Czy będzie w Polsce wojna? Kiedy? 

Kiedy NATO przestanie być wiarygodne w odstraszaniu Rosji. Czyli kiedy spójność Sojuszu znacząco spadnie. Na przykład poprzez wycofanie się militarnie USA z Europy, czy w ogóle z NATO. Do tego, kiedy kraje z zachodu Europy przestaną angażować się we wspieranie nas, a skupią się bardziej na swoich wewnętrznych lub lokalnych problemach. 

Czyli kluczowe nie jest to, ile Rosjanie czołgów czy dronów naprodukują i co Władimir Putin sobie postanowi?

Ocena możliwości wybuchu przyszłej wojny tak naprawdę nie dotyczy zdolności Rosjan, ale tego, co się będzie działo w świecie zachodnim. I to jest skrócona odpowiedź na to podstawowe pytanie: „Czy i kiedy będzie wojna?”. Oczywiście trzeba dodać, że wcześniejszym wymogiem jest zakończenie w ten czy inny sposób wojny w Ukrainie. Rosji na pewno nie stać na prowadzenie dwóch kampanii wojennych równolegle na dwóch różnych teatrach. Może, gdyby państwa bałtyckie nie byłyby w NATO, to Kreml mógłby się porwać na nie, nawet bez zakończenia wojny z Ukrainą. Jednak to i tak byłoby dla nich bardzo ryzykowne, bo nie mogliby wykluczyć zaangażowania się Finlandii, Szwecji czy choćby Polski. Tylko to są scenariusze tak mało prawdopodobne, że nikt realnie nie bierze ich pod uwagę. Tak długo, jak będzie trwała wojna w Ukrainie i choćby kraje Europy Zachodniej będą zaangażowane w obronę naszego podwórka, tak długo moim zdaniem możemy liczyć na pokój. 

A ile może jeszcze potrwać ta wojna w Ukrainie?

Naprawdę trudno coś konkretnego powiedzieć. My w Rochan Consulting staramy się przewidywać wydarzenia na od 4 do 8 tygodni w przód, a i tak jest z tym problem. To, co można powiedzieć, to że mamy do czynienia z wojną na wyniszczenie. W trakcie takiego konfliktu wszystko toczy się powoli, aż do momentu, kiedy przestaje. Kiedy wyczerpanie jednej strony osiąga punkt krytyczny. Wówczas wszystko zaczyna się dziać błyskawicznie i sprawa może się rozstrzygnąć nawet w perspektywie tygodni. Ukraina nie jest jednak bliska takiego momentu. Rosjanie tym bardziej. Jest jednak nowy czynnik, który niedawno pojawił się w tych kalkulacjach. Mianowicie ukraińskie ataki na rosyjskie rafinerie.

Doprawdy? Można przeczytać wiele komentarzy, że to tak naprawdę nic dotkliwego, bo uszkodzenia zadawane przez ukraińskie drony są powierzchowne. 

Nie. To tak nie jest. Nie mogą być powierzchowne, bo nie widać, żeby Rosjanie jakoś szybko je naprawiali. Co ciekawe te ataki są bardzo precyzyjne. Ukraińcy wiedzą, w które elementy rafinerie drony mają trafiać i one faktycznie w nie trafiają. Dla mnie ta sytuacja jest wręcz kuriozalna, biorąc pod uwagę to, jak silną obronę przeciwlotniczą i przeciwrakietową miała przed wojną Federacja Rosyjska, która była słynna już od dekad, jeszcze od czasów ZSRR. Tymczasem w praktyce widzimy, że oni nie są w stanie bronić strategicznych obiektów przed prostymi i powolnymi ukraińskimi dronami oraz samolotami przerobionymi na drony. Efekty tych ataków są poważne i odczuwalne dla Rosjan. Już w 20 regionach kraju występują problemy z dostępnością benzyny, a Ukraińcy naciskają też na produkcję diesla. To na nim stoi rosyjska gospodarka i to z jego eksportu Rosjanie mieli znacznie więcej pieniędzy niż z eksportu benzyny. 

Rosjanie twierdzą, że to sezonowe problemy wynikające z planowanych remontów, żniw i letniego ruchu turystycznego, a we wrześniu wszystko się unormuje. 

Ja jestem przekonany, że nic takiego się nie stanie. Ukraińcy realnie uszczuplają ich zdolności do produkcji paliw. Robią to bardzo mocno. To otwiera całkowicie nowe pole możliwości do wywierania nacisku na Federację Rosyjską. Nie poprzez front, ale działania głęboko za nim. Kreowanie wydarzeń w polityce wewnętrznej Rosji, wywieranie wpływu na nastroje społeczne i tak dalej. 

No ale załóżmy czarny scenariusz, że pomimo wszystko Rosjanom jakoś jednak udaje się zakończyć wojnę po swojej myśli. Mają spokój i mogą lizać rany. Ile czasu minie, zanim się pozbierają i będą mogli realnie myśleć o państwach bałtyckich? 

Podczas jednej z naszych rozmów jeszcze w 2022 roku mówiłem, że moim zdaniem odbudowa sił zbrojnych do stanu sprzed inwazji na Ukrainę zajmie im około dekady. Podtrzymuję to i dzisiaj. Temat jest oczywiście złożony. Na przykład pewne części sił zbrojnych odbudują szybciej, czy wręcz rozbudują względem stanu sprzed 24 lutego 2022 roku. Na przykład systemy bezzałogowe, rakiety manewrujące czy balistyczne. Jednak w innych będą mieli problemy, zwłaszcza w ciężkim sprzęcie. Na przykład produkcja czołgów to rejon 250-300 rocznie, z czego naprawdę nowych jest około 90. Stracili ich do tej pory już ponad 4 tysiące. W tym tempie to i 10 lat nie wystarczy. 

Tylko czy oni muszą odbudować dokładnie takie same siły zbrojne, jakie mieli przed inwazją na Ukrainę? Nie wystarczą inne, bogatsze o doświadczenia z wojny? 

Gdyby Rosjanie założyli, że dokonują inwazji na państwa bałtyckie i walczą tylko z nimi, to oczywiście nie potrzebują tych przykładowych 4 tysięcy czołgów. Jednak myślę, że Rosjanie z obecnej wojny wyciągnęli jeden podstawowy wniosek: trzeba być gotowym na to, że nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. Dlatego trzeba mieć dużą rezerwę sił na nieprzewidziane scenariusze. Czyli muszą nie tylko odbudować swoje jednostki pancerne i zmechanizowane na zachodnim kierunku operacyjnym, ale też przygotować dość dużą rezerwę. Na przykład na taką sytuację, że jednak do obrony Bałtów przyłącza się Finlandia, Szwecja, Norwegia czy my. Dlatego uważam, że przed ewentualną decyzją o inwazji na państwa bałtyckie, bo moim zdaniem to jest właśnie potencjalny następny cel Rosjan, muszą oni odbudować siły Leningradzkiego Okręgu Wojskowego i Moskiewskiego Okręgu Wojskowego. Do tego wspomniana rezerwa. 

Nie mogliby zacząć wcześniej, w stylu tego, co zrobili w Ukrainie w latach 2014/15? Zielone ludziki, „spontaniczne” ruchy separatystyczne? 

To, co zrobili wówczas, wynikało ze specyficznej sytuacji. W tym ze słabości Rosji. To był odosobniony przypadek nie do powtórzenia teraz w krajach bałtyckich. Narracja o dużej, piątej kolumnie wśród rosyjskojęzycznej mniejszości w tych państwach, jest moim zdaniem przesadzona. Realne wsparcie z tego kierunku podczas interwencji zbrojnej byłoby nikłe. Oczywiście Rosja może próbować podsycać nastroje wśród rosyjskiej mniejszości, ale to nie byłoby nic nowego. To się tam już dzieje od dawna. To sprawa pierwsza. Po drugie wydaje mi się, że Rosjanie nie mogą sobie pozwolić na jakieś małe i ograniczone zbrojne wejście na terytorium państw bałtyckich. Takie do testu oporu i reakcji NATO. No bo co jak ona będzie silna? Będą musieli działać zdecydowanie albo wcale. 

Czyli twoim zdaniem perspektywa rosyjskich czołgów wlewających się do Polski, toczących się przez Białystok na Warszawę w cieniu bombowców, to coś mało realnego? Nawet w najczarniejszym scenariuszu? 

Tak, zdecydowanie tak. Oczywiście może z perspektywy Kremla warto byłoby zagarnąć ziemie na wschód od Wisły. Jednak jak już by się porywali na potencjalną wojnę z NATO poprzez wejście do państw bałtyckich, to wątpię, żeby chcieli otworzyć sobie kolejny front, atakując Polskę z Obwodu Królewieckiego czy Białorusi. Tylko to już daleko idące spekulacje.

Co moglibyśmy robić lepiej, żeby tą bardzo spekulacyjną wojenną perspektywę jeszcze bardziej oddalić? Jako Polska? 

Jeśli chodzi o nasze wojsko, to kupujemy oczywiście dużo nowoczesnej i wartościowej broni. I to dobrze. Nasze zdolności do prowadzenia klasycznej wojny konwencjonalnej rosną. Moim zdaniem jest jednak jeden poważny punkt do poprawy: nie przywiązujemy należytej wagi do tego, jak zmieniają się zdolności Rosjan. My klasycznie skupiamy się na tym ile czołgów, Iskanderów czy Kalibrów mają, podczas gdy nie bierzemy pod uwagę tego, że oni w następnej wojnie będą na dużą skalę używali prostych i masowo produkowanych systemów bezzałogowych.

Czyli skupiamy się na stosunkowo nielicznych, zaawansowanych i drogich systemach, takich jak choćby F-35 czy Patriot, jednocześnie zaniedbujemy bezzałogowce i systemy do ich zwalczania. Rosjanie produkują drony masowo i nie przestaną tego robić. Na pewno użyją ich w następnej wojnie. Na każdym szczeblu w rosyjskich wojskach lądowych i nie tylko. Problem z tego wynikający wyraziście pokazało ubiegłotygodniowe wtargnięcie dronów nad nasz kraj. Do ich zwalczania używaliśmy drogich myśliwców i rakiet powietrze-powietrze. Strzelaliśmy z armaty do wróbli. Dlatego moim zdaniem to, co powinno poprawić nasze wojsko, to głównie inwestycje w zwalczanie prostych systemów bezzałogowych. Do tego szerzej na poziomie państwa zaniedbujemy przygotowanie społeczeństwa i struktur państwowych do potencjalnej wojny. Tego moglibyśmy się uczyć właśnie od Bałtów. Tam to jest na zupełnie innym poziomie niż u nas. Uświadamianie ludzi, stworzenie sprawnych systemów ostrzegania oraz informowania i tak dalej.  

Ale tak podsumowując, to tragedii nie ma. Rosyjskie czołgi nie stoją za rogiem i nie musimy żyć w strachu?

Generalnie odpowiadając na pytania znajomych czy rodziny o to, „co z tą wojną”, ja jestem optymistycznie nastawiony. To odległa perspektywa i wcale nie przesądzona. Umacniają mnie w tym poglądzie wydarzenia z ubiegłego tygodnia, kiedy nad Polskę wtargnęły rosyjskie drony. Działania sojusznicze były właściwie od razu, szereg europejskich państw NATO w ciągu doby zadeklarowały przerzucenie do nas dodatkowych sił. To był bardzo ważny strategiczny sygnał.

Konrad Muzykazałożyciel i właściciel firmy analitycznej Rochan Consulting. Analityk od lat specjalizujący się w obserwowaniu sił zbrojnych Rosji oraz Białorusi. W ramach swojej pracy między innymi regularnie wizytuje Ukrainę i we współpracy z tamtejszym wojskiem może z bliska oglądać realia w strefie przyfrontowej.

Udział
Exit mobile version