Wioleta z werwą uchyla drzwi, zapraszając do mieszkania zdecydowanym gestem. Na jej twarzy gości uśmiech, tym bardziej zdumiewający, gdy weźmie się pod uwagę ciężar doświadczeń, który od lat dźwiga na barkach.
– Jako matka, chciałabym go odnaleźć żywego, ale jeśli to niemożliwe, pragnę odzyskać choćby jego ciało. Chcę go pochować obok córki i zaznać spokoju – mówi Wioleta Jura. Od zaginięcia Piotra, jej syna, minęło ponad 18 lat. Kobieta wraca wspomnieniami do sylwestrowej nocy, która na zawsze zmieniła jej życie.
Sylwestrowy wieczór nie zapowiadał się dla Piotra szczególnie ekscytująco. 19-latek niechętnie szykował się do wyjścia ze znajomymi. Już przy śniadaniu wspomniał swojej mamie, że wolałby zostać w domu. Powodem decyzji o wyjściu był fakt, że wcześniej zapłacił za imprezę. Zanim wyruszył, wypił jeszcze symboliczną lampkę szampana, po czym zabrał 15 złotych i wyszedł.
Wiola nawet po latach pamięta jego ubiór: granatowa polówka, ta sama, którą kupiła mu na dzień mężczyzny, szara bluza, sztruksowe spodnie, adidasy i czarna kurtka z brązowym kołnierzem i futerkiem na kapturze.
Matka wspomina, że syn prosił ją jeszcze o przygotowanie ubrań do pracy na 2 stycznia. Mało prawdopodobne, żeby planował ucieczkę.
Co więcej, Piotr nie zabrał z domu żadnych dodatkowych ubrań ani dokumentów. Zostawił również wszystkie oszczędności i telefon komórkowy, ponieważ obawiał się, że może go zgubić. Kilka dni po zaginięciu urządzenie sprawdzą policjanci, ale nie odkryją tam nic podejrzanego.
„Po drugim telefonie poczułam, że coś się stało”
Na sylwestrową imprezę Piotr wybrał się w towarzystwie Pawła, znajomego z czasów przedszkola, z którym mieszkał w tym samym bloku. Towarzyszył im Kamil i jeszcze kilku kolegów, których imion mama chłopaka już nie pamięta. Wszyscy uczestnicy zabawy mieszkali w Częstochowie, wyruszyli z różnych osiedli, a następnie spotkali się na dworcu kolejowym, skąd udali się podmiejskim autobusem do Blachowni, do domu działkowca. Mieli pożegnać stary, 2007 rok i z optymizmem wejść w nowy.
Pani Wiola spędza sylwestrową noc poza domem, u rodziców swojego partnera Jarka. Tam, już w nowy rok, odbiera od swojej córki Magdy telefon z informacją, że Piotr nie wrócił z imprezy. Była godzina 16. Uznały, że chłopa prawdopodobnie odsypia u jednego z kolegów. Zdecydowały, że jeśli nie wróci do wieczora, zaczną go szukać.
Kolejny telefon Pani Wioletta odebrała o 22. – Wtedy poczułam, że coś się stało – mówi. Natychmiast wraca do domu. W tym czasie Magda dzwoni do pobliskich szpitali oraz rozmawia z kilkoma kolegami brata, którzy byli razem z nim na imprezie. Bez rezultatu.
„Pewnie leży na jakieś dup..”
Zgłaszają zaginięcie Piotra i jadą do Blachowni, miejscowości, gdzie chłopak spędzał sylwestra. Pani Wiola, idzie do miejscowego komisariatu, prosi o pomoc. Przyjmuje ją „młody policjant”, uprzejmy. Jednak na korytarzu spotyka innego funkcjonariusza, z „brodą w marynarce”. Ten, przechadzając się po holu, rzuca lekceważąco: „Pewnie leży na jakiejś du.ie”. Mama Piotra jest oburzona tym osądem. Na zewnątrz budynku, policjant „z brodą” dostrzega auto, przy którym grupa młodych osób rozdaje ulotki z wizerunkiem Piotra, informując o zaginięciu.
Policjant „z brodą” podchodzi do nich i ostrzega, mówi, że „policja coś robi, a oni mają nie przeszkadzać”.
Tymczasem z pomocą przychodzi Bogdan, to znajomy Wioli, do którego dzwoni jego bratowa. Mówi, że „Piotr zaginął i policja nic nie robi”. Sugeruje, żeby skorzystał ze swoich znajomości. Jakiś czas po tej rozmowie na miejsce przyjeżdża straż pożarna i kilkanaście radiowozów policyjnych, przeszukiwane są okoliczne pola, łąki, lasy, sprawdzane jest pobliskie jezioro, ale po Piotrze nie ma śladu.

„Po tylu latach już niewiele pamiętam”
Odnajduję Pawła, tego samego, z którym Piotr znał się od przedszkola. Chcę porozmawiać o wydarzeniach sprzed lat. Piszę wiadomość z prośbą o rozmowę.
„Po tylu latach myślę, że już niewiele pamiętam. Bardziej pamiętam okres poszukiwań, niż imprezy” – odpisuje. Kiedy dopytuję o to, jak one wyglądały, już nie odpisuje.
W relacjach jednego z kolegów po zaginięciu pojawia się rozbieżność. Początkowo twierdzi, że Piotr często wychodzi na zewnątrz podczas sylwestrowej zabawy, by później utrzymywać, że ten spędza noc, śpiąc w szatni. Jakiś czas po zaginięciu policjanci zabezpieczają zdjęcia z telefonu komorowego jednego z uczestników zabawy. Widać na nich śpiącego w szatni Piotra. Dodatkowo kilka dni po sylwestrze w pobliskim opuszczonym budynku śledczy odnajdują dół przykryty blachą, wyglądający, jakby ktoś próbował coś ukryć, jednak nie znajdują tam żadnych istotnych śladów.
Jedna z kobiet opowiada mamie Piotra, że widzi w Nowy Rok chłopaka, który siedzi w autobusie i jest podobny do jej syna. Rzekomo ma jechać w stronę Częstochowy. Inny świadek zeznaje, że widzi mężczyznę podobnego do Piotra idącego od Cisia w kierunku Blachowni. Nie udaje się ustalić, czy któryś ze wspomnianych mężczyzn rzeczywiście jest zaginionym chłopakiem.
Policjanci nigdy nie podążają tropem jednej z hipotez związanych z przyniesieniem na imprezę środków psychotropowych przez jednego z kolegów Piotra. Ten ma wejść w ich posiadanie dzięki znajomej farmaceutce.
„Nie ma ciała, nie ma przestępstwa”
Po kilku tygodniach śledczy właściwie przestają się interesować sprawą. Kobieta z goryczą relacjonuje, że słyszy od śledczych: „Nie ma ciała, nie ma przestępstwa”.
Pani Wiola ma poczucie, że w sprawie Piotra można było zrobić więcej. Dopiero po siedmiu latach policja interesuje się jej stanem emocjonalnym, przysyłając psychologa. Kiedy pisze skargę na bezczynność śledczych, przyjeżdżają do niej policjanci. Są wściekli.
Przez lata kobieta prosi o pomoc, chodzi na komendę, dzwoni. W 2024 r. decyduje się sama zawiadomić prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Ta zapoznaje się z aktami sprawy poszukiwawczej i odmawia wszczęcia śledztwa.
– Uznano, że brak jest możliwości dowodowych, których celem byłoby ustalenie okoliczności zaginięcia Piotra – wyjaśnia prokurator Tomasz Ozimek. I dodaje, że w przypadku pojawienia się nowych dowodów „postępowanie może zostać podjęte na nowo”.
„Żyję, żeby odnaleźć syna”
– Źle się czuję, żyję, funkcjonuje, ale są momenty, że muszę się wypłakać i wtedy mi przechodzi. Jak jeszcze Madzia żyła, to miałam jeszcze ją, a teraz Madzia nie żyje, moja mama nie żyje, Jarek nie żyje. Jestem sama – mówi mama Piotra.
Madzia, córka Wioli, umiera, mając 29 lat, na raka.
– Wszystkich mam w jednym grobie. Jeszcze jedno miejsce zostało. Dla mnie albo dla Piotra. Co będzie, to będzie. Góra tym wszystkim rządzi. Mnie tu zostawili po to, żebym go odnalazła.
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!