Nieoczekiwana wizyta Scholza w Kijowie to duże zaskoczenie. Szef niemieckiego rządu przyjechał w poniedziałek do stolicy Ukrainy po raz pierwszy od dwu i pół roku. Polityk SPD zapowiedział pomoc w wysokości 650 mln euro do końca grudnia. „Ukraina może liczyć na Niemcy” – zapewnił, zaznaczając, że jego kraj zrobił w tym roku dla Ukrainy więcej niż Wielka Brytania i Francja łącznie. „Pozostaniemy krajem, który najwięcej pomaga Ukrainie” – podkreślił.

Wizyta w Kijowie kontrastuje ze wcześniejszymi działaniami i wypowiedziami Scholza, które w ostatnim czasie zbulwersowały opinię publiczną w Polsce i innych krajach wschodniej flanki Sojuszu oraz opozycję w Niemczech. Scholz przeprowadził w połowie listopada rozmowę telefoniczną z przywódcą Rosji Władimirem Putinem, której jedynym skutkiem był wzmożony rosyjski atak rakietowy na Ukrainę. Rozmowę skrytykowali Wołodymyr Zełenski i Donald Tusk.

W przemówieniu rozpoczynającym kampanię wyborczą w sobotę w Berlinie Scholz potwierdził swój sprzeciw wobec przekazania Ukrainie pocisków manewrujących typu Taurus, którymi można atakować cele położone w głębi Rosji. Niemiecki socjaldemokrata zarzucił liderowi opozycji, Friedrichowi Merzowi z CDU nieodpowiedzialną politykę wobec Rosji. Scholz przypomniał wcześniejszą wypowiedź Merza o postawieniu Putinowi ultimatum i dodał: „Mogę tylko powiedzieć – ostrożnie. Bezpieczeństwem Niemiec nie gra się w rosyjską ruletkę”. „Pozostanę niezłomny i ostrożny” – zapowiedział. Przyspieszone wybory mają się odbyć 23 lutego 2025 r.

Ukraina daje nadzieję na powtórkę manewru sprzed lat

Wizyta w Kijowie i odmowa przekazania Taurusów ilustrują dylemat Scholza i jego próbę „ucieczki do przodu” poprzez zastosowanie podwójnej strategii w kwestii ukraińskiej. Doświadczony niemiecki polityk zdaje sobie sprawę z tego, że pomoc Ukrainie leży w interesie Niemiec, a zwycięstwo Rosji – państwa, które siłą naruszyło stworzony po 1989 r. porządek europejski – byłoby śmiertelnym zagrożeniem nie tylko dla Polski czy państw bałtyckich – Litwy, Łotwy i Estonii, ale także dla Berlina. Specjalny fundusz na Bundeswehrę w wysokości 100 mld euro oraz skala pomocy wojskowej dla Ukrainy – 28 mld euro od wybuchu pełnowymiarowej rosyjskiej inwazji świadczą o zrozumieniu przez kanclerza wagi problemu.

Z drugiej jednak strony pragmatyczny Scholz musi liczyć się z lewicowym skrzydłem we własnej partii, w którym tradycje pacyfistyczne i tradycja współpracy ze Związkiem Sowieckim, a teraz z Rosją nie zniknęły z dnia na dzień. SPD traci też, szczególnie w landach wschodnich, wyborców na rzecz skrajnie lewicowego Sojuszu Sahry Wagenknecht (BSW), ugrupowania jawnie prorosyjskiego, nawołującego do natychmiastowego przerwania dostaw broni do Ukrainy i podjęcia negocjacji pokojowych z Moskwą.

Sytuacja wyjściowa Scholza jest bardzo zła. W sondażach jego partia od dłuższego czasu przegrywa wyraźnie z blokiem chadeckim CDU/CSU. Chrześcijańscy demokraci mogą liczyć na wynik powyżej 30 proc., dwukrotnie więcej niż socjaldemokraci.

Ostatnio kandydat SPD poprawił trochę swoje notowania. Z najnowszego sondażu, przygotowanego przez instytut Insa dla gazety „Bild”, wynika, że gdyby istniała taka możliwość, to 22 proc. Niemców wybrałoby Scholza na kanclerza. To o siedem punktów procentowych więcej niż przed tygodniem. Na kandydata chadeków Friedricha Merza głosowałoby 30 proc. badanych, czyli o jeden punkt mniej.

W walce o zwycięstwo w wyborach Scholz chce najwidoczniej powtórzyć manewr zastosowany w 2002 r. przez Gerharda Schroedera. Ówczesny kanclerz, ubiegając się o reelekcję, oparł swoją kampanię na sprzeciwie wobec amerykańskich planów dotyczących wojny w Iraku. Pomimo niekorzystnych sondaży Schroeder zdołał w ostatniej chwili przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść.

Olaf Scholz twierdzi, że jest „obrońcą zwykłych ludzi”

Wojna w Ukrainie nie jest jedynym tematem kampanii wyborczej SPD. Scholz przedstawia się jako obrońca „zwykłych ludzi”, broniący ich przed niewrażliwym na kwestie socjalne Merzem. 

– Nigdy nie postawię obywateli przed wyborem: albo inwestujemy w bezpieczeństwo, albo w miejsca pracy, gospodarkę i infrastrukturę, albo wydajemy pieniądze na Bundeswehrę, albo na bezpieczne emerytury, albo wspieramy Ukrainę, albo inwestujemy w Niemczech. To ’albo-albo’ jest błędem i prowadzi nasz kraj na manowce – mówił Scholz w połowie listopada w Bundestagu. Jego zdaniem taka polityka byłaby „wodą na młyn populistów i ekstremistów, szkodzącą i rozbijającą Niemcy”.

Kanclerz powiedział, że polityka „albo-albo” uderza najmocniej w zwykłych ludzi, którzy „zastanawiają się, czy stać ich na nową pralkę, czy wyjadą na urlop i czy mają pieniądze na wycieczkę szkolną swoich dzieci”. Jak podkreślił, wynosząca w tym roku 12 mld euro pomoc dla Ukrainy nie może doprowadzić do cięć inwestycji w innych dziedzinach, decydujących o przyszłości Niemiec. W tym celu kanclerz zamierza zreformować „hamulec zadłużeniowy” – wpisane do konstytucji ograniczenie dopuszczalnego deficytu budżetowego. Spór o „rozmiękczenie” hamulca był właśnie przyczyną wyrzucenia z rządu ministra finansów Christiana Lindnera, co doprowadziło do rozpadu koalicji i przyspieszonych wyborów.

Na dogonienie Merza Scholzowi pozostały trzy miesiące. Kandydat SPD przypomina przy każdej okazji, że przed poprzednimi wyborami, w 2021 r., był w podobnie beznadziejnej sytuacji. Na kilka miesięcy przed tamtymi wyborami sondaże dawały SPD, tak jak teraz, 15 proc. poparcia. W wyborach 26 września 2021 r. socjaldemokraci zdobyli 25,7 proc. i wyprzedzili na ostatniej prostej CDU/CSU z 24,2 proc. „Jeżeli będziemy walczyć, zwyciężymy” – zakończył Scholz przemówienie rozpoczynające kampanię wyborczą.

Jeżeli Scholz przegra, bardzo możliwe będzie powstanie koalicji CDU/CSU z SPD jako słabszym partnerem. Oznaczałoby to definitywny koniec jego kariery. Ambicja nie pozwoli zapewne obecnemu kanclerzowi na zaakceptowanie stanowiska wicekanclerza w rządzie kierowanym przez jego największego rywala, Friedricha Merza.

Udział
Exit mobile version