Zaczęło się od trzęsienia ziemi. W styczniu Donald Trump został prezydentem, a Elon Musk – specjalnym pracownikiem rządowym. I wziął się do rządzenia z kopyta. Jako szef komórki DOGE miał szukać oszczędności w budżecie, a rozpanoszył się tak, jakby USA było spółką, którą kupił. Razem ze swoimi ludźmi – często młodymi i niedoświadczonymi – na oślep zwalniał pracowników budżetówki, wyprzedawał publiczny majątek i zamykał ważne państwowe programy. W szczegółach pisałam o tym w lutym (bo to w tym miesiącu przypadł szczyt jego niszczycielskiej działalności) w tekście „Hulaj dusza, piekła nie ma. Elon Musk rozwala Amerykanom państwo, bo może”. 

Zobacz wideo „Co to będzie”: Trump żegna Elona Muska. W tle grzyby i ketamina

Wygnanie Elona z raju

Miesiąc miodowy skończył się w marcu. Członkowie gabinetu Trumpa (czyli amerykańscy ministrowie) wcale nie byli zachwyceni, że Elon ma w ich departamentach swoich ludzi, którzy wtrącają się do wszystkiego. Miarka przebrała się w pewną sobotę, kiedy przejęte przez Muska biuro wysłało do wszystkich pracowników federalnych tego samego e-maila. Przeczytali w nim, że do poniedziałku mają opisać w pięciu punktach, co zrobili w pracy w minionym tygodniu. Szefowie trzech departamentów – Stanu, Obrony i Bezpieczeństwa Krajowego – od razu przekazali pracownikom, żeby nie odpowiadali. Niedługo później doszło do konfrontacji. W konflikcie Musk vs. gabinet przegrał Musk. Trump stwierdził, że DOGE nie może działać solo, a Elon musi wprowadzać zmiany „skalpelem, a nie toporem”. Od tego czasu harce Muska nie były już tak widowiskowe jak wcześniej. 

Dziś Elon nie jest już pracownikiem rządu. Pod koniec maja upłynął 130-dniowy okres, na który Musk został powołany na swoje specjalnie utworzone stanowisko. Trump, gdyby chciał, mógłby oczywiście znaleźć sposób, żeby przedłużyć współpracę. Ale nie chciał. Zamiast tego w Gabinecie Owalnym odbyła się miła konferencja, na której prezydent opisywał rozliczne sukcesy Muska i dziękował mu za to, jakie położył zasługi dla narodu amerykańskiego. Elon stał obok ze śliwą pod okiem (nabił mu je rzekomo syn przy zabawie), wiercił się, kołysał z boku na bok i wodził wzrokiem nie wiadomo za czym. Patrząc na niego, trudno było nie myśleć o doniesieniach, które tego samego dnia opublikował New York Times. Cytuję:

Spożycie narkotyków przez Muska znacznie wykraczało ponad okazjonalne użytkowanie. Mówił ludziom, że bierze tyle ketaminy (silnego środka znieczulającego), że ma to wpływ na jego pęcherz, co jest znanym efektem ubocznym jej przewlekłego przyjmowania. Brał MDMA i grzybki halucynogenne. Jeździł też z pudełeczkiem na leki, w którym trzymał ok. 20 pigułek, w tym takich noszących oznaczenia stymulantu Adderall. 

Musk się wściekł. Ale Trump też

Pod koniec maja Musk zaczął też krytykować rządowy projekt budżetu. Najpierw w miarę delikatnie, ale potem – po usunięciu ze stanowiska – z subtelnością bomby szybującej. We wtorek 3 czerwca napisał: „Ta potężna, skandaliczna, wypchana rąbanką ustawa o wydatkach to obrzydliwa abominacja. Do tych, którzy za nią zagłosowali: wstyd. Źle zrobiliście i sami o tym wiecie”. Według źródeł portalu Axios powodów tak emocjonalnego wpisu Elona mogło być kilka – nie tylko zakończenie współpracy z rządem. 

  • Po pierwsze: projekt budżetu likwidował ulgę podatkową na samochody elektryczne. Ulga ta była do tej pory bardzo korzystna dla Tesli. Firma Muska wydała na lobbing w sprawie jej zachowania setki tysięcy dolarów. We czwartek sam Trump napisał, że właśnie ta zmiana sprawiła, że „Elonowi odbiło”.
  • Po drugie: Musk chciał, żeby Federalna Administracja Lotnictwa używała do kontroli lotów jego satelitów Starlink. Tymczasem organ dopatrzył się w takim układzie konfliktu interesów.
  • Po trzecie: w sobotę Trump znienacka wycofał nominację Jareda Isaacmana – człowieka bliskiego Elonowi – na szefa NASA. 

Trump odpowiedział bombą na bombę. „Najprostszy sposób, żeby zaoszczędzić pieniądze w Budżecie – Miliardy, Miliardy Dolatów – to zakończyć Subwencje i Kontrakty Rządowe Elona. Zawsze mnie dziwiło, że Biden tego nie zrobił!” – napisał w czwartek 5 czerwca na Truth Social. (Pisownia jest oryginalna, prezydent kocha Wielkie Litery.) To o tyle ważne, że firmy Muska rządowymi subwencjami i kontraktami stoją. Było tak już za czasów rządów Bidena, a dzięki Trumpowi – jak można się spodziewać – firmom Elona tylko się polepszyło. Jeśli to miało spacyfikować multimiliardera, to nie wyszło. Musk w ciągu paru godzin dał znać:

  • Że cła Trumpa wywołają recesję. 
  • Że Trumpowi należy się impeachment i powinien go zastąpić JD Vance.
  • Że gdyby nie on, Elon, to republikanie nie mieliby dzisiaj większości w Senacie, bo byłoby 51:49 dla demokratów. Jakie konkretnie zasługi położył w kampanii Musk, żeby pomóc sojusznikom osiągnąć ten wynik – tego nie zdradził, a wielka szkoda.
  • Że Trump pojawia się w aktach sprawy Epsteina i że to właśnie prawdziwy powód, dla którego są one wciąż utajnione. Dla kontekstu: Jeffrey Epstein był finansistą, multimiliarderem, któremu w 2019 r. prokuratura postawiła zarzuty handlu ludźmi. Zdaniem śledczych miał werbować nieletnie dziewczynki, wykorzystywać je seksualnie i oferować je także innym milionerom, gościom na swojej wyspie. Zanim zaczął się proces, Epstein już nie żył. Oficjalnie popełnił samobójstwo w areszcie, ale  popularna jest teoria, że samodzielnie to się nie zabił. Musk zrepostował też wideo pokazujące, jak Trump i Epstein bawią się razem w latach 90. 

Trump nie zaszczycił rewelacji Elona żadną konkretną odpowiedzią. Ale środowisko MAGA – które w dużej części bynajmniej Muska nie kocha – aż kipi. Bodaj najlepiej przyjęta w internecie reakcja wyszła z ust Steve’a Bannona, byłego doradcy prezydenta. „Powinno się otworzyć formalne śledztwo w sprawie statusu imigracyjnego Muska. Mam mocne przekonanie, że jest nielegalnym imigrantem i trzeba go bezzwłocznie deportować z kraju” – ogłosił w czwartek. Dla jasności: Musk jest naturalizowanym obywatelem USA, urodził się w Republice Południowej Afryki.

Co będzie dalej?

O wiele lepsze karty ma w ręku Trump. To on jest prezydentem Stanów Zjednoczonych i to on stara się sprawować w nich władzę jak niepodzielny monarcha. Może wytoczyć takie działa, jakie zechce. Może rzeczywiście pozrywać rządowe kontrakty Muska. Może pozmieniać przepisy korzystne dla jego firm. Może – z poziomu odpowiednich departamentów – zacząć się czepiać różnych aspektów działania Tesli, Twittera czy Boring Co. (A te budzą wątpliwości; więcej o Elonie jako pracodawcy pisałam w tekście: „Flirtowaliśmy ze śmiercią. Jak się pracuje w firmach Elona Muska”). Może nawet pójść za radą Steve’a Bannona i napsuć Muskowi krwi w sprawach związanych z jego historią migracyjną. Jeśli chodzi z kolei o wielką bombę Elona, czyli tezę o aktach Epsteina: to nic nowego o tyle, że w internecie teorie o tym, co Trump mógł robić na „Wyspie Pedofilów”, krążą od dawna. A ubiegłoroczna kampania wyborcza dowiodła, że Trumpowi nie szkodzą żadne afery – także te związane z nadużyciami seksualnymi. 

Akcje Tesli lecą w dół. W ciągu ostatnich pięciu dni, kiedy rozegrała się cała afera, ich wycena spadła o prawie 20 proc. Jak już pisałam – i jak świetnie wie Trump – dobre układy z władzą są kluczowym czynnikiem dla sukcesu biznesów, które prowadzi Musk. SpaceX, Starlinki, auta elektryczne – wszystko to od początku było silnie dotowane przez amerykańskie państwo. Sam SpaceX w latach 2003-2023, czyli jeszcze przed zaangażowaniem się Elona w kampanię Trumpa, zarobił na rządowych kontraktach 15,3 mld dolarów. Musk, jeśli chce chronić swój majątek, w końcu będzie musiał nałożyć worek pokutny, posypać głowę popiołem i – publicznie czy po cichu – pielgrzymować do Białego Domu, by prosić o wybaczenie. 

Akcje Tesli spadają po kłótni Trumpa i Muska Fot. Google/zrzut ekranu

Ale na jego miejsce znajdą się inni. Musk nie był bynajmniej jedynym przedstawicielem potężnych technologicznych spółek, który jest blisko amerykańskiej władzy. Wielkim mentorem JD Vance’a jest Peter Thiel. Marc Andreessen (inwestor w big tech) w grudniu przesiadywał z Trumpem na Florydzie, doradzając mu, jak rządzić. Jeff Bezos, Mark Zuckerberg czy Sam Altman od jesiennych wyborów zrobili wiele, by zyskać dostęp do ucha Trumpa. Efekty lobbingu gigantów technologicznych są namacalne. Przykład? Do tej samej ustawy budżetowej, którą tak grillował Musk, wepchnięto zdanie, że przez 10 lat władze stanowe nie będą mogły wprowadzać żadnych przepisów regulujących działanie systemów AI. Technologiczni miliarderzy mają i będą mieć wpływ na działania Trumpa. Tyle że żaden z nich nie jest na tyle głupi, żeby wchodzić prosto w światło reflektorów i pchać się na rządowe posady. Zwłaszcza po tym, jak – razem z nami, skromnymi internautami – patrzyli na los Elona Muska. 

Udział
Exit mobile version