Calin Georgescu miał być sztucznie pompowany w mediach społecznościowych, przede wszystkim na TikToku. Mimo pewnych nieprawidłowości na razie nie ma sygnałów, że przed niedzielnym głosowaniem listopadowy problem się powtarza.

Faworytem sojusznik PiS–u

Sondaże, którym w Rumunii niezbyt można jednak ufać, wskazują, że niedzielne wybory wygra George Simion, lider skrajnie prawicowego Związku Jedności Rumunów (AUR), który należy do tej samej eurofrakcji co Prawo i Sprawiedliwość. Według badań zdobędzie on mniej więcej trzydzieści procent głosów.

Simion ma zaledwie 38 lat, a już wyrósł na kluczowego rozgrywającego na rumuńskiej scenie politycznej. Szef AUR-u chce wykorzystać niezadowolenie społeczne, którego wyrazem była niespodziewana wygrana Georgescu w anulowanych wyborach.

Mimo że nie uważa się za prorosyjskiego, to Simion jest de facto politykiem sprzyjającym interesom Moskwy, bo opowiada się przeciwko pomocy wojskowej dla Ukrainy. Z niechęcią patrzy też na Unię Europejską. Samej Rosji nie uważa za zagrożenie dla NATO, według niego dla sojuszu groźniejszy jest jego rozpad.

Zobacz wideo Czy Kanada dołączy do Unii Europejskiej? To możliwe!

Kto w drugiej turze?

Przedwyborcze sondaże nie dają jasnej odpowiedzi, kto zmierzy się z Simionem w drugiej turze. Może to być jeden z trzech kandydatów: Crin Antonescu, Nicusor Dan albo Victor Ponta. Dwaj pierwsi mają około dwudziestoprocentowe poparcie, ten ostatni, były premier Rumunii, traci do nich kilka punktów.

Antonescu jest kandydatem koalicji rządowej, w skład której wchodzą: socjaldemokraci z PSD, centroprawica z PNL oraz ugrupowanie węgierskiej mniejszości (UDMR). To osoba, która przez ostatnie lata stała na uboczu i nie angażowała się w politykę. Wcześniej był między innymi przewodniczącym senatu, przez chwilę pełnił obowiązki prezydenta.

Antonescu rywalizuje o głosy proeuropejskiego elektoratu z Danem, niezależnym burmistrzem Bukaresztu, który nie pochodzi z politycznego establishmentu.

Z kolei Ponta był szefem rzdu z ramienia PSD, ale przechrzcił się na antysystemowca i kreuje się na głównego trumpistę kraju (o to miano rywalizuje z Simionem). Notowania Ponty spadły między innymi po tym, jak stwierdził, że w czasie powodzi w 2014 roku nakazał zalać kilka rumuńskich wiosek, żeby oszczędzić Belgrad. Dzięki temu miał dostać serbskie obywatelstwo.

Kto ma większe szanse z Simionem?

Wydaje się, że w drugiej turze z Simionem większe szanse na zwycięstwo miałby Antonescu, który do mobilizacji elektoratu może wykorzystać partyjne struktury PSD i PNL na prowincji. Chociaż niektórzy rumuńscy dziennikarze mówili mi tu w Bukareszcie, że wiele osób wciąż żyje sporem PSD z PNL (partie te rywalizowały o władzę od upadku komunizmu) i niektórzy lewicowcy nie zamierzają głosować na Antonescu, byłego przewodniczącego Partii Narodowo-Liberalnej.

Mimo tych problemów Antonescu i tak ma na prowincji większe szanse na wygraną niż Dan, matematyk, kandydat „ze stolicy”, nieposiadający zaplecza poza największymi rumuńskimi miastami.

Oprócz prowincji ważne są też głosy diaspory, która w anulowanych wyborach w dużej części poparła Georgescu (za granicą zdobył więcej niż czterdzieści procent głosów). Szacuje się, że poza Rumunią, gdzie mieszka mniej więcej 19 mln ludzi, żyje nawet pięć milionów Rumunów.

Kijów, Bruksela i niemerytoryczna kampania

Kampania wyborcza została zdominowana przez temat anulowanych wyborów. Skupiła się na skandalach i wzajemnym atakowaniu się przez kandydatów. W czasie trzech przedwyborczych debat – jak mówiła mi dziennikarka Digi24 Cristina Cileacu – zabrakło spraw merytorycznych. Nie dyskutowano ani o problemach gospodarczych Rumunii, między innymi rosnącym deficycie, ani o sprawach międzynarodowych. Zabrakło tematu Ukrainy czy ułożenia sobie relacji z nową administracją w Waszyngtonie.

Tymczasem wybory w Rumunii są z niepokojem obserwowane nie tylko w Kijowie, lecz także w Brukseli. Co prawda Simion ostatnio kreuje się na rumuński odpowiednik premierki Włoch Georgii Meloni, czyli polityka nacjonalistycznego, równocześnie rozsądnego, to lider AUR-u wciąż jest postrzegany jako ktoś nieprzewidywalny. Wielu Rumunów obawia się przez to nie tylko o relacje z Unią Europejską, ale też o zagraniczne inwestycje w kraju. Stąd pewnie ostatnia ofensywa Simiona w zagranicznych mediach, gdzie stara się pokazywać swoją bardziej umiarkowaną twarz.

Rumunia a trumpowa międzynarodówka

Wyborom w Rumunii z uwagą przyglądają się również Amerykanie. Waszyngton wysłał na rumuńskie wybory swoich obserwatorów. Stojący na czele delegacji wiceszef Federalnej Komisji Wyborczej USA przyznał, że w listopadzie doszło do zewnętrznej ingerencji w wybory. Tym samym podważył narrację populistyczno-prawicowej międzynarodówki, że to jakiś układ odebrał zwycięstwo prawicy (decyzję o unieważnieniu wyborów skrytykował między innymi wiceprezydent J.D. Vance).

Z drugiej strony Waszyngton tuż przed wyborami ogłosił usunięcie Rumunii z programu ruchu bezwizowego, co można uznać za ingerencję w wybory. Bo taki ruch uderza w Antonescu, który jest kandydatem koalicji rządowej. Decyzja faworyzuje za to rumuńskich trumpistów. Simion przekazał, że Rumuni będą mogli podróżować do USA bez wiz, jak tylko w kraju przywrócona zostanie demokracja i praworządność.

***

Thomas Orchowski jest dziennikarzem redakcji zagranicznej TOK FM, specjalnym wysłannikiem tego radia na wybory w Rumunii

Udział
Exit mobile version