„Zapadł WYROK w sprawie Dody!”, „Doda została skazana!”, „Podwójna przegrana Dody w sądzie. Ma wyrok i musi jeszcze zapłacić Haidarowi”, „Sterowała z tylnego siedzenia. Zapadł wyrok ws. Dody!” – informowały media w ostatnich miesiącach.

Sprawa – z pozoru – mogła wydawać się jedną z kolejnych medialnych burz, które dotyczyły wokalistki. Dlatego można było o niej przeczytać głównie na portalach zajmujących się showbiznesem. 

Zobacz wideo Fajbusiewicz o tematach, które musiał odpuścić przez pogróżki. „Sprawdzałem lusterkiem, czy mi nie podłożyli bomby”

W rzeczywistości problem był poważny, a zamieszanych było w niego wiele osób. Przeprowadzono prokuratorskie śledztwo, następnie prokuratura skierowała akt oskarżenia, a sąd wydał wyrok skazujący. Biorąc pod uwagę zarówno rolę prokuratury, jak i sądu, sprawa trwała łącznie ponad 8 lat. Akta liczą obecnie 24 tomy.

Dorota Rabczewska została prawomocnie skazana na rok więzienia w zawieszeniu, a jej były już partner Emil Stępień – cztery miesiące bezwzględnego pozbawienia wolności. 

Zdecydowaliśmy się opisać szerzej tę sprawę z kilku względów. Po pierwsze, dotyczy ona osób publicznych, które – w mniejszym lub większym stopniu – mówiły w wywiadach o swoim prywatnym życiu i rzucały publicznie wzajemne oskarżenia.

Po drugie, pokazuje ona, jak nieporozumienia i konflikty w związkach mogą wymknąć się spod kontroli i doprowadzić do bardzo poważnych konsekwencji. Po trzecie, w sprawę był zaangażowany aparat państwowy (w pewnym momencie nadzór nad nią przejęła nawet Prokuratura Regionalna w Warszawie), a sądy w obu instancjach potwierdziły, że doszło do złamania prawa. 

Warto jednak zacząć od początku, by wyjaśnić, jak to się stało, że Dorota Rabczewska, Emil Stępień oraz inne osoby trafiły na ławę oskarżonych. 

Dorota Rabczewska i biznesmen Emil Haidar zostali parą jesienią 2014 r. W lipcu 2015 r. doszło nawet do zaręczyn. Pojawiali się wspólnie na imprezach, publikowali zdjęcia w mediach społecznościowych.

W związku były jednak problemy, w listopadzie 2015 r. Rabczewska i Haidar rozstali się. Wokalistka zarzucała mężczyźnie w wywiadach, że ten nadużywał alkoholu (Haidar temu stanowczo i konsekwentnie zaprzeczał).

Na dzień przed rozstaniem Dorota Rabczewska porysowała kluczami auto użytkowane przez Emila Haidara (formalnie samochód należał do spółki jego brata). Straty oszacowano na ok. 14,5 tys. zł.

Artystka tłumaczyła w trakcie przesłuchań, że zrobiła to, bo mężczyzna miał zniknąć na tydzień bez znaku życia, a potem umówić się z inną kobietą. Sprawą zajęła się prokuratura, Doda została oskarżona o zniszczenie cudzej rzeczy. W 2017 r. ukarano artystkę grzywną o łącznej wysokości 10 tys. zł. – Nie będę się wybielać – tak o sprawie porysowania samochodu mówiła niedawno w wywiadzie z Anią Kolasińską. 

Po rozstaniu Emil Haidar zażądał od Dody m.in. zwrotu pierścionka zaręczynowego o wartości ok. 200 tys. zł.  W listopadzie 2016 r. sąd rzeczywiście nakazał artystce oddać przedmiot byłemu narzeczonemu.

Emil Haidar: Doda mnie szantażowała

Zaraz po zakończeniu relacji Emil Haidar złożył też zawiadomienie o przestępstwie, którego, jak twierdził, sprawczynią miała być Dorota Rabczewska. 

Mężczyzna zeznał na policji, że przez kilka miesięcy przed rozstaniem był „szantażowany” przez Dodę. Według Emila Haidara wokalistka miała grozić, że opublikuje w mediach społecznościowych kompromitujące filmy z jego udziałem (pokazujące go w intymnych sytuacjach oraz w stanie nietrzeźwości), jeśli ten nie przyzna się przed rodziną, że jest uzależniony od alkoholu i narkotyków. 

– Jest to nieprawda, nie jestem alkoholikiem ani narkomanem – podkreślał. Tłumaczył, że alkohol pił z Dodą wspólnie np. w trakcie wakacyjnych wyjazdów.  

– Ona praktycznie od początku znajomości nagrywała filmy, kiedy byłem pod wpływem alkoholu, nawet jak byliśmy na wakacjach – mówił na policji. 

W maju 2016 r. Dorota Rabczewska usłyszała zarzut z art. 191 kodeksu karnego (zmuszanie do określonego zachowania). Nie przyznała się do winy. 

Fragment wyjaśnień Doroty Rabczewskiej: „Po kolejnym jego upiciu się, kiedy nie wrócił na noc do hotelu w Trójmieście, namówił mnie, żebyśmy poszli do notariusza. Tam spisał dokument, w którym umówiliśmy się, że jeżeli jeszcze raz zachowa się niepoprawnie po alkoholu, to zapłaci mi karę finansową, za mój stracony czas, bo byliśmy narzeczeństwem i przygotowywaliśmy się do ślubu, albo będę mogła upublicznić jego filmy”.

Kara finansowa zapisana w umowie, o której wspomniała Dorota Rabczewska, to milion złotych.

Doda: „Widziałam w programach o uzależnieniach, że jak się zrobi terapię wstrząsową, to alkoholik zacznie myśleć normalnie. Poza tym, miałam dość, że on oszukiwał na mój temat”. 

Dwa razy opublikowała w mediach społecznościowych filmiki z udziałem Haidara, szybko jednak zostały usunięte. 

W grudniu 2016 r. do Sądu Rejonowego Warszawa-Mokotów trafił akt oskarżenia, jednak w lutym 2017 r. doszło do umorzenia sprawy. Sąd stwierdził, że rozpad związku Dody i Haidara doprowadził do emocji i zachowań „nieadekwatnych do dojrzałego wieku obojga”. Dodał też, że konflikt między nimi ma „niemal infantylny poziom”. 

Sąd odniósł wrażenie, że oboje próbowali też „podbudować zainteresowanie swymi osobami”. Zwrócił też uwagę, że Emil Haidar złożył zawiadomienie dwa dni po rozstaniu, co, zdaniem sądu, „wprost wskazuje, iż jest ono swoistą próbą ukarania drugiej strony za zakończenie związku”. 

Potem jednak sprawa toczyła się dalej, bo Sąd Okręgowy w Warszawie ten wyrok uchylił i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. 

W listopadzie 2018 r. Doda jednak została uznana za winną. Nakazano jej zapłatę 12,5 tys. zł grzywny. Kilka miesięcy później Sąd Okręgowy w Warszawie utrzymał wyrok w mocy.

„Odwiedziło mnie czterech smutnych panów”

Te wszystkie postępowania doprowadziły do kluczowych i brzemiennych w skutkach wydarzeń, które miały miejsce w grudniu 2016 r., ponad rok po rozstaniu Doroty Rabczewskiej i Emila Haidara. Doda od kilku miesięcy była już wtedy w związku z producentem filmowym Emilem Stępniem. 

– W grudniu odwiedziło mnie czterech smutnych panów, którzy przyszli do mnie z informacją, że mam wpłacić na konto Rabczewskiej milion złotych i jeśli tego nie zrobię, to zostaną wobec mnie wyciągnięte jakieś konsekwencje – mówił we wrześniu 2017 r. w rozmowie z Plotek.pl Emil Haidar.

– Czytałem jej pomówienia medialne, że ją szantażuję, nękam, stalkuję, mszczę się. To jest nieprawda – dodał. 

Co dokładnie się wydarzyło?

20 grudnia 2016 r. do Emila Haidara zadzwonił człowiek przedstawiający się jako Rafał. Twierdził, że ma propozycję biznesową. Umówili się w biurze spółki, w której pracował Haidar, a która zajmowała się m.in. obrotem biopaliwami.

Na miejsce, oprócz Rafała, przyjechało też dwóch innych mężczyzn. – Wyglądali na osoby uprawiające sporty siłowe – mówił Emil Haidar, składając zawiadomienie na policji.

Fragment zeznań Emila Haidara: „Mężczyzna przedstawiający się jako Rafał stwierdził, że mam licznych wrogów, że jeżdżą za mną samochodem i że może mi się stać coś złego, dlatego powinienem załatwić sobie ochronę, którą to on może mi zapewnić. Poza tym, powiedział mi, że ma kompromitujące mnie nagrania, które otrzymał od osoby, którą powinienem znać i że nie chciałby ich upubliczniać, bo to może mi zniszczyć życie. Dodał również, że powinienem przeprosić osobę, z którą toczę 'wojnę’, bo ona jest nieobliczalna i zdolna do wszystkiego”.

Haidar umówił się z mężczyznami, że przemyśli sprawę i przekaże im swoją decyzję po świętach, pod koniec grudnia. Jeszcze tego samego dnia zgłosił sprawę na policji. 

Rafał w międzyczasie wysyłał kolejne SMS-y. „Wrogowie pana i przeciwnicy są dobrze poinformowani. Już panu nic z nie zrobią, wiemy z dobrego źródła, że boją się naszych profesjonalistów” – pisał Emilowi Haidarowi. 

Po 10 dniach, 30 grudnia 2016 r., Rafał znów pojawił się w biurze Haidara, tym razem w towarzystwie trzech mężczyzn. Rafał dał byłemu narzeczonemu Dody do podpisania dokument, w którym Haidar miał zobowiązać się do wycofania wszystkich spraw przeciwko artystce, a także do zapłaty 1 mln zł zadośćuczynienia i do zaprzestania publicznych wypowiedzi na jej temat.  

Emil Haidar: „Z całej rozmowy wywnioskowałem, że jeśli nie podpiszę oświadczenia, to dużo krzywdy stanie się mi i mojemu ojcu. (…) Chodzi o krzywdę w postaci publikacji kompromitujących materiałów, zdjęć, filmów”. 

Były partner Dody się jednak przygotował. Nagrał całą rozmowę. Jej fragmenty opublikował potem „Super Express”. Na nagraniu padają m.in. następujące stwierdzenia: „Panu grozi bardzo duże niebezpieczeństwo”, „Ta osoba ma bardzo dużo różnych kontaktów, nie tylko takich jak nasze, ona potrafi dotrzeć, uśmiechnąć się, do różnych osób”, „Zniszczy pana ojca, zniszczy pana rodzinę”, „Ci, co dostaną kasę, Ukraińcy, to oni się nie pie*dolą, ja mogę zadzwonić, jak coś, nie mam telefonu na podsłuchu”. 

Haidar uprzedził także policję. Na miejsce przyjechali funkcjonariusze, którzy zatrzymali mężczyzn. Rafałem okazał się 44-letni Marcin K. (w protokole zatrzymania wpisano: „rencista”). Towarzyszył mu 56-letni Bogdan P. (emeryt, były strażak), byli też 40-letni Jarosław W. i 27-letni Cezary B. (obaj pracownicy ochrony). 

„Zauważyłem, że Haidar zaczął się bać”

Marcin K. złożył dość dziwne wyjaśnienia. Twierdził np., że był „w ciągłej łączności” z prezydentem USA Donaldem Trumpem, że walczy z korupcją i przestępczością gospodarczą, że współpracuje ze służbami.

Marcin K.: „Nie groziłem Emilowi Haidrowi popełnieniem przestępstwa, tylko nakłaniałem go do przeproszenia Doroty Rabczewskiej. Nie znam go osobiście. Pojechałem tam na rozkaz oficera przełożonego Armii Amerykańskiej”. 

U Marcina K. nie stwierdzono choroby psychicznej ani upośledzenia, a nieznaczne ograniczenie zdolności do rozpoznania czynu i pokierowania postępowaniem. Biegli psychiatrzy uznali, że powinien mieć zapewnioną pomoc prawną. 

Dość mętnie tłumaczył się też m.in. Cezary B. Mówił, że początkowo nie odbierał słów Marcina K. jako groźby, tylko jako „zwykłe nakłonienie Emila Haidara do tego, żeby skorzystał z ochrony”. 

Fragment wyjaśnień Cezarego B.: „Marcin K. i Bogdan P. zaczęli rozmawiać z Emilem Haidarem i chcieli, żeby ten podpisał im jakiś kwit. Zaczął czytać ten dokument na głos i zrozumiałem, że coś tu jest nie tak. (…) Zauważyłem, że Haidar zaczął się bać. Zrozumiałem wtedy, że zostałem wciągnięty w jakąś nieczystą zagrywkę, ponieważ nie po to tam pojechałem. Marcin K. mówił mi od początku, że zostałem wynajęty przez niego tylko po to, by tam pojechać, stać i nic się nie odzywać”. 

Cezary B. miał zostać wciągnięty do sprawy przez Jarosława W. Z kolei Jarosław W. zwrócił uwagę policji na 56-letniego Jacka M., współwłaściciela firmy ochroniarskiej.

Fragment wyjaśnień Jarosława W.: „Jacek M. poinformował mnie, że Dorota Rabczewska jest nękana przez Emila Haidara, byłego partnera, z którym należy porozmawiać. (…) Z informacji, które jeszcze otrzymałem od Jacka M., wynikało, że zlecenie na przeprowadzenie tej rozmowy wyszło od obecnego partnera Doroty Rabczewskiej [Emila Stępnia – red.], a ona miała o tym wiedzieć”.

Skąd Jacek M. miał dostać zlecenie? Zaczęło się od Marka W., z którym miał skontaktować się Emil Stępień. Marek W. w przeszłości był wielokrotnie karany, m.in. za oszustwa lub przywłaszczenie. 

Marek W. zaangażował w sprawę znajomego biznesmena Jerzego Ch., a Jerzy Ch. poprosił o pomoc w dobraniu ludzi właśnie Jacka M. 

Emil Stępień zaoferował Jerzemu Ch. i Markowi W. 300 tys. zł. Ostatecznie, jak ustaliła prokuratura, przekazał im 230 tys. zł. 

Fragment wyjaśnień Jacka M.: „W pierwszej połowie grudnia 2016 r. na mój telefon komórkowy zadzwonił Jerzy Ch. z propozycją spotkania. (…) Zapytał mnie, czy nie mam dwóch lub kilku chłopaków, że może będzie dla nich jakaś robota. (…) Powiedział mi, żeby dwóch było roślejszych, a jeden inteligentniejszy”.

Twierdził też, że dostał od Jerzego Ch. kartkę z danymi Emila Haidara, adresem firmy, numerem telefonu. Marcin K. miał potem usłyszeć od Jacka M., że „sprawę trzeba załatwić szybko i na temat, że pani zlecająca niecierpliwi się w sprawie”. 

Jacek M.: Przypominam sobie, że na spotkaniu, na którym poznałem Marka, on mówił, że oni są w posiadaniu filmu, na którym jest widoczna scena intymna. (…) Marek się śmiał, że jak będzie taka sytuacja, że będzie trzeba, to puszczą to na telebimie w centrum Warszawy.

Według Jacka M. Emil Stępień chciał ewidentnie nastraszyć Haidara. Twierdził, że Stępień miał sugerować, by iść do mężczyzny z bronią, która będzie wystawała spod marynarki. 

Emil Stępień: Doda o niczym nie wiedziała

W marcu 2017 r. podczas przesłuchania Emil Stępień wskazywał, że od początku związku z Dodą był „świadkiem problemów, które sprawiał jej Emil Haidar”. 

– Emil Haidar rozpoczął działania mające na celu zdyskredytowanie Doroty w mediach i życiu publicznym. Nadmieniam, że te działania trwają od ok. półtora roku. Polegają na inicjowaniu czarnego public relations w mediach, inicjowaniu postępowań sądowych, cywilnych i karnych – wyliczał Stępień.

Mężczyzna podkreślał wtedy, że Dorota Rabczewska absolutnie „nie wiedziała o jego działaniach mających na celu pomoc w jej problemach”. Przekonywał, że dowiedziała się już po fakcie, w styczniu, że „była bardzo na niego zła i zdenerwowana”.

Doda w maju 2017 r.: „O całej sytuacji dowiedziałam się w połowie stycznia 2017 r. Mam na myśli tę sytuację, o której pisano w mediach, czyli rzekomo wysłanie przeze mnie nieznanych mi mężczyzn do siedziby firmy pana Emila Haidara. Dowiedziałam się o tym od Emila Stępnia, który poinformował mnie, że chciał pomóc mi rozwiązać tę całą sytuację dręczenia mnie przez Haidara. Chciał to zrobić w sposób oficjalny, służbowy, całkowicie legalny, jednakże za moimi plecami. (…) Emil był pewien, że oni są ze służb”. 

Rzeczywiście, Emil Stępień wskazywał podczas przesłuchań, że czuje się wprowadzony w błąd przez Marka W. i Jerzego Ch. Do tego stopnia, że sam zgłosił sprawę do Centralnego Biura Antykorupcyjnego. 

Emil Stępień: „Marek W. oświadczył, że może te problemy rozwiązać dzięki swoim kontaktom w służbach specjalnych. (…) Był przekonywujący, mówił o tym, że 'trudniejsze zadania wykonywali w przeszłości, że ma relacje z ludźmi, którzy 'dużo mogą'”. 

Stępień twierdził też, że powiedziano mu, że „Jacek M. wyznaczył swoich funkcjonariuszy, w służbie czynnej z legitymacjami, że odwiedzą Emila Haidara w jego firmie”. 

– Funkcjonariusze mieli być mediatorami i mieli prowadzić perswazję słowną o to, aby odstąpił on od szykan Dorot Rabczewskiej. (…) Mediacja nie miała polegać na straszeniu, czy zmuszaniu do jakiegokolwiek zachowania niezgodnego z prawem. Haidar miał po prostu odstąpić od szykan Doroty – mówił. 

Marek W.: „Jurek pokazał jakąś blachę, mam na myśli legitymację policyjną, bądź też legitymację innej służby. Pan Emil zapytał Jurka, czy jest w stanie to ogarnąć, ale bez żadnych bójek, bez żadnego zastraszania”. 

Jerzy Ch.: „Nigdy nie powoływałem się na żadne służby, nie byłem w żadnych służbach. Jestem tym zdumiony”. 

Doda i Emil Stępień zatrzymani

W sprawie doszło do zatrzymań. 7 września 2017 r. zatrzymany został Emil Stępień. Usłyszał zarzuty. Nie przyznał się do winy. 

Emil Stępień: „Nie nakłaniałem żadnych ze wskazanych osób, aby wywierały presję, bądź zmuszały pana Haidara do podejmowania działań. (…) Mnie w ogóle ograniczono dostęp do jakiejkolwiek wiedzy w tym zakresie. Moje pytania zawsze mnie zbywano i nie wiedziałem, kto w ogóle zajmuje się tą sprawą”. 

W listopadzie 2017 r. zatrzymana została Doda. Do drzwi jej mieszkania zapukała policja. Z akt sprawy wynika, że funkcjonariusze pojawili się tam ok. godz. 6 rano, ale zostali wpuszczeni dopiero ok. godz. 7.40. 

Jak czytamy w materiałach, Doda tłumaczyła, że spała w zatyczkach, więc najpierw nic nie słyszała, następnie wstała, umyła zęby i założyła dres. – Podeszłam do drzwi i usłyszałam „Policja! Nie pier*ol kobieto, tylko otwieraj”. Potem powiedziałam, że otworzę, jak przyjedzie mój prawnik i poszłam zrobić herbatę – opowiadała.

Tego dnia też usłyszała zarzuty. 

Doda: „Nie przyznaję się do zarzucanego mi czynu. Jest to kompletna bzdura”. 

Powtórzyła, że to Emil Stępień zajmował się jej sprawą bez jej wiedzy. 

Prokuratura w to jednak nie uwierzyła. Na podstawie zeznań świadków i analizy dowodów ustalono zatem, że w grudniu 2016 r. Emil Stępień zadzwonił do Marka W. i poprosił o spotkanie w jednym z hoteli. Wtedy Stępień miał zapytać, czy W. pomógłby mu w wysłaniu jakichś ludzi do Emila Haidara. 

Marek W. miał zadzwonić od razu po Jerzego Ch., który deklarował, że zna osoby, które mogłyby się tym zająć. 

W kolejnym spotkaniu, oprócz Emila Stępnia, Marka W. i Jerzego Ch. miała już uczestniczyć Doda. Wtedy artystka miała też przedyktować Jerzemu Ch. adresy i numery telefonów Emila Haidara. 

Fragment wyjaśnień Marka W.: „Dorota Rabczewska w trakcie spotkań mówiła, żeby skłonić Emila Haidara do podpisania oświadczenia. Zawsze była przeciwna, żeby stosować wobec niego siłę, przemoc, straszenie. Żeby to nie byli bandyci. Ona to powiedziała na pierwszym spotkaniu, żeby nie było żadnych bandytów. Powiedziała, że on się musi wystraszyć, żeby nie mógł z bratem robić interesów”. 

O tym, że Doda musiała wiedzieć, co się dzieje, miał świadczyć też ważny szczegół. Marcin K. („Rafał”), czyli jeden z mężczyzn, który pojawił się u Emila Haidara, jeszcze przed zatrzymaniem doskonale wiedział, że Haidar 20 grudnia złożył zawiadomienie na policji. 

Okazało się, że Emil Haidar tego dnia spotkał się na komisariacie ze znajomym Dody, który potem powiadomił o tym artystkę. Śledczy doszli do wniosku, że o wizycie Haidara na policji Dorota Rabczewska musiała powiedzieć partnerowi, a Emil Stępień następnie przekazał tę informację dalej. Przez to informacja dotarła też do Marcina K. 

„Dorota Rabczewska akceptowała poczynione ustalenia”

W marcu 2019 r. do Sądu Rejonowego Warszawa-Mokotów trafił akt oskarżenia. Na ławie oskarżonych zasiedli Dorota Rabczewska, Emil Stępień, a także Marek W., Jerzy Ch., Jacek M. oraz mężczyźni, którzy byli u Emila Haidara – Marcin K., Cezary B. i Jarosław W. 

Stępień został też oskarżony dodatkowo o posiadanie trzech gramów kokainy i nakłanianie do podrzucenia narkotyków do auta Haidara (mężczyzna twierdził, że z tym pomysłem miał wyjść nie on, a Marek W.). 

Sprawa czwartego z mężczyzn, który również brał udział w spotkaniach z Emilem Haidarem (Bogdana P.), została wyłączona do odrębnego postępowania „ze względu na ekonomikę”. 

Fragment aktu oskarżenia: „W toku postępowania ustalono, że zlecenie przekazania Emilowi Haidarowi gróźb bezprawnych, które miały go zmusić do zaprzestania działań prawnych przeciwko Dorocie Rabczewskiej zainicjowała ona sama oraz jej ówczesny partner, Emil Stępień”. 

Dokładnie po pięciu latach, w marcu ubiegłego roku, w sprawie zapadł nieprawomocny wyrok. Dorota Rabczewska została skazana na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata, Emil Stępień – na karę łączną sześciu miesięcy więzienia i 1,5 roku ograniczenia wolności (prace społeczne), do tego 50 tys. zł grzywny. 

Marka W. skazano na rok więzienia, Jerzego Ch., Jacka M. i Marcina K. na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata oraz kary grzywny, a Cezarego B. i Jarosława W. na kary ograniczenia wolności. 

Dwa lata wcześniej w osobnym postępowaniu karę sześciu miesięcy więzienia nałożono na Bogdana P.

Sąd w uzasadnieniu wyroku: „Dorota Rabczewska akceptowała ustalenia poczynione na spotkaniach z osobami zaangażowanymi w sprawę w zakresie rozwiązania kwestii spornych z Emilem Haidarem. (…) Marcin K. do przyjętego zadania dobrał odpowiednich ludzi, którzy swoją fizjonomią mieli tworzyć u Emila Haidara poczucie niebezpieczeństwa i wpłynąć na jego decyzję co do podpisania oświadczenia”.

W sprawie wpłynęło kilka apelacji, m.in. obrońcy Emila Stępnia.

„Oczywistym było, że szkalujące artykuły dotyczące Doroty Rabczewskiej i jej rodziny oraz Emila Stępnia będą tak długo pojawiać się w sieci internet, gazetach plotkarskich, jak długo będą toczyły się sprawy sądowe pomiędzy Dorotą Rabczewską a Emilem Haidarem, stąd koniecznym się stało ich kompleksowe zakończenie poprzez zawarcie przez strony konfliktu – ugody” – wskazywał  w apelacji mecenas Zbigniew Roman.

„Oskarżony, zdając sobie sprawę, jak trudnym zadaniem będzie wypracowanie takiej ugody, uznał za konieczne zaangażowanie do pomocy osób trzecich z doświadczeniem mediatorskim i prawniczym wykształceniem, co gwarantować miało legalność i skuteczność prowadzonych działań”  – przekonywał prawnik.

Obrońca Emila Stępnia tłumaczył również, że jego klient „chciał jedynie rozwiązać konflikt jego partnerki Doroty Rabczewskiej z Emilem Haidarem na drodze polubownej zgodnej z prawem, pozostawiając zleceniobiorcom swobodę działania, jednak mieszczącego się w granicach prawa”. 

„Nie ma znaczenia, że oskarżona nie wiedziała, jak zachowają się wykonawcy”

W styczniu tego roku Sąd Okręgowy w Warszawie zmniejszył karę orzeczoną wobec Emila Stępnia do 4 miesięcy więzienia oraz 1 roku i czterech miesięcy ograniczenia wolności.

Dodatkowo zasądził od Doroty Rabczewskiej i Emila Stępnia na rzecz Emila Haidara po 20 tys. zł. Jerzy Ch. musi zapłacić z kolei Haidarowi 10 tys. zł, a Marcin K. – 5 tys. zł. 

Wyrok został też podany do publicznej wiadomości na stronie sądu przez jeden miesiąc.

„Informowanie opinii publicznej o wyrokach dotyczących osób znanych z mediów jest też istotne z tego powodu, że osoby te niejednokrotnie przedstawiają w mediach siebie jako uczciwych i prawomyślnych oraz stają się – zwłaszcza dla młodych ludzi – ekspertami od radzenia, jak żyć” – wskazał Sąd Okręgowy. 

Jeśli chodzi o Marka W., uchylono wyrok w jego sprawie ze względu na uchybienie. W związku z opinią psychiatryczną udział obrońcy Marka W. w rozprawach był obowiązkowy, a w rzeczywistości w większości z nich nie uczestniczył. 

Fragment uzasadnienia: „Materiał dowodowy zgromadzony w tej sprawie jednoznacznie wskazuje, że Dorota Rabczewska chciała, żeby doszło do przestępstwa zmuszenia pokrzywdzonego za pomocą groźby bezprawnej do oczekiwanego przez oskarżoną zachowania. Chciała, aby osoby wyszukane i namówione przez pozostałych podżegaczy, czyli przez Emila Stępnia, Marka W., Jerzego Ch. i Jacka M. popełniły konkretne przestępstwo w stosunku do Emila Haidara, czyli przestępstwo zmuszania do określonego zachowania za pomocą groźby”.

Sąd Okręgowy podkreślił, że „niewątpliwie Dorota Rabczewska brała udział w spotkaniu w hotelu 13 grudnia 2016 r., do czego ani ona, ani Emil Stępień się nie przyznawali, a co zostało w sposób jednoznaczny potwierdzone niebudzącym wątpliwości materiałem dowodowym”. 

„Nie ma znaczenia to, że oskarżona nie wiedziała dokładnie, jak zachowają się wykonawcy, gdyż nie o to chodzi w przestępstwie podżegania. Podżegacz odpowiada za to, do czego podżegał. Zatem jeśli wykonawcy podjęli inne wykraczające poza to, do czego byli podżegani, działania, to to należy traktować jako ich eksces, ale nie ekskulpuje [nie wyłącza odpowiedzialności – red.] oskarżonej jako podżegacza” – czytamy.

– Czy ktokolwiek widział tych „gangsterów”, których niby ja nasłałam? (…) Jak będziecie mieli gorszy nastrój, to zgooglujcie sobie tych gangsterów, którzy obok mafii nigdy nie stali. Bardziej wyglądają jak emerytowani ochroniarze z brzuszkiem, tacy starsi panowie, którzy poszli negocjować w takich sweterkach w jodełkę – mówiła kilka tygodni po wydaniu przez sąd wyroku Dorota Rabczewska w transmisji zatytułowanej „Naga prawda czy naga Doda”. 

– Nie byli wysłani żadni gangsterzy, to byli normalni faceci, którzy mieli negocjować, żeby Haidar dał mi święty spokój. Normalnie się umówili z nim na spotkanie, on normalnie ich przyjął w swoim gabinecie, po czym powiedział: „Wiecie co, to może przyjdźcie następnego dnia, dogadamy się lepiej”. Po czym oni, idioci, przyszli następnego dnia. (…) Nikt nikogo nie straszył, nikt nikomu nie machał pistoletem przed głową. Nikt – podkreślała. 

Obrońca Emila Stępnia złożył kasację. Ponadto, producent chce odbyć karę więzienia w warunkach dozoru elektronicznego. 

W marcu tego roku Sąd Apelacyjny w Warszawie przyznał jednemu ze skazanych, Marcinowi K., 5 tys. zł. Stwierdził, że naruszono prawo mężczyzny „do rozpoznania sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki”, a postępowanie przed Sądem Rejonowym, które trwało łącznie pięć lat, było przewlekłe.

„Wprawdzie terminy rozpraw wyznaczano regularnie, a wiele z nich ulegało odroczeniu, bądź odwołaniu z przyczyn niezależnych od sądu, to jednak podejmowane czynności w procesie bezsprzecznie świadczą o tym, iż Sąd nie zadbał o koncentrację czynności dowodowych” – uznał Sąd Apelacyjny. 

Z kolei we wrześniu 2021 r. Marek W. i Jerzy Ch. zostali skazani przez Sąd Okręgowy w Warszawie za oszukanie Emila Stępnia i wprowadzenie go w błąd, poprzez wskazywanie na ich rzekome związki ze służbami specjalnymi.

Marek W. usłyszał wyrok dwóch lat więzienia (bo dopuścił się przestępstwa w warunkach recydywy), a Jerzy Ch. – sześciu miesięcy więzienia i 1,5 roku ograniczenia wolności. W lutym 2023 r. Sąd Apelacyjny utrzymał wyrok w mocy. 

Obu mężczyznom nakazano też zwrócenie 230 tys. zł Emilowi Stępniowi. 

Portal Gazeta.pl przed publikacją tekstu zwrócił się do managementu Doroty Rabczewskiej z prośbą o komentarz. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Cytaty w tekście (jeśli nie wskazano inaczej) pochodzą z materiałów prokuratorskich i sądowych. 

Udział
Exit mobile version