Jest wrzesień 2024 roku. Woda przerywa wał w gminie Otmuchów, a rzeka Widna rozlewa się po okolicy, zbliżając się niebezpiecznie w okolice domów jednorodzinnych. Uszkodzony wał, przy wsparciu sołtysa i jednego z radnych, naprawiają mieszkańcy. Mija kilka miesięcy i w niedzielę rzeka znów wylewa się z koryta, zalewając drogę powiatową i lokalne pola, niszcząc uprawy. To efekt gwałtownych opadów, które przechodzą nad Polską.
W ostatnich godzinach strażacy interweniowali ponad tysiąc razy w związku z podtopieniami, najwięcej na Śląsku i w Małopolsce. Wciąż obowiązują ostrzeżenia pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia przed silnymi opadami i burzami. A w niektórych miejscach rzeki osiągnęły stan alarmowy, tak jest m.in. w Czechowicach-Dziedzicach gdzie rzeka Iłownica osiągnęła stan 463 centymetrów (stan na poniedziałek, godzinę 13:40 – przyp. red.).
A o tym, jakie woda może siać spustoszenie, wie Paweł Szymkowicz, burmistrz Guchołazów. Woda zalała cześć budynków w mieście, lokalne drogi zmieniły się w rzeki, a w kościele przy rynku zapadła się posadzka. Obecnie mieszkańcy znów z niepokojem spoglądają w niebo.
– Sytuacja jest pod kontrolą. Zagrożenia powodziowego nie było i nie ma. Woda w rzece jest na poziomie, któremu bardzo daleko do tego, co było we wrześniu 2024 roku. Mamy do czynienia z lokalnymi podtopieniami i zalaniami, głównie z mniejszych cieków wodnych i dopływów Białej Głuchołaskiej i wody spływającej z pól – mówi burmistrz.
– Wspomnienia cały czas wracają. Dziś lepiej śpimy. Słyszymy prognozy uspokajające i to się faktycznie sprawdziło – dodaje.
Zbigniew Karaczun, wykładowca pracujący na wydziale ochrony środowiska i dendrologii SGGW i ekspert Koalicji Klimatycznej, z którym rozmawiamy o obecnej sytuacji pogodowej, nie jest zaskoczony. – Jednym ze skutków zmiany klimatu jest wzrastająca nieprzewidywalność pogody i większa liczba ekstremalnych zjawisk. Burze i deszcze nawalne to jest nowa normalność, w której musimy się odnaleźć – mówi.
Zdaniem naukowca, jako społeczeństwo nie podejmujemy wystarczających działań, aby zatrzymać zmianę klimatu. – Nie bazujemy na najnowszych osiągnięciach nauki, ale staramy się opierać na systemach, które działały dobrze, ale w połowie ubiegłego wieku. Nie uczymy się na błędach, szczególnie politycy – opowiada.
Jego zdaniem są dwa konieczne kierunki, którymi trzeba podążyć. – Po pierwsze musimy ograniczyć prędkość, z jaką zmienia się nam klimat. Dlatego przede wszystkim musimy zmniejszać powodowaną przez działania człowieka emisję gazów cieplarnianych – wyjaśnia.
Drugą kwestią są działania adaptacyjne, które mają zwiększyć bezpieczeństwo związane z gwałtownymi zjawiskami. Musimy prowadzić racjonalną gospodarkę przestrzenną, czyli np. nie zabudowywać terenów zalewowych czy tworzyć suche poldery, czyli miejsca, gdzie rzeka w bezpieczny sposób może się rozlać po łąkach i polach. Planując nowe inwestycje, powinniśmy też uwzględniać coraz większą niestabilność przebiegu pogody i wzrost ilości i gwałtowności zjawisk ekstremalnych.
Urzędnicy pozwolili budować w strefie zagrożenia
To o czym mówi profesor, widać dobrze w Krakowie. Z ulicy Nowohuckiej trzeba skręcić w prawo i pokonać kilkaset metrów, aby dotrzeć do wału przeciwpowodziowego. Chroni on okoliczne tereny przed zalaniem. W maju 2010 r. ziemia nie wytrzymała, zapadła się i zaczęła zalewać ulice Krakowa. Pod wodą znalazły się ogródki działkowe, okoliczne firmy, Wojewódzka Baza Przeciwpowodziowa, okoliczne ulice. Kilkaset osób zostało ewakuowanych.
To samo miejsce, 15 lat później, w lipcu 2025 r. wygląda zupełnie inaczej. Przy ul. Na Zakolu Wisły powstały bloki. Liczą kilka pięter, z tych na samej górze rozciąga się panorama na przepływającą tuż obok Wisłę. Jeśli ktoś chce tu zamieszkać, musi zapłacić około 16 tys. za metr kwadratowy.
Z betonozą jest tak, że najpierw samorządy pozyskiwały niemałe fundusze, by „zrewitalizować” miasta przy pomocy betonu, a teraz aplikują o kolejne środki, by to, co pobudowały usuwać
Kiedy w 2010 r. Wisła zalała prawą część miasta, urzędnicy mieli plany, ambitne. Pracownicy biura planowania przestrzennego zrobili analizę popowodziową. Zbadali, które tereny przeznaczone pod zabudowę, znajdują się na terenach zalewowych. Powstała mapa, powstały dokumenty. I zalecenie: nie budować na terenach uznanych za zalewowe. Bloki przy Zakolu Wisły, te znajdujące się tuż przy wiślanym wale, powstały po tym, jak urzędnicy przekazali swoje analizy.
Po 2010 r. w Krakowie wiele bloków powstało na terenach zalewowych: Przy ulicy Koszykarskiej kilka, tuż obok Wawelu kolejne. Stolica Małopolski nie jest wyjątkiem, a przykładem tego, jak od lat buduje się w Polsce.
„Pozwólmy rzece naturalnie płynąć”
– Z betonozą jest tak, że najpierw samorządy pozyskiwały niemałe fundusze, by „zrewitalizować” miasta przy pomocy betonu, a teraz aplikują o kolejne środki, by to, co pobudowały usuwać. Problemem w miastach nie jest więc deszcz, bo deszcze były zawsze, ale problemem jest betonoza – mówi w rozmowie z Interią prof. Mariusz Czop z AGH w Krakowie.
– Trudno też liczyć, że częstotliwość występowania ekstremalnych zjawisk pogodowych zmaleje, więc trzeba przeciwdziałać betonozie. W tym celu należy eliminować nadmierną ilość powierzchni uszczelnionych, a także lepiej planować ulice i place z wykorzystaniem błękitno-zielonej infrastruktury, czyli nowoczesnych elementów przejmujących wody opadowe i opóźniających ich odpływ do rzek – dodaje.
Profesor Karaczun zwraca uwagę, że musimy zacząć stosować rozwiązania oparte na przyrodzie. – W skrócie, przestać betonować rzeki. Nie prostujmy ich, nie niszczmy ich naturalnego przebiegu i zakoli. Pozwólmy rzece naturalnie płynąć i tworzyć obok tereny zalewowe, w miejscach, gdzie są łąki i ta woda może się bezpiecznie rozlać – wyjaśnia.
Tych dni w Polsce będzie więcej
Czy jesteśmy w stanie przewidzieć, jak często będą pojawiać się teraz gwałtowne burze i opady? Na to pytanie profesor Karaczun nie odpowiada jednoznacznie, ale daje pewną wskazówkę.
– Jeśli popatrzymy na statystykę, to trend jest taki, że wzrasta w Polsce ilość dni z tzw. opadami nawalnymi, katastrofalnymi. To takie, w których w ciągu doby spada powyżej 70, a nawet ponad 100 litrów wody na metr kwadratowy. Z drugiej strony maleje ilość dni z opadami małymi lub średnimi – dodaje.
Profesor zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię. – Susza jest często drugą stroną medalu, jeśli występuje powódź to często towarzyszy temu dłuższy okres bez opadów prowadzący do suszy. To oznacza, że jeśli w danym miejscy były gwałtowne i obfite opady, to być może wcześniej przez długi czas nie było ich wcale. To, wraz z brakiem śniegu w zimie powoduje, że mimo intensywnych opadów mamy spadający poziom wód podziemnych oraz z niski poziom wód w rzekach. Nawet tam, gdzie teraz jest duża fala powodziowa, to po jej przejściu stan wód w tych rzekach będzie znów niski – konkluduje.
Chcesz porozmawiać z autorami? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl; lukasz.szpyrka@firma.interia.pl