UEFA od kilku lat zmieniła nieco politykę dotyczącą tych mniejszych, którzy próbują dotknąć wielkich pieniędzy czekających w europejskich pucharach. Na kawałek tortu załapały się nawet kluby z Polski, co jeszcze kilka lat temu nie było oczywiste.

Liga Konferencji (dawniej Europy) stała się miejscem, w którym ekstraklasowicze czują się wyjątkowo dobrze. Przykład? Trzy osiągnięte ćwierćfinały, najpierw Lecha Poznań (2022/23), a w minionym sezonie dwa polskie kluby na tym etapie – Legia Warszawa i Jagiellonia Białystok. Plus finał Ligi Konferencji we Wrocławiu, choć to akurat żadna zasługa poziomu ekstraklasy, choć z pewnością kolejny miły, polski akcent.

Liga Mistrzów, czyli w oczekiwaniu na przełom rankingu UEFA

Na 34 podejścia tylko trzy razy mistrz Polski zdołał wedrzeć się do piłkarskiej śmietanki. Najczęściej polscy kibice dostawali przedsezonową, zwarzoną śmietanę. Bo dotychczas scenariusz był taki, że zanim faktycznie ci wielcy zaczynali poważne granie, dla ekstraklasowiczów było już po wszystkim. Ewentualnie zaczynały się marzenia o przetrwaniu do wiosny, co wiązało się z rozpychaniem się w jesiennych meczach, gdzieś w dawnym Pucharze UEFA (dzisiaj Liga Europy), bądź już bardziej współcześnie, stawiając coraz poważniejsze kroki w Lidze Konferencji.

Trzy przypadki, w których mistrzowi Polski udało się awansować, to dwie przygody zakończone na fazie grupowej, Widzew Łódź w kampanii 1996/97 oraz Legia Warszawa w sezonie 2016/17. Najlepiej było za pierwszym podejściem. Legioniści w odsłonie 1995/96 dojechali do 1/4 finału.

Nawet biorąc pod uwagę ten ostatni raz Legii w Lidze Mistrzów, w kolejnym sezonie stuknie równo dekada od tamtych wydarzeń.

Inna sprawa, że wspominając moje kibicowanie „za dzieciaka”, początek XXI wieku, to było jakieś nieporozumienie pod względem losowania rywali dla polskich klubów. Przykład? W 2001 roku rywalem Wisły Kraków… FC Barcelona. Kolejny sezon? Legia Warszawa i dwumecz z tym samym przeciwnikiem ze stolicy Katalonii. Dwa lata później (2004/05) krakowianie trafiają na… Real Madryt. Mało? Sezon 2008/09 i powtórka dla Wisły, ponownie dwumeczu z Barceloną.

Trafiały się rzecz jasna takie klęski jak 2009/10 (Wisła z estońską Levadią Tallinn), 2022/23 (Lech z azerskim Karabachem) czy kuriozalny walkower Legii w rewanżu z Celtikiem.

Teraz jest już nieco łatwiej, pojawiły się dwie ścieżki eliminacji, UEFA nadal powiększa stolik – w właściwie to kawał ławy – przy której mogą usiąść również ci mniejsi. Czytaj tacy, jak w przypadku ekstraklasowiczów.

Tegoroczna próba, już szósta na koncie Lecha w drodze po marzenia w Lidze Mistrzów, to była jednak mieszanka niefarta (kontuzje) z realiami finansowymi. Te drugie nie pozwalają jeszcze zestawiać mistrzów Polski w jednym szeregu z klubami pokroju Crveny Zvezdy. Belgradzka legenda to europejski średniak, ale ciągle mający pieniądze na wyłożenie dużo większych pieniędzy, aniżeli polski przedstawiciel.

Można też gdybać, co by było, gdyby nie z 1:3, a z 1:2 przyszło grać w Belgradzie. Choć mam wrażenie, że Crvena, choć nie była wybitna, to kontrolowała całość od A do Z. Wynik 4:2 dla Serbów w dwumeczu, mówi zresztą wystarczająco dużo. Szkoda.

Wychodzi na to, że najszybciej polski klub wróci do Ligi Mistrzów za sprawą… rankingu UEFA. Choć i tam łatwo nie będzie, ale chyba i tak nieco prościej, aniżeli to przebijanie się przez eliminacje. Bo ostatecznie zawsze coś się przydarza. Kłania się Liga Konferencji, pokonywanie równych sobie, czasem sprawianie większych niespodzianek.

Choć Polacy w piłkarską Ligę Mistrzów nadal nie potrafią, mam wrażenie, że najgorsze już za plecami. A czasy idą lepsze, nawet przełykając gorzką pigułkę w postaci rozczarowującej porażki Kolejorza.

Potrzeba jeszcze chwili cierpliwości i solidnego punktowania. Bez losowania i z pewnym miejscem w szeregach Ligi Mistrzów, wynikającym z rankingu UEFA, będzie z górki.

Udział
Exit mobile version