„Któregoś dnia, kiedy to będzie bezpieczne, kiedy za nazwanie rzeczy po imieniu nie będzie już żadnych osobistych konsekwencji, kiedy będzie już za późno, żeby kogokolwiek pociągnąć do odpowiedzialności – wszyscy będą twierdzić, że zawsze byli przeciw” – napisał o inwazji Izraela na Strefę Gazy Omar El Akkad w październiku 2023 r. Dziś, blisko dwa lata później, Europa weszła na drogę, która zaprowadzi nas do tego „któregoś dnia”. Czar prysł. Coś się przesunęło. Punkt zwrotny jest już za nami.


Zobacz wideo

Izrael używa antysemityzmu jako pałki, gdy ktoś krytykuje Netanjahu

Głód. Zdjęcia, po których coś pękło

Kilka prawdziwych zdań: Izrael odciął Gazę od dostaw jedzenia. Izrael zabija ludzi, którzy stoją w kolejkach po chleb. Głód w Gazie jest celowym, zaplanowanym działaniem Izraela. Ludzie w Gazie umierają z głodu. Najszybciej siły tracą dzieci. Izrael głodzi dzieci na śmierć. 

Głód jest straszny. Wizerunki jego ofiar kojarzymy z najmroczniejszymi kartami historii. Na zdjęcia wychudzonych ludzi w obozach koncentracyjnych większość Europejczyków patrzyła zawsze jak na historyczną aberrację, świadectwo horroru, który już nigdy nie ma prawa się wydarzyć. W lipcu internet obiegły zdjęcia zagłodzonych palestyńskich dzieci. Porównania same cisnęły się na usta. Niemowlęta w Strefie Gazy wyglądają jak niemowlęta w getcie warszawskim. Te zdjęcia to była kropla, która dla wielu ludzi przelała czarę. Ludzie w Polsce, w Europie i w Stanach – nawet ci, którzy do tej pory w ogóle albo prawie w ogóle nie wypowiadali się o Palestynie – zaczęli mówić, pisać, wstawiać posty na media społecznościowe. Okazało się, że niezgoda na to, żeby dzieci umierały z głodu, to najlepszy polityczny kompas. Miliony ludzi pojęły, że nic tu nie jest skomplikowane. Że w ogóle nie trzeba się znać – być ekspertem od historii Palestyny, rozróżniać, kiedy mówi się „okupacja”, „inwazja”, „wojna” i „konflikt”, wiedzieć, co to jest Nakba i intifada – żeby wyrażać swój sprzeciw. Na całą izraelską machinę propagandową, na wszystkie podstępne oskarżenia o antysemityzm albo zarzuty o „popieranie terrorystów”, każdy z nas zyskał prostą odpowiedź, argument nie do zbicia: NIC MNIE TO NIE OBCHODZI. NIE GŁODZI SIĘ DZIECI.

I tyle wystarczy – nieważne, że Izrael kłamie, że głodu w Gazie nie ma. 

Kłamstwa. Propaganda, która przegrała

Benjamin Netanjahu powiedział ostatnio: „Nie ma polityki głodzenia w Gazie i nie ma głodu w Gazie”. To samo powtarza jego minister Itamar Ben-Gwir. Chwilę wcześniej Izrael twierdził, że pomoc humanitarną rozkrada rzekomo Hamas (szybko wyciekły wewnętrzne izraelskie dokumenty, które pokazują, że to nieprawda). Kraj wciąż promuje – również na polskim YouTube – materiały o tym, że brak pomocy w Gazie to niby wina ONZ (znów: nieprawda, odsyłam do tego tekstu). Te kłamstwa są tak grubymi nićmi szyte, że służą głównie jednemu: pokazują, jak bezczelni potrafią być izraelscy rządzący. Osiągnęli nimi tyle, że dziś – bez ryzyka oskarżeń o antysemityzm – można już wprost powiedzieć: Izrael kłamie. Izrael kłamie o Gazie. 

Dowodów na to widzieliśmy w ostatnich miesiącach wiele. Były kłamstwa, że trzeba zbombardować szpital Al-Szifa, bo pod nim kryją się tunele Hamasu. Były kłamstwa, że Izrael nie ostrzelał celowo transportu World’s Central Kitchen – tego, w którym zginął Damian Soból. Były kłamstwa, że izraelscy żołnierze nie mordują Palestyńczyków stojących w kolejkach po jedzenie. Wszystkie zostały po kolei obnażone. Ale wydaje się, że czar izraelskiego wojennego PR-u prysł na dobre dopiero teraz – przy wygłaszanych z kamienną twarzą słowach, że nie ma w Gazie głodu, kiedy ludzie mają internet i mają oczy.

Co ważne – sprzeciw wobec izraelskich zbrodni i kłamstw na tym etapie nie ma już politycznych barw. Na początku protestowała głównie lewica, teraz ludobójstwo budzi sprzeciw ludzi na całym spektrum poglądów. Przykład? 21 lipca dwaj prawicowi podcasterzy z grupy Nelk Boys przeprowadzili na YouTube milutki, pluszowy wywiad z Benjaminem Netanjahu. Jak się później okazało: pytania napisał im amerykański Departament Stanu. Po emisji ich własna widownia nie zostawiła na nich w komentarzach suchej nitki. Przytoczę kilka: „Pamiętam, jak robiliście pranki, a nie wywiady ze zbrodniarzami wojennymi”. „Dwóch klaunów i seryjny morderca, dobre inspo dla Netfliksa”. „Historia wam nie zapomni tego poziomu odklejki”. „To jest policzek dla każdej rozpaczającej matki w Gazie. Dzieci giną pod gruzami, a Netanjahu w podcaście robi żarciki o McDonaldzie”. I to wszystko w ultraspolaryzowanym USA, w którym Trump – przez wielu wyborców niemal ubóstwiony – poklepuje się z Netanjahu po plecach.

No właśnie: ludzie to jedno. A rządzący to drugie.

Politycy. Sen, który (może) się kończy

Większość zachodnich (w tym polskich) polityków przez długie miesiące w kwestii Izraela zachowywała się tak, jakby zbrodnie w Gazie działy się gdzieś w alternatywnej rzeczywistości. Z Izraelem dalej prowadzono wymianę handlową. Kupowano od niego technologie wojskowe. (Nie szukając daleko: Polska w lipcu podpisała umowę na dostawę izraelskich radarów za setki milionów złotych). Izraelskich oficjeli witano z honorami w Europie. (Znów, nie szukając daleko: Donald Tusk i Andrzej Duda, zgodni jak nigdy, chórem zapewniali Benjamina Netanjahu, że może swobodnie przylecieć do Polski, bo nie przekażemy go do Międzynarodowego Trybunału Karnego). Unijni przywódcy jak mantrę powtarzali, że „Izrael ma prawo się bronić”. O amerykańskich politykach szkoda już cokolwiek mówić. Za oddolne, obywatelskie działania na rzecz Palestyny można było za to na Zachodzie zostać aresztowanym, zwolnionym, relegowanym z uczelni, deportowanym, pozbawionym wizy, spałowanym przez policję. A teraz? Co za zwrot akcji.

  • Donald Trump – na co dzień wielki kolega Benjamina Netanjahu, który wraz z nim snuł słodkie marzenia o czystce etnicznej w Strefie Gazy – 28 lipca skontrował jego kłamstwa o tym, że w Gazie rzekomo nie ma głodu, słowami: „No ja nie wiem. Te dzieci wyglądają na bardzo głodne. To jest prawdziwe wygłodzenie”. 
  • Kaja Kallas, wysoka przedstawicielka Unii Europejskiej do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, 22 lipca w mocnych słowach potępiła zabijanie cywilów w Gazie. Zaledwie tydzień wcześniej Kallas po długich deliberacjach ogłosiła, że UE jednak nie zawiesi preferencyjnej umowy handlowej z Izraelem. Izrael okrzyknął decyzję Kallas wielkim dyplomatycznym zwycięstwem. 
  • Ursula von der Leyen także 22 lipca napisała, że obrazy z Gazy „są nie do zniesienia”, a cywile w Gazie „cierpią za bardzo i za długo”. Ta sama Ursula von der Leyen – jedna z najbardziej wpływowych polityczek na świecie, osoba, która mogłaby zmienić mnóstwo – w październiku 2023 r. obiecała Netanjahu pełne wsparcie Unii Europejskiej dla Izraela i konsekwentnie to wsparcie zapewniała. 
  • Dick Schoof, premier Holandii, 29 lipca ogłosił, że Izrael musi natychmiast wpuścić do Gazy więcej pomocy humanitarnej, a ministrowie Itamar Ben-Gwir i Becalel Smotricz zostali uznani za persona non grata. Jeszcze jesienią 2024 r. Dick Schoof uliczne starcia po meczu w Amsterdamie, które sprowokowali izraelscy kibole (krzyczeli „śmierć Arabom”, wywlekli z auta taksówkarza, ściągnęli z bloku i podpalili palestyńską flagę) nazywał „szokującymi antysemickimi atakami”. 
  • Friedrich Merz, kanclerz Niemiec, 28 lipca zapowiedział, że Bundesrepublika będzie dostarczać do Gazy pomoc humanitarną drogą powietrzną, a rząd może zmienić swoje stanowisko w sprawie nałożenia sankcji na Izrael. Niemcy tradycyjnie są jednym z najbliższych europejskich sojuszników Izraela, do tej pory sprzeciwiały się się sankcjom, a za to stosowały represje wobec własnych obywateli za działania na rzecz Palestyny. (Więcej napisałam o tym w swoim lipcowym tekście: „Niemcy i Wielka Brytania bronią Izraela. To znaczy, ich rządy bronią. Kosztem wolności obywateli”). 
  • Keir Starmer, premier Wielkiej Brytanii (skoro już o niej mowa), także potępia działania Izraela i chce spuszczać nad Gazę pomoc z brytyjskich samolotów. Do tej pory samoloty RAF-u prowadziły nad Gazą raczej loty rozpoznawcze we współpracy z IDF, a w lipcu za organizację terrorystyczną – na wniosek rządu Starmera – uznano grupę Palestine Action (znów: po szczegóły odsyłam do tekstu wyżej).

Bobby Vylan, punkowy artysta, którego w czerwcu spotkały reperkusje za to, że na festiwalu w Glastonbury skandował z widownią antyizraelskie hasło, podsumował to chyba najlepiej: 

Kiedy obserwuję, jak politycy i mainstreamowe media nagle zmieniają swoje narracje o ludobójstwie, czuję się, jakbym zwariował. Niech mi ktoś potwierdzi, że jeszcze parę tygodni temu demonizowali nas na pierwszych stronach gazet, bo wyrażaliśmy sprzeciw, kiedy oni sami popierali ludobójstwo. Błagam, nie dajmy im nigdy zapomnieć, jakie było ich poprzednie stanowisko, jakim rzeczom mogli zapobiec i ile żyć uratować. Musimy im to przypominać za każdym razem, kiedy staną na naszej drodze.

Zwykłych ludzi, którzy przez miesiące nie zabierali głosu w sprawie Gazy, można jakoś zrozumieć usprawiedliwić. Ale nie można usprawiedliwić polityków, którzy robili z Izraelem business as usual. Oni nie mogą udawać, że nie widzieli zbrodni wojennych. Że nie wiedzieli o takich wypowiedziach jak ministra Jo’awa Kisza, kiedy nazywał ludzi w Gazie: „To są zwierzęta, nie mają prawa istnieć”. Albo ministra Itamara Ben-Gwira, kiedy mówił o Palestyńczykach przetrzymywanych – często bezprawnie – w izraelskich więzieniach: „Moja misja to zapewnić, żeby terroryści dostawali minimum jedzenia”. Albo ministra Becalela Smotricza, który latem 2024 oceniał z żalem: „Nikt na świecie nie pozwoli nam zagłodzić dwóch milionów obywateli, chociaż to właśnie mogłoby być moralne i sprawiedliwe”. Rok później już wiemy: świat w swoim pobłażaniu Izraelczykom przeszedł najśmielsze wyobrażenia Becalela Smotricza.  

I tu dochodzimy do najważniejszego: tego, jak wciąż można stawić temu opór.

Działanie. Rzeczy, które możemy zrobić

Bezsilność, niezgoda, bunt, rozpacz, wściekłość, wstyd, poczucie winy, jakiś potworny dysonans, że żyjemy tak jak zawsze, politycy nic nie robią, a w Gazie trwa ludobójstwo – to emocje, które targają dziś milionami ludźmi. Indywidualna pomoc zmienia dziś stosunkowo niewiele. Wpłaty na zbiórki mogą kupić woreczek mąki konkretnej rodzinie, ale nie otworzą korytarzy humanitarnych i nie wpuszczą do Gazy więcej żywności. Jesteśmy za daleko, żeby – tak robią w desperacji Egipcjanie – wrzucać do morza butelki z soczewicą czy mlekiem w proszku i liczyć, że dopłyną do Gazy. Ale właśnie w tym momencie, po punkcie zwrotnym, kiedy nagle ludzkim głosem zaczynają przemawiać Starmer, Merz, von der Leyen – zbiorowa siła społeczeństw jest większa niż w ciągu wszystkich poprzednich miesięcy ludobójstwa. 

Co możemy zrobić – my, którzy nie mamy takiej władzy i wpływu jak politycy, a którzy od miesięcy patrzymy na ludobójstwo i wiemy, że to jest ludobójstwo? 

  • Można szczerze mówić o tym, co widzimy i czujemy. Czas skończyć się bać fałszywych oskarżeń o antysemityzm czy o popieranie terroryzmu, kiedy po prostu sprzeciwiamy się ludobójstwu. Jesteśmy w większości. W tych krajach Europy, w których się to bada, już w czerwcu dwie trzecie ludzi miało negatywną opinię o Izraelu. To absolutne rekordy. 
  • Można dalej wywierać – i eskalować – nacisk, organizować protesty, demonstracje, pisać maile i podpisywać listy otwarte. Właśnie teraz, kiedy kolejni politycy w sferze słów uginają się pod społecznym naporem, trzeba to robić tym bardziej. Możemy wymagać od całej klasy politycznej czynów, nie tweetów i uprzejmych apeli. Izrael – jak Rosja – lepiej rozumie język siły niż kulturalne perswazje. A czego konkretnie się domagać? Dobrą listę kroków, które może podjąć Unia, zaproponowało w swoim niedawnym liście otwartym 34 byłych ambasadorów UE. Pierwsze trzy z nich to: organizacja masowych dostaw pomocy humanitarnej do Gazy, natychmiastowe zawieszenie eksportu broni do Izraela i zakaz handlu z nielegalnymi izraelskimi osadami na okupowanym terytorium Palestyny. Całość listu ambasadorów linkuję tutaj. 
  • Można odmawiać. Można nie chcieć współpracować z ludźmi i organizacjami wspierającymi Izrael. Można im mówić, dlaczego się tego nie chce. Można strajkować – tak jak zrobili choćby francuscy związkowcy z portu w Marsylii i greccy związkowcy z portu w Pireusie, którzy odmówili przeładunku broni i stali płynącej do Izraela.
  • Można wspierać ściganie i rozliczanie izraelskich zbrodniarzy wojennych. Nikt z nas sam nie złapie Netanjahu i nie wyśle go do Trybunału w Hadze, ale można wspierać organizacje takie jak Hind Rajab Foundation, której celem jest właśnie postawienie przed sądem zbrodniarzy wojennych. To dzięki niej belgijska policja ostatnio zatrzymała i przesłuchała dwóch żołnierzy IDF, którzy przyjechali na festiwal pod Antwerpią. Możemy sprawić, żeby Izraelczycy, którzy sami chwalili się wesołymi filmikami z bombardowania domów i dręczenia więźniów, przestali traktować Europę jak kurort.
  • Można nie zapomnieć – jak pisze Bobby Vylan – kto jak długo tkwił po której stronie.

„Któregoś dnia, kiedy to będzie bezpieczne, kiedy za nazwanie rzeczy po imieniu nie będzie już żadnych osobistych konsekwencji, kiedy będzie już za późno, żeby kogokolwiek pociągnąć do odpowiedzialności – wszyscy będą twierdzić, że zawsze byli przeciw”. Droga do tego dnia dopiero się zaczęła. Za aktywizm w sprawie Gazy wciąż nie rozdają medali. Za niektóre jego formy nadal można ponieść konsekwencje (deportacja w USA, policyjna przemoc w Niemczech, aresztowanie w Wielkiej Brytanii). Ale też nadal nie jest za późno, żeby pociągnąć winnych do odpowiedzialności. I nie jest za późno, żeby walczyć o to, żeby w Gazie umarło mniej ludzi niż by sobie tego życzył minister Becalel Smotricz.

Udział
Exit mobile version