Nocą z wtorku na środę na polskim niebie pojawiło się kilkanaście rosyjskich dronów. Obywatele zostali poinformowani o sytuacji rano, gdy Rządowe Centrum Bezpieczeństwa wysłało alerty w sprawie naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej.
– Wysłanie komunikatów RCB w porze nocnej, czy bardzo wczesnym rankiem, kiedy nie było bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia mieszkańców i obywateli Polski, spowodowałoby niebywałą panikę – tłumaczyła rzeczniczka MSWiA Karolina Gałecka.
Drony nad Polską. Ekspert: Powinny zawyć syreny
Zdaniem ekspertów taki sposób informowania społeczeństwa o ewentualnym zagrożeniu nie jest wystarczający.
– Nie można patrzeć na zagrożenie przez pryzmat tego, że nie wolno straszyć mieszkańców alarmami. Albo jest to usprawiedliwienie i przykrycie tego, że system w jakiś sposób nie zadziałał, albo po prostu ktoś nie rozumie idei ostrzegania i alarmowania – mówi Interii dr hab. Paweł Łukasz Szmitkowski z Instytutu Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytetu w Siedlcach.
Według eksperta system RCB działa, choć nie w sposób idealny. – Ale jest przecież jeszcze powszechny system ostrzegania i alarmowania. W tabeli alarmów, zgodnie z rozporządzeniem, widnieje sygnał alarmowy w postaci trzyminutowego dźwięku modulowanego, zwanego alarmem o niebezpieczeństwie.
– W rejonach, w których występuje potencjalne zagrożenie, taki alarm powinien zostać włączony. Do tego powinien być nadany odpowiedni komunikat mówiący o tym, jak mieszkańcy powinni się zachować – dodaje Szmitkowski.
Według eksperta Polsce niczego nie brakuje, jeżeli chodzi o system alarmowania. Mamy sieć syren alarmowych, mamy sieć urządzeń nagłaśniających, które umożliwiają przeprowadzenie skutecznego informowania o zagrożeniu. Mamy alert RCB, mamy numer 112. W tym momencie moim zdaniem brakuje świadomości tego, że zagrożenie jest coraz bardziej realne i ten system jest po to, żeby funkcjonował. Nie możemy się wahać.
Nie można patrzeć na zagrożenie przez pryzmat tego, że nie wolno straszyć mieszkańców alarmami
Specjalista z Instytutu Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytetu w Siedlcach przypomina też, że jedną z kluczowych funkcji państwa, jak mówi artykuł 5. Konstytucji, jest stanie na straży m.in. bezpieczeństwa i nienaruszalności terytorialnej. – Wiedza na temat tego, jakie zagrożenia na nas czekają, jest naszym podstawowym prawem. Zwłaszcza, jeżeli skutki tych zagrożeń dotyczą i mogą de facto uderzyć bezpośrednio w nas – mówi.
– Jeżeli zagrożenie się materializuje, a my nie umiemy skutecznie poinformować obywateli, należy zadać pytanie, co zrobić, jeżeli to zagrożenie naprawdę zacznie eskalować. Czy będziemy w stanie iść krok dalej i w odpowiedni sposób ochronić te osoby? – zastanawia się Szmitkowski.
Eksperci po naruszeniu polskiej przestrzeni przez drony. „Musimy być gotowi”
Prof. Daniel Boćkowski, specjalista ds. bezpieczeństwa międzynarodowego z Uniwersytetu w Białymstoku, również jest zdania, że w tym konkretnym przypadku powinny zawyć syreny alarmowe. Ma jednak wątpliwości, jaka byłaby reakcja obywateli.
– Jesteśmy, jako społeczeństwo, kompletnie nieprzygotowani do faktu, że działają systemy alarmowe. Nie wiem czy potrafilibyśmy zareagować na alarm. W tamtych miejscowościach powinny zadziałać syreny alarmowe. Teraz już wiemy, że powinniśmy przygotowywać ludzi, że na terenie Polski takie syreny mogą zawyć z powodu ataku rosyjskich dronów – uważa prof. Boćkowski.
Rozmówca Interii podkreśla, że jeden dron spadł na dom i tylko dlatego, że domowników nie było na tym piętrze, to nic złego się nie stało. – Ukraińcy jakoś żyją z syrenami. Wiedzą, że jak są alarmy dronowe, to trzeba mieć miejsce do ukrycia, trzeba pilnować informacji, trzeba znać dźwięk wydawany przez drony, by się ukryć. To lekcja, którą Ukraińcy odrobili, a my nadal nie – zauważa prof. Boćkowski.
Zadaje też kluczowe dla wielu pytanie: kto da gwarancję, że następnym razem nie będą to drony z głowicami bojowymi? Zdaniem eksperta musimy się nauczyć tego, co Ukraina. – To trudne zadanie, bo społeczeństwu trzeba wytłumaczyć, że systemy alarmowe mogą być uruchamiane, że mogą wyć syreny. Musimy być gotowi w tym czasie na bardzo konkretne działanie – twierdzi.
Rosyjskie drony w Polsce. Socjolog: Nie było paniki
Z alarmowaniem o zagrożeniu za pośrednictwem syren nie zgadza się natomiast socjolog prof. Michał Wenzel z Uniwersytetu SWPS. – To jest absurdalne, bo nie wiadomo wtedy, jaka jest skala zagrożenia i co ta syrena właściwie oznacza. Taki alarm mógłby wywołać panikę, a ona jest największym zagrożeniem dla społeczeństwa – mówi w rozmowie z Interią.
Prof. Wenzel przyznaje jednak, że alerty RCB nie są w takich sytuacjach wystarczające. – Dostajemy tyle alertów z okazji każdego większego deszczu, że straciły trochę moc rażenia. Na szczęście ludzie nie czerpią informacji wyłącznie z nich, tylko szukają w mediach. I tutaj jest wielka rola mediów, żeby przekazywać rzetelne i sprawdzone informacje – podkreśla socjolog.
W ocenie naukowca reakcja społeczna na ostatnie wydarzenia była adekwatna. – Nie widziałem w doniesieniach prasowych informacji o jakiejś panice czy nieracjonalnych odruchach. Ludzie mieli świadomość, że to nie jest błaha sytuacja, ale nie panikowali – dodaje prof. Michał Wenzel.
To jest absurdalne, bo nie wiadomo wtedy, jaka jest skala zagrożenia i co ta syrena właściwie oznacza
Sytuacji pomogło to, że politycy z obu stron barykady zareagowali bardzo podobnie. Prezydent i premier mówili jednym głosem, co było bardzo istotne dla społeczeństwa w chwili ewentualnego zagrożenia.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że za naszymi granicami od ponad trzech lat trwa wojna.
– Trochę oswoiliśmy się z myślą, że ta wojna może w większym czy mniejszym stopniu dotrzeć także do nas. Nikt tego nie chce, ale społeczeństwo dopuszcza to jako pewną ewentualność i dostrzega takie zagrożenie. Drony tym razem zostały wypuszczone na nasze terytorium, ale w pobliżu, po drugiej stronie granicy, latają przecież od bardzo dawna – przyznaje socjolog.
Atak dronami. Czy wiemy, jak się zachować?
Drony faktycznie latają blisko nas, jednak po raz pierwszy taka ich liczba pojawiła się w przestrzeni powietrznej NATO.
Zdaniem prof. Daniela Boćkowskiego z Uniwersytetu w Białymstoku informacja o incydencie powinna pojawić się jeszcze zanim doszło do zestrzelenia dronów.
– Doskonale wiedzieliśmy, którędy te drony lecą, bo znaliśmy ich trajektorię. Na trasie lotu drona, dopóki go nie zniszczymy, należy poinformować ludzi, że takie zagrożenie istnieje. Bo nie wiemy, czy ten dron leci daleko, czy zaraz spadnie, czy zostanie zestrzelony. A pamiętajmy, że spadają też szczątki drona, szczątki rakiety, która go przechwyciła. Ludzie muszą mieć świadomość, że w takich przypadkach muszą szukać miejsca do ukrycia – mówi ekspert.
Tu znów prof. Bońkowski za przykład podaje Ukrainę, gdzie ludzie doskonale wiedzą, jak w takich sytuacjach się zachować.
– Chodzi o obronę cywilną. I nawet nie o schrony, bo we wsiach ludzie nie będą uciekać do schronów. Zawsze muszą pamiętać, że nie wolno przebywać w pomieszczeniach, w których są okna, że trzeba poszukać miejsca typu łazienka czy korytarz. To drobiazgi, które są oczywiste w Ukrainie, a my dziś się cieszymy, że u nas nic się nie stało – kwituje prof. Boćkowski.