Jest sobota, 6 sierpnia 2022 roku. Już o świcie w chorwackich i serbskich, a zaraz później także w polskich mediach, pojawiają się informacje o tragicznym wypadku autokaru z rodakami na pokładzie. Na początku niewiele wiadomo. Portale podają, że na autostradzie A4, w położonym na północ od Zagrzebia regionie varażdińskim z niewyjaśnionych przyczyn pojazd zjechał do przydrożnego rowu i są ofiary śmiertelne. Mówi się o jedenastu, ale do tej czarnej liczby dochodzi kolejna, gdy poszkodowany umiera w szpitalu.
„O wypadku dowiedziałem się od księdza Rafała. Napisał mi SMS-a, że autokar się rozbił i kilkanaście osób zginęło. Oddzwoniłem. Powiedział, że są karetki i będą rozcinać autokar” – zezna później Jarosław M. z biura podróży „U Brata Józefa”, domniemanego organizatora pielgrzymki do Medjugorie. Domniemanego, bo wszystkiego się wyprze.
Znikający prowadzący
Wyjazd do miejsca kultu rozpoczyna się na dobę przed tragicznym końcem. Za kierownicą autobusu marki Setra usiądzie Mariusz. Pojazd jest sprawny, po przeglądzie technicznym. Od sprawdzonej firmy z Płońska wypożycza go biuro „U Brata Józefa”. Zabiera nim pątników do Bośni i Hercegowiny. Mają wrócić 13 sierpnia, tak wynika z umowy.
Mariusz dojeżdża na Dworzec Zachodni około godziny dziewiątej. To miejsce zbiórki pielgrzymów, tu wsiada także Jarosław M. Kolejnych pasażerów zabierają z okolic Radomia, a później z Częstochowy. Jadąc, słuchają, jak Jarosław M. opowiada o objawieniach w Medjugorie z czerwca 1981 roku. Maryja miała się wtedy kilkukrotnie ukazać na wzgórzu sześciorgu bośniackim dzieciom. Kościół katolicki nie uznaje oficjalnie tych objawień, ale pielgrzymi z całego świata wierzą w cud.
Wierzy także Jarosław, pełen pasji i uwielbienia do Matki Boskiej, której miłości sam miał doświadczyć. Wspomniane wzgórze M. odwiedza kilka razy w roku, ale tym razem będzie musiał opuścić pielgrzymów. W najbliższych dniach czeka go pogrzeb ukochanej mamy. Mówi, że dołączy za dwa dni, doleci samolotem do Splitu. Swoje obowiązki przekazuje zakonnicy, siostrze Janinie.
Modlitwa o szczęśliwą podróż
Janina przejmuje ster w Częstochowie, po mszy na Jasnej Górze. To stały element pielgrzymek z biurem „U Brata Józefa”. Przed obliczem Matki Boskiej Częstochowskiej pątnicy, w sumie 42 osoby, modlą się o szczęśliwą podróż do oddalonego do 1300 kilometrów Medjugorie.
Przed granicą czeka ich jeszcze jeden przystanek. W Mszanie Dolnej kierowca Mariusz wysiada, zmieniają go Marek z Grzegorzem. Mariusz jeszcze nie wie, że właśnie wygrał życie, a kolegów widzi po raz ostatni.
Ruszają o dwudziestej, mają pauzy co trzy godziny, tak też zmieniają się za kierownicą. Rano powinni być na miejscu. Trasa jest spokojna, żadnych utrudnień na drodze, żadnej mgły ani deszczu. Potwierdzi to Mariusz, do którego Marek zadzwoni po północy. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Polecieli z fotelami
Jest trzecia nad ranem. Na granicy węgiersko-chorwackiej trwa kontrola celna, sprawdzane są dokumenty podróżnych i pojazdu. Kierowcy znów się zmieniają. Teraz autokar prowadzi Grzegorz, choć w tachografie wciąż aktywna pozostaje karta Marka. Zapomniał jej wyjąć, bo był zmęczony? Nie wiadomo. Jest jednak pewne, kto siedział za kółkiem w chwili zderzenia. Wynika to między innymi z usytuowania zwłok obu mężczyzn.
Z akt śledztwa badającego przyczyny katastrofy w ruchu lądowym wynika, że około godziny 5.26 „autokar poruszał się prawym pasem ruchu zachodniej części autostrady A4 z w kierunku miejscowości Komin”.
To właśnie wtedy „pojazd z prawego oznaczonego pasa ruchu zjechał w prawo, poza jezdnię. Autokar przejechał przez metalową barierkę i dalej poruszał się po trawie po zachodniej strony drogi. Powyższe skutkowało uderzeniem przednią lewą stroną pojazdu w betonowy element mostu, metalowe druciane ogrodzenie oraz w ziemny nasyp przy krawędzi autostrady” – czytam w dokumentach zgromadzonych przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie.
Wszystko trwa kilkanaście sekund. Uderzenie jest tak silne, że pasażerowie lecą na przód autokaru razem z fotelami, które zostały wyrwane z podłogi. Większość tych osób ma niezapięte pasy bezpieczeństwa. Ci z przodu zostają zmiażdżeni przez sprzęt i siebie nawzajem. Osoby, które przeżyły, próbują wydostać się z wraku o własnych siłach. Przyjeżdża policja i pogotowie. Zaraz za nimi dziennikarze.
Ks. Rafał Działak z parafii w Koninie relacjonuje następnego dnia w mediach moment, w którym doszło do wypadku.
– Nie spałem od godz. 3.15. Wprawdzie siedziałem w przedostatnim rzędzie, ale obserwowałem sobie wszystko – mówi dziennikarzom ze szpitalnego łóżka.
Na sali leży z Pawłem, który również ocalał z wypadku. Mężczyzna zapewnia, że słyszał wystrzał tuż przed zdarzeniem. Sugeruje, że w autokarze mogło pęknąć koło. – Dla mnie to byłoby jakieś wyjaśnienie tego, dlaczego autobus nagle zjechał z prostej drogi. Pamiętam, że powiedziałem sobie: „Boże drogi, jedziemy w pole, zaraz będziemy fruwać”. Okazało się, że trafiliśmy prosto w wybetonowany rów. Autokar wbił się przodem, jego góra się przełamała – dodaje kapłan. To on pisze SMS-a do Jarosława M., znają się z poprzednich wyjazdów do Medjugorie.
Dwanaście trumien
Ludzie są przerażeni. Nie wiadomo, kto przeżył, do nikogo nie da się dodzwonić. Na rządowej stronie pojawia się numer infolinii do ambasady w Zagrzebiu, na którą bliscy pielgrzymów mogą dzwonić, by dowiedzieć się o aktualnych ustaleniach chorwackich służb. Jeszcze tego samego dnia premier Mateusz Morawiecki wysyła na miejsce tragedii psychologów i lekarzy wraz z ministrem zdrowia Adamem Niedzielskim. Jedzie także wiceszef Ministerstwa Spraw Zagranicznych, dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego i służby konsularne. Prezydent Andrzej Duda składa rodzinom poszkodowanych kondolencje.
– Sześć ciężko rannych osób zostało przywiezionych do szpitala w Zagrzebiu. Jedna przybyła w stanie zagrożenia życia, reanimowano ją podczas transportu. Wciąż jesteśmy na salach operacyjnych z niektórymi z pacjentów. Otworzyliśmy dodatkowo dwie sale operacyjne, więc mamy nadzieję, że niebawem wszyscy będą zoperowani. Jesteśmy przygotowani, gdyby potrzebne były usługi wysokospecjalistyczne – mówi dziennikarzom prof. dr Anko Antabak z Uniwersyteckiego Centrum Szpitalnego w Zagrzebiu. Pacjenci mają złamania kończyn, miednicy, kręgosłupa, obrażenia twarzy i – co najpoważniejsze – obrażenia wewnętrzne, zagrażające ich życiu. Jako ciężko rannych zakwalifikowanych jest 19 osób, czyli większość z tych, którzy przeżyli.
Już około południa wiadomo, kto zginął: Grażyna (znana większości jako siostra Janina), Ewa, Zofia, Wanda, Grzegorz, Małgorzata, Piotr, Barbara, Ewelina, Jadwiga oraz kierowcy – Marek i Grzegorz. Dziewięciu pielgrzymów, zastępczo dowodząca wyprawą zakonnica i obaj kierowcy wrócą do kraju w trumnach.
Międzynarodowe śledztwo
Szef szoferów, głęboko wstrząśnięty tragedią, zapewnia w mediach, że jego pracownicy byli doświadczeni, doskonale przygotowani do pracy i wypoczęci, nie przekraczali dozwolonych norm pracy. Sekcje zwłok potwierdzają, że mężczyźni byli zdrowi i przede wszystkim trzeźwi. W trasie wzmacniali się wyłącznie kofeiną. Inne zdanie będzie miała kilka miesięcy później Państwowa Inspekcja Pracy, której kontrola wykaże szereg nieprawidłowości w zakresie bezpieczeństwa i higieny pracy w tej firmie.
Ustalenia ekspertów nie wskazują, by kierowca pędził. Autokar poruszał się z dopuszczalną prędkością 100 kilometrów na godzinę, miał włączony tempomat. Nie było jednak żadnych śladów hamowania, ani śladów utraty kontroli nad pojazdem, jakiegoś poślizgu. Nie eksplodowała też żadna z opon, choć tak twierdzili niektórzy ze świadków. Co się stało, że autobus wjechał w nasyp?
W sprawie wypadku śledztwa są dwa. Jedno w Chorwacji, drugie – równoległe – w Polsce. Postępowanie nadzorowane przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie to przede wszystkim tłumaczenie i analiza materiałów nadesłanych z Chorwacji, w tym opinie biegłych, dokumentacje medyczne. Jednak tu, na miejscu, trwają przesłuchania świadków. Poszukiwany jest organizator wyprawy.
10 sierpnia w Komendzie Stołecznej Policji zeznaje Jarosław M. On był organizatorem? Nigdy w życiu. Od początku podkreśla, że „U Brata Józefa” nie jest biurem podróży, a jedynie pośrednikiem turystycznym. Mężczyzna podkreśla, że posiada umowę agencyjną z biurem Motyl S.A. w Lublinie od 2017 roku i od tego czasu z nimi podróżuje. To rzekomo Motyl S.A. odpowiada prawnie za wyjazdy, a on tylko „zbiera ludzi”, a potem pełni funkcję pilota wycieczki, przewodnika. Ale w przypadku tragicznej w skutkach pielgrzymki, on nawet nie odpowiadał za werbowanie uczestników. – Ten wyjazd był zupełnie inny, organizowany przez samą siostrę Janinę. Ja tylko pomagałem w ubezpieczeniu i w zorganizowaniu autokaru – taką wersję przedstawia 12 sierpnia, w rozmowie z Polską Agencją Prasową.
Inaczej zeznaje Katarzyna W. z Biura Podróży Motyl S.A. Ona twierdzi, że prowadzony przez nią podmiot był pośrednikiem, a organizatorem Jarosław M. i biuro „U Brata Józefa”. Współpracowali już kilkukrotnie, za każdym razem wszystko zlecał M., oni tylko wystawiali faktury.
Nielegalne biuro podróży
Siostra Janina na swoją obronę nic już nie powie. Poniosła śmierć na miejscu, na autostradzie w Chorwacji. Prokuratura ustala od uczestników wypadku, jak się dowiedzieli o pielgrzymce i komu za nią płacili. Część osób usłyszała o wyjeździe w swojej parafii, inni – szczególnie młodzież – pozyskali informacje z Facebooka Duszpasterstwa Młodzieży Nazaretańskiej. Chętni musieli przesłać 650 zł na rachunek zakonnicy, a ona wysyłała pieniądze do organizacji „U Brata Józefa”. Pozostałą kwotę Jarosław M. przyjmował w gotówce, na bośniackim wzgórzu. Wszystkie zebrane dowody wskazują na to, że M. kłamie. Jego sytuacja pogarsza się 12 sierpnia. Tego dnia biuro prasowe kancelarii marszałka województwa mazowieckiego informuje, że „biuro podroży U Brata Józefa, które zorganizowało tragiczną w skutkach wycieczkę do Medjugorie, działało bez wymaganego prawnie wpisu do rejestru organizatorów turystyki. (…) Oznacza to, że klienci biura nie są objęci gwarancją ubezpieczeniową, jaka przysługuje turystom korzystającym z usług zarejestrowanych biur podróży. Urząd marszałkowski skierował sprawę do organów ścigania” – przekazali urzędnicy.
– Ja jestem tylko pośrednikiem. Działam legalnie! – powtarza w mediach M.
Z ust do ust
Nieistniejąca dziś strona Biura Podróży „U Brata Józefa” reklamowała się hasłem „wyjazdy dla grup z dowolnego miejsca, w dowolnym terminie”. Jarosław M. przedstawia się tam jako osoba głęboko wierząca, z bogatym doświadczeniem, która od dziewięciu lat organizuje pielgrzymki głównie do Chorwacji, ale też do Meksyku i Ziemi Świętej.
„Nazywam się Jarosław M. Przyszedłem na świat 25 lutego 1977 r. Pochodzę z diecezji płockiej. Mieszkam obecnie w Warszawie. Należę do Parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Falenicy. (…) Na tych kilku pierwszych wyjazdach zacząłem dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem, które zdobyłem na formacji i posłudze. Ludzie namawiali mnie, żebym zaczął organizować wyjazdy do Medjugorje i dzielił się doświadczeniem Bożej Miłości. Nie wiedziałem, jak zorganizować ludzi, ale sami się zebrali, zadzwonili i powiedzieli: Jest nas 50 osób, wynajmuj autokar, załatw pensjonat i jedziemy. To było wyzwanie, ale z Bożą pomocą się udało! Nie było łatwo. Szatan przeszkadzał, mieszał, walka trwała, lecz Maryja przychodziła i przychodzi zawsze z pomocą. Zrozumiałem, że to Matka Boża jest organizatorem wyjazdów, a ja jestem narzędziem w Jej Matczynych dłoniach. To jest dla mnie pewne, że to Jej dzieło. Nie rozsyłałem ulotek, nie reklamowałem wyjazdów, a informacja o pielgrzymkach do Medjugorje zaczęła się rozchodzić z ust do ust. Od 9 lat prowadzę wyjazdy do Medjugorje w formie rekolekcji. Staram się, aby zawsze towarzyszył nam kapłan. Pielgrzymkę do Medjugorje rozpoczynamy i kończymy Mszą Świętą na Jasnej Górze. Nie widziałem nigdy Maryi, Jezusa, ale doświadczyłem w Medjugorje Bożego Pokoju”.
Palcem po wodzie
Śledztwo Prokuratury Okręgowej w Warszawie dotyczące katastrofy w ruchu lądowym zostało umorzone w kwietniu 2023 roku. W obszernym uzasadnieniu prokurator Agata Kasperek opisała szczegółowo wypadek i jego najbardziej prawdopodobną przyczynę. Stwierdza w nim, że kierowca Grzegorz nie zachował ostrożności na drodze i nie dostosował prędkości, choć zrobił to nieumyślnie.
„Do zdarzenia doszło w warunkach świtu, ten czas w ciągu doby jest krytyczny w pracy kierowcy, tj. pomiędzy północą a godz. 6. Jest to związane z obniżoną aktywnością funkcji fizjologicznych, zależną od rytmów dobowych. W opinii podkreślono, iż zmęczeni kierowcy posiadają upośledzoną zdolność oceny sytuacji. (…) Według badań ryzyko wypadku związanego z sennością i zmęczeniem między północą a godz. 6 jest sześciokrotnie wyższe niż w pozostałej części doby. Zmęczenie możemy również podzielić na czynne związane z przeciążeniem umysłowym wymaganiami prowadzenia pojazdu w stanie natężonego ruchu oraz bierne powstające, gdy droga jest monotonna, odbywa się na autostradzie przy niewielkim natężeniu ruchu, a samo prowadzenie pojazdu nie wymaga wysiłku” – wyjaśnia prok. Kasperek w piśmie kończącym śledztwo.
Szara strefa
Szczególną uwagę prokuratorów zwrócił sposób organizowania pielgrzymek, w których – jak pokazał ten przypadek – próżno szukać odpowiedzialnego.
Uczestników podobnych wypraw pewnie nierzadko ochronić może wyłącznie modlitwa.
W umorzeniu sprawy dotyczącej wypadku prokurator Kasperek pisze, że „organizacja pielgrzymki przez biuro podroży U Brata Józefa budzi poważne zastrzeżenia”. Wątpliwości są także w związku z funkcjonowaniem tej firmy w ogóle, bo nazywa się biurem podróży, a nim nie była.
Już w sierpniu 2022 roku Paweł Niewiadomski, prezes Polskiej Izby Turystyki mówi na łamach „Rzeczpospolitej”: – Tragiczny wypadek w Chorwacji odsłonił fragment ignorowanej dotąd przez wielu rzeczywistości, panoszącej się w turystyce szarej strefy. Nazwa biuro podróży nie jest nigdzie zastrzeżona, ani nawet zdefiniowana, każdy jej może używać. Ale zawód organizatora turystyki, popularnie zwanego biurem podróży, jest już regulowany ustawą o imprezach turystycznych. Jedną z najważniejszych regulacji tej ustawy jest obowiązek zgłoszenia działalności do marszałka województwa, w którym organizator ma siedzibę. Z kolei podstawowym warunkiem, żeby marszałek wpisał taki podmiot do ewidencji organizatorów, jest posiadanie przez niego zabezpieczenia finansowego na wypadek niewypłacalności. Najczęściej chodzi o gwarancję ubezpieczeniową. Każdy, kto działa bez takiego wpisu, działa nielegalnie, a co za tym idzie, podlega karze. U Brata Józefa takiego wpisu nie ma, mimo że działa od 2017 roku. Działa nielegalnie, w szarej strefie.
Niewiadomski ocenił, że około trzydziestu procent rynku turystycznego to działalność taka, jak u Jarosława M.
Jestem niewinny
Śledczy przyglądają się działalności Jarosława M., zabezpieczono potwierdzenia transakcji z rachunku biura, wszelkie dokumenty dotyczące współpracy z biurem Motyl. Biegły informatyk zabezpiecza dane z telefonu Jarosława M., ustala, do kogo dzwonił, z kim pisał SMS-y i jakiej treści maile wysyłał z dwóch służbowych adresów. Odzyskano też to, co Jarosław M. usunął ze swojej komórki.
Prokurator wyłącza te materiały do odrębnego postępowania, a Jarosław M. wkrótce zyskuje wkrótce status oskarżonego, choć w śledztwie zapewniał, że jest niewinny. Przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Pragi Południe odpowiada za to, że „w okresie od 17 lipca 2017 roku do 18 maja 2023 roku, w tym w okresie od 14 października 2022 roku wbrew zakazowi wykonywania działalności organizatora turystyki orzeczonemu natychmiast wykonalną decyzją Marszałka Województwa Mazowieckiego z dnia 14 października 2022 roku, prowadził działalność gospodarczą w zakresie organizowania imprez turystycznych bez wymaganego wpisu do Rejestru Organizatorów Turystyki i Przedsiębiorców Ułatwiających Nabywanie Powiązanych Usług Turystycznych Województwa Mazowieckiego”.
20 lutego 2024 roku sędzia Marcin Brzostko uznaje go za winnego, choć z opisu czynu eliminuje łamanie marszałkowskiego zakazu. Jarosław M. zostaje skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Musi też zapłacić 10 tysięcy złotych grzywny, a przez kolejne trzy lata ma zakaz prowadzenia działalności turystycznej, także jako pośrednik i agent.
Jarosław M. nie odwoływał się od tego wyroku. Można pomyśleć, że posypał głowę popiołem i pokornie poniesie wymierzoną mu karę. Nic bardziej mylnego. Zaledwie trzy miesiące później w ogólnopolskich mediach zawrzało, gdy w autokarze organizowanym przez biuro podróży z Chełma, pielgrzymi zmierzający do Medjugorie zobaczyli Jarosława M. Wygłaszał katechezy, rozliczał kierowców, sprawiał wrażenie organizatora, ale przysięgał, że został zatrudniony na umowę o dzieło przez biuro podróży „Głos Matki”, w którym członkiem zarządu jest jego żona. Dziś działalność tego biura jest zawieszona. Czym M. zajmuje się obecnie? Bóg raczy wiedzieć.