpowiednim momencie spojrzeć głęboko w oczy Jarosława Kaczyńskiego i zobaczyć w nich gorącego zwolennika gospodarki wolnorynkowej.