Spalone samochody. Hulajnogi elektryczne zrzucane z wiaduktu wprost na autostradę. Policja w pełnym rynsztunku, używająca gazu. W tle powiewające, meksykańskie flagi. Co się dzieje w Los Angeles? Dlaczego prezydent Donald Trump zdecydował się użyć gwardii narodowej i wojska?
Jak deportować 10 milionów ludzi?
Zaczęło się od wyborczych obietnic. Trump nie tylko obiecał, że zamknie granicę przed tymi, którzy chcą ją nielegalnie przekroczyć, ale też, że deportuje z kraju miliony tych, którzy w nim bezprawnie przebywają. Jednak spełnić taką zapowiedź nie jest łatwo.
Wielu nielegalnych imigrantów przebywa w USA od lat, zdążyli rozpłynąć się gdzieś w głębi kraju. Tymczasem ICE, odpowiednik służby celno-skarbowej, dysponuje ledwie kilkoma tysiącami odpowiednio przeszkolonych funkcjonariuszy, którzy mogliby dokonywać aresztowań.
Od początku kadencji prezydenta Trumpa ci ludzie dwoją się i troją, ale zatrzymań wciąż jest zbyt mało. Presja rośnie.
Tymczasem prowadzenie dochodzeń przeciwko podejrzanym o nielegalny pobyt w USA jest czasochłonne. Dlatego, jak relacjonuje „Wall Stree Journal”, Stephen Miller, który odpowiada w administracji Trumpa za kształt polityki imigracyjnej, zaproponował ułatwienie. Zamiast trudzić się tworzeniem list podejrzanych, lepiej dokonywać nalotów na miejsca, gdzie regularnie są zatrudniane osoby bez prawa do pobytu w USA – jak wybrane sieci sklepów.
Oczywiście, taki sposób działania niesie za sobą ryzyko pomyłki i dlatego mnożą się historie niesłusznie zatrzymanych, którzy potem przez wiele godzin musieli dowodzić swojego obywatelstwa, zanim zostali wypuszczeni. To zaś rodzi napięcia i niechęć do ICE.
Los Angeles nie jest zachwycone
W piątek rano agenci ICE dokonali zatrzymań w kilku miejscach Los Angeles, miasta, którego połowę populacji stanowią Latynosi. Jednym z miejsc aresztowań był Fashion District w centrum miasta, znane z galerii handlowych, butików i niezliczonych sklepów i kramów z odzieżą. Drugim – market Home Depot w Westlake, dzielnicy zdominowanej przez mieszkańców latynoskiego pochodzenia. Zatrzymano kilkadziesiąt osób.
Przed jednym ze sklepów, gdzie przeprowadzano aresztowania, zebrała się grupa protestujących. Mężczyzna w kraciastej koszuli nie chciał przepuścić policyjnego vana. Został przewrócony na ziemię przez funkcjonariuszy i zatrzymany. Tym mężczyzną był David Huerta, ważny lider związkowy w Kalifornii.
Po południu protestujący zebrali się w kilku miejscach, między innymi przed Metropoitan Detention Center, więzieniem w centrum miasta, gdzie przebywa część zatrzymanych w wyniku porannych nalotów. Doszło do pierwszych aktów wandalizmu. Policja ogłosiła, że zgromadzenie pod więzieniem jest nielegalne, ale tłum nie chciał ustąpić. Wieczorem doszło do pierwszych starć.
W sobotę rano agenci straży granicznej zostali zauważeni niedaleko Home Depot w Paramount, latynoskim przedmieściu Los Angeles. Znów doszło do protestów, a kiedy policja próbowała rozproszyć tłum – do starć. W kierunku radiowozów poleciały kamienie. Pod wieczór starcia z policją wybuchły również w sąsiednim Compton, dobrze znanym miłośnikom hip hopu. Spłonęły pierwsze samochody. Do tego doszły protesty w centrum Los Angeles, między innymi przed więzieniem.
W niedzielę sytuacja eskalowała. Protestujący przed więzieniem zablokowali część przebiegającej tuż obok autostrady 101. Doszło do walk z policją, kiedy funkcjonariusze starali się odblokować ruch. Z wiaduktu nad autostradą posypały się na radiowozy kamienie, a także inne przedmioty, między innymi hulajnogi elektryczne. Doszło do podpalenia autonomicznych taksówek.
Chaos w Los Angeles. Trump reaguje
Dodatkowe kontrowersje budzi reakcja Waszyngtonu. Prezydent Trump zdecydował się na federalizację gwardii narodowej Kalifornii.
Gwardia narodowa to formacja przypominająca WOT, która na co dzień podporządkowana jest gubernatorowi swojego stanu. W wyjątkowych sytuacjach prezydent może jednak podjąć decyzję o federalizacji, czyli podporządkować ją bezpośrednio władzy centralnej. Jednak w myśl przepisu zawartego w rozdziale 10 amerykańskiego Kodeksu, powinno się to wydarzyć za zgodą gubernatora.
Tymczasem Gavin Newsom, demokrata rządzący Kalifornią uznał pomysł Trumpa za fatalny i prowadzący do dalszej eskalacji. Jego zdaniem lokalne siły policyjne mają sytuację pod kontrolą.
Ponadto 2100 zmobilizowanych członków Gwardii Narodowej (a także 700 marines, których Trump zdecydował się wysłać do Los Angeles w poniedziałek) nie ma prawa brać udziału w zaprowadzaniu porządku – zabrania tego Posse Comitatus Act, ustawa z 1878 roku.
Trump nakazał żołnierzom, by jedynie chronili budynki federalne oraz agentów instytucji takich jak ICE podczas ich działań. Stan Kalifornia planuje pozwać Donalda Trumpa za tę decyzję, a demokraci mówią o autorytarnych zapędach prezydenta, który chce – jak mówią – skierować wojsko przeciw swoim współobywatelom.
Prezydent natomiast zapowiada, że zmobilizuje kolejne 2000 gwardzistów oraz twierdzi, że gdyby nie jego decyzja, z Los Angeles „nic by nie zostało”.
Atmosfera gęstnieje. Po tym jak Tom Homan, którego Trump uczynił odpowiedzialnym za bezpieczeństwo granic, zapowiedział wymierzenie sprawiedliwości każdemu, kto stanie na drodze oficerów imigracyjnych, wściekły gubernator Newsom odpowiedział mu w wywiadzie, by przyszedł i go aresztował.
Zapytany o tę wymianę zdań Trump powiedział:
– Gdybym był Tomem, tobym to zrobił. To wspaniałe.
Dodał, że nie ma nic przeciwko Newsomowi, bo to „wspaniały facet, ale robi okropną robotę”.
Donald Trump ma powody do radości. Podczas gdy opinia publiczna mogłaby dalej roztrząsać jego spór z Elonem Muskiem albo debatować nad konsekwencjami „wielkiej, pięknej ustawy”, w wyniku której miliony ludzi mogą stracić opiekę zdrowotną, pojawił się inny wiodący temat. W dodatku bardzo dla Trumpa wygodny.
Jego polityka migracyjna jest popularna. Liczbę nielegalnych prób przekraczania granicy udało się skutecznie zredukować.
Tymczasem jego przeciwnicy musza się angażować w obronę protestów i powtarzać, że są one w większości pokojowe, podczas gdy sympatycy prezydenta mogą bez końca żonglować obrazkami płonących samochodów, zdewastowanych murów i kamieni lecących w kierunku radiowozów. Te kadry stanowią potężne wizualne potwierdzenie tezy prezydenta, że liberalne metropolie wymknęły się spod kontroli władz lokalnych i potrzebna jest zdecydowana interwencja władz federalnych.
Dla Trumpa to również szansa, by zrealizować wszystko to, co chciał zrobić podczas protestów w 2020 roku, ale powstrzymywali go przed tym ówcześni doradcy.
Wcale też nie przejmuje się ryzykiem eskalacji – przedstawiciele jego administracji już teraz sugerują, że mamy do czynienia z rebelią (choć skala wydarzeń w Los Angeles jest relatywnie niewielka, kiedy porównamy je np. z zamieszkami w 1992 roku). Gdyby zaś udało się przekonać Amerykanów, że istotnie mają do czynienia z rebelią, prezydent mógłby sięgnąć po Insurection Act, ustawę z końca XVIII wieku, która uprawnia prezydenta do użycia sił zbrojnych w kraju, jeśli wymaga tego uspokojenie buntu i zaprowadzenie porządku. Dla Trumpa to kolejna szansa na poszerzenie uprawnień prezydenta.
Konfrontacja w Los Angeles niesie jednak również poważne ryzyka dla prezydenta. Po pierwsze, protesty wynikają z niezadowolenia, że akcja deportacyjna rykoszetem uderza również w legalnie przebywających w USA Latynosów, często obywateli amerykańskich. Poparcie dla republikanów (a przede wszystkim dla samego Trumpa) wśród Latynosów rosło w ostatniej dekadzie wyjątkowo szybko. Czy jednak ten trend nie osłabnie, jeśli stanie się jasne, że polityka administracji uderza właśnie w tę grupę społeczną?
Drugi problem wiąże się ze wspomnianym wcześniej incydentem – aresztowaniem związkowego lidera, Davida Huerty. Za Huertą opowiedział się jego związek – SEIU – potężna machina zrzeszająca ponad milion pracowników sektora usług (pielęgniarek, sprzątaczy, pracowników gastronomii itd.).
Związkowcy zaangażowali się w protesty. Ostatecznie Huerta został zwolniony za kaucją, ale co, jeśli związki zawodowe w większym stopniu zaczną się angażować w protesty związane z deportacjami? Bo przecież deportacje będą uderzały w interesy wielu branż. Nowa Partia Republikańska, partia Trumpa, swój sukces oparła również na coraz lepszej współpracy ze związkami. Co, jeśli przed następnymi wyborami związki zmienią zdanie co do Trumpa?
Obserwując działania administracji w sprawie protestów w Los Angeles, można dojść do jednego wniosku: prezydent Trump igra z ogniem. I liczy, że na koniec to mu się opłaci.