Przed szpitalem prosił o pomoc
Kilka metrów przed Szpitalem Klinicznym Dzieciątka Jezus przy ul. Lindleya w Warszawie dwoje rowerzystów zauważyło starszego mężczyznę, który prosił o pomoc. Miał na sobie jedynie szpitalną piżamę, pampersa i kurtkę. Na ręce widniała też szpitalna opaska. Z jego relacji wynikało, że karetka przywiozła go z oddziału szpitalnego w Grodzisku Mazowieckim, a na SOR-ze przy ul. Lindleya medycy mieli stwierdzić, że nie wymaga hospitalizacji. Wówczas wyproszono go ze szpitala. Mężczyzna prosił, aby wezwano policję, bo źle się czuje. Miał problem z utrzymaniem równowagi – nie był pod wpływem alkoholu – relacjonowała Beata, kobieta, która go znalazła.
Kilka razy wzywano pomoc
Partner kobiety zadzwonił pod numer 112. – Mija 15 minut, ale nikt nie przyjeżdża. Stan mężczyzny się pogarsza, mówi, że mu słabo, ma mroczki przed oczami, osuwa się. Dzwonimy raz jeszcze na 112, żeby ponaglić interwencję. Mężczyzna w piżamie leży już na ziemi. Podchodzę do drzwi szpitala i pytam ochroniarza, czy ten człowiek nie uciekł im z oddziału. Słyszę, że ochroniarz sam go wyprosił na prośbę pielęgniarki, bo pomoc została mu już udzielona – relacjonowała kobieta, cytowana przez „Gazetę Wyborczą”. Po raz trzeci para zadzwoniła pod nr 112. Poinformowano dyspozytora, że stan mężczyzny się pogarsza i poproszono o wezwanie karetki. Wówczas osoba obsługująca numer przekazała, że mężczyźnie wcześniej została udzielona pomoc w szpitalu i karetka nie zostanie wysłana. W tym samym czasie niedaleko szpitala przejeżdżała karetka. Gdy partner kobiety prosił medyków o pomoc, jeden z nich przekazał, że „w sprawie tego pana jest już zgłoszenie i ktoś do niego przyjedzie”.
„Nie wyjdą przed szpital”
Około 40 minut po pierwszym telefonie pod nr 112 na miejscu zdarzenia pojawił się patrol policji. – Sprawdzili tożsamość i trzeźwość mężczyzny. Zauważyli, że ledwo kontaktuje, sytuacja nie jest normalna. Jeden z policjantów mówił do mojego partnera, żeby poszedł do szpitala i poprosił, żeby ktoś tu przyszedł – relacjonowała Beata. Obecna na SOR-ze rejestratorka przekazała, że „nikt tu nie ma obowiązku, żeby wychodzić przed szpital, a mężczyzna już u nich był, przywiozła go karetka z Grodziska Mazowieckiego, został wypisany i nie będą drugi raz udzielać mu pomocy”. Następnie policjanci próbowali wezwać karetkę do mężczyzny, jednak przekazano im, że nikt nie przyjedzie.
Pacjent był zbyt blisko szpitala
Joanna Bachanek, rzeczniczka wojewody mazowieckiego, który odpowiada za funkcjonowanie dyspozytorni medycznych na Mazowszu, tłumaczyła w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, że mężczyzna, który wymagał pomocy, „formalnie znajdował się na terenie tego szpitala”. – Zgodnie z obowiązującymi wytycznymi Ministerstwa Zdrowia nie można skierować karetki do pacjenta znajdującego się na terenie szpitala – wyjaśniła. Oznacza to zatem, że w takiej sytuacji osoba wymagająca pomocy może liczyć jedynie na pomoc przechodniów lub reakcję policji. Bachanek dodała również, że „dyspozytor medyczny rozmawiał z pracownikiem szpitala, który potwierdził, że mężczyzna był pacjentem placówki oraz że dostał zalecenia, do których się nie zastosował. Finalnie dyspozytor medyczny wysłał patrol policji na miejsce wezwania”. Według jej relacji dyspozytor medyczny miał skontaktować się z pracownikiem placówki i prosił, aby personel szpitala wyszedł po mężczyznę. Ostatecznie policjanci sami zaprowadzili mężczyznę do placówki, nie wiadomo jednak, jakiej pomocy medycznej mu później udzielono. – Dlaczego odpowiedzialność za tego człowieka została przerzucona na przypadkowych przechodniów? Wszystko działo się trzy metry od szpitala, a nie udało nam się doprosić żadnej pomocy – żaliła się w rozmowie z gazetą kobieta, która próbowała pomóc mężczyźnie.
Więcej na podobny temat przeczytasz w artykule: „Szukali pomocy w szpitalach, umierali po opuszczeniu placówki. RPP reaguje i apeluje do pacjentów”.
Źródło: Gazeta Wyborcza