Przypadki wtargnięcia rosyjskich dronów i myśliwców do przestrzeni powietrznej państw NATO to „celowe gesty militarne”, tzw. coercive signalling, „które mają przekazać Europie: 'Nie prowokujcie nas, bo jesteśmy groźniejsi od was!'” – mówi w rozmowie z niemieckim tygodnikiem „Der Spiegel” historyk i ekspert w dziedzinie polityki bezpieczeństwa Rosji Mark Galeotti.

„Jest to jednak również rodzaj testu, mającego na celu sprawdzenie, na ile panuje zgoda polityczna i stabilność w sojuszu europejskim. Działania te są dla Rosji przede wszystkim środkiem politycznym, a nie militarnym” – ocenia Galeotti.

Jego zdaniem nasilenie tych sygnałów w ostatnim czasie ma związek z tym, że w Europie trwają prace nad gwarancjami bezpieczeństwa dla Ukrainy, a także rozważania o możliwości wysłania tam europejskich sił. „Rosjanie chcą wpłynąć na te dyskusje, mówiąc: im bardziej angażujecie się w Ukrainie, tym większe jest dla was zagrożenie, ponieważ, jak powiedział sam Putin, europejskie siły zbrojne w Ukrainie będą traktowane jako legalne cele wojskowe. Rosja chce zwiększyć presję na europejskich przywódców w momencie, gdy muszą oni podjąć ważne decyzje” – wskazuje ekspert.

Zobacz wideo Rosyjskie trolle atakują, a nikt nie moderuje komentarzy na profilu szefa MSZ

Niewielkie koszty dla Rosji

Jak dodaje, prowokacje, jakie miały miejsce w ostatnim czasie, „prawie nic Rosję nie kosztują”. „Drony są tanie, a rosyjskie myśliwce MiG-31 i tak najwyraźniej zostały przeniesione do Królewca. Wykorzystanie tego przeniesienia do groźby pod adresem NATO nie wymagało wielkiego wysiłku” – ocenia.

Zdaniem Galeottiego reakcja NATO nie była przesadnie gwałtowna. „Musimy odróżnić emocjonalne komentarze w internecie i polityce od rzeczywistej reakcji politycznej. NATO nie zareagowało zbyt gwałtownie, nawet jeśli polski minister spraw zagranicznych ponownie wypowiedział się bardzo ostro o zestrzeliwaniu samolotów” – powiedział rozmówca niemieckiego tygodnika.

I dodał: „Uważam, że wiele dyskusji na temat słabości NATO oraz konieczności zestrzeliwania samolotów bardziej szkodzi, niż odstrasza Putina”.

„Przesadne ostrzeżenia powodują dalszą fragmentację europejskiej polityki. Są ludzie, których może to wystraszyć i którzy dochodzą do wniosku, że musimy pilnie złagodzić sytuację z Rosją i zmusić Ukrainę do zawarcia porozumienia” – tłumaczy. Według eksperta „im bardziej Zachód staje się histeryczny i podzielony politycznie, tym bardziej Putin jest przekonany, że to, co robi, działa”. „Im więcej krzyczymy, tym bardziej Rosja będzie prowokować. A tym samym wzrasta ryzyko, że coś pójdzie nie tak” – przestrzega.

Ryzykowne prowokacje

Zdaniem Galeottiego mało prawdopodobne jest, by Rosja celowo zaatakowała kraje bałtyckie, ale z prowokacjami wiążą się ryzyka. „Istnieje ryzyko, że zdenerwowany pilot MiG-31 przypadkowo wystrzeli rakietę lub zdenerwowany pilot NATO spróbuje oddać strzał ostrzegawczy i przypadkowo trafi rosyjski samolot. Są to bardzo mało prawdopodobne scenariusze, ale im częstsze są prowokacje i im dalej sięgają, tym większe jest ryzyko” – ocenia.

Podkreśla konieczność rozwijania europejskich zdolności obronnych, w tym w odpowiedniej obrony przed dronami. „Nie mamy nic, czym moglibyśmy naprawdę odpowiednio zareagować. Samoloty F-35 z rakietami wartymi miliony dolarów nie są rozwiązaniem” – dodaje Galeotti.

***

Artykuł pochodzi z serwisu Deutsche Welle

Udział
Exit mobile version