Europa traci impet – przestrzegał w poniedziałek w Paryżu Radosław Sikorski. – W 1992 r. udział UE w globalnym PKB wynosił 29 proc., dziś jest to 17 proc. Pandemia pogłębiła problemy gospodarcze. Wojna w Ukrainie obnażyła braki w europejskiej obronności – mówił w czasie narady ambasadorów polski minister spraw zagranicznych.

Te suche liczby przekładają się na codziennie życie ponad 400 mln Europejczyków. Niższe pensje albo problemy ze znalezieniem pracy, zalewająca nasz rynek już nie tylko tania azjatycka elektronika, ale i nowoczesne auta elektryczne z „made in China” pod maską.

Diagnoza polskiego ministra jest bolesna, ale nie tylko on chwycił za termometr, żeby zmierzyć skalę choroby, która trawi europejską gospodarkę.

We wrześniu zrobił to, w dodatku na zamówienie Komisji Europejskiej, „Super Mario” Draghi – były szef Europejskiego Banku Centralnego, który kiedyś zatopił rządy Silvio Berlusconiego i sam stanął na czele włoskiego rządu. Nie uzdrowił tamtejszej gospodarki, ale przynajmniej Rzym nie poszedł w ślady Aten. Wnioski z jego raportu są niczym z antycznej tragedii: albo odbudujemy naszą gospodarkę, albo czeka nas los Kartaginy, czyli powolna agonia.  

Jak tego uniknąć? Raport Draghiego można rozpisać na trzy akty: potrzebujemy nowoczesnych technologii, taniej, ale ekologicznej energii i większej gospodarczej niezależności. Ostatnie „zamieszenie” wokół Grenlandii (a tak naprawdę wokół jej surowców, w tym metali rzadkich) pokazuje tylko, jak uniwersalna jest to diagnoza.

Raport Mario Draghiego. Sto lat za Chinami

„Od 2017 roku około 70 proc. podstawowych modeli AI zostało opracowanych w USA. Jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę publikacji naukowych o sztucznej inteligencji w czasopismach naukowych, to UE ma tylko trzy instytucje badawcze w pierwszej 50., podczas gdy USA ma ich 21, a Chiny 15” – ostrzega Draghi w swoim raporcie.

Ten rów będzie się pogłębiał. Donald Trump otacza się biznesmenami z Doliny Krzemowej. Mają doradzać amerykańskiemu prezydentowi, jak ograniczyć biurokrację i przepisy hamujące rozwój m.in sztucznej inteligencji. Europa robi coś dokładnie innego. Jako pierwsi na świecie uchwaliliśmy ostatnio przepisy dotyczące AI. Mają chronić obywateli, ale przy okazji mogą też zabić innowacyjność.

Według Draghiego biurokracja zabija rozwój europejskich firm. W ciągu ostatnich pięciu lat UE przyjęła ponad 13 tys. aktów prawnych, Stany Zjednoczone ponad cztery razy mniej. Valdis Domrovskis, jeden z najbardziej doświadczonych komisarzy (właśnie zaczął trzecią kadencję) dostał od swojej szefowej zadanie: ma ułatwić życie europejskim firmom.

Przeregulowanie to tylko część problemu. Brakuje też odwagi (i pieniędzy) do inwestowania tam, gdzie można dużo stracić albo można też rozbić bank.

„UE dużo inwestuje w sektory średnio zaawansowane technologiczne, takie jak przemysł samochodowy, ale wydaje znacznie mniej na dobra niematerialne, takie jak oprogramowanie oraz badania i rozwój” – ostrzega Carlo Altomonte, profesor z mediolańskiego Uniwersytetu Bocconiego w raporcie dla Atlantic Council.

Europejski kij i amerykańska marchewka

Nie wszędzie jest tak źle. Unia Europejska jest liderem w zielonych gałęziach przemysłu. Problem w tym, że model rozwoju jaki wybraliśmy jest bardzo kosztowny. Zachętą do inwestowania są kary dla tych, którzy produkują „brudną energię”. Administracja Joe Bidena wolała wybrać marchewkę. Przyjęta po wybuchu wojny w Ukrainie ustawa o redukcji inflacji (IRA) dopłaca tym, którzy inwestują w nowoczesne, ekologiczne technologie.

Do tego Europa została odcięta od rosyjskich paliw. W efekcie prąd w Europie jest mniej więcej trzy razy droższy niż w USA czy Chinach.

Marek Wąsiński z Polskiego Instytutu Ekologicznego przestrzega jednak przed naiwnym przekonaniem, że wszystkiemu jest winny Zielony Ład. – W uproszczeniu ETS (system handlu uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych) nie jest głównym winowajcą, jeśli chodzi o ceny energii w Europie.

– Trzeba pamiętać, że w przeciwieństwie do USA, Europa nie dysponuje własnymi złożami, które by pozwalały zasilać nasz system energetyczny. Już z tej perspektywy, że tych surowców po prostu nie mamy, trudno o cenową rywalizację z Amerykanami w krótkim terminie – mówi Interii ekspert.

Amerykanie przez dekady byli uzależnieni od surowców z Bliskiego Wschodu. Dzięki łupkowej rewolucji teraz sami eksportują m.in. gaz. Ich fabryki mają dzięki temu tańszy prąd niż europejskie firmy.

„W rezultacie europejski przemysł samochodowy, historycznie jeden z filarów konkurencyjności UE, kuleje” – konkluduje we wspomnianym wcześniej raporcie Carlo Altomonte.

Ratunkiem dla Europy mogą być inwestycje w energię atomową, o czym pisze w swoim raporcie Draghi. Nie wszyscy chcą się jednak na to zgodzić. – Nie powinniśmy rezygnować z celów ekologicznych, ale nie warto też narzucać tego, jak chcemy je osiągnąć. Wyznaczane cele powinny być „neutralne technologiczne”.

UE pod tym względem mogłaby inspirować się np. Stanami Zjednoczonymi, gdzie w mniejszy sposób reguluje się sposób realizacji celu klimatycznego. Ważniejsze jest to, że ma on być po prostu osiągnięty – przekonuje Marek Wąsiński z Polskiego Instytutu Ekologicznego.

Unia Europejska. Zielony Ład w nowym opakowaniu

W nieoficjalnych rozmowach urzędnicy Komisji Europejskiej przyznają (choć publicznie nikt nie tego nie powie, bo byłoby to przyznaniem się do błędu), że Bruksela chce poluzować Zielony Ład. Wynik czerwcowych wyborów do Parlamentu Europejskiego i wyniki europejskich firm dały wiele do myślenia pracującym przy rondzie Schumana w Brukseli technokratom.

Znienawidzony nie tylko przez europejskich rolników Zielony Ład ma zastąpić Czysty Ład Przemysłowy. Co to w praktyce oznacza? Cele klimatyczne i sposób, w jaki powinny być osiągnięte, mają uwzględniać kondycję europejskich przedsiębiorców. Wewnątrz Komisji Europejskiej działa specjalny zespół ekspertów, których zadaniem jest przekuć raport Draghiego w konkretne działania.

Ursula von der Leyen, prezentując przed nowo wybranym Parlamentem Europejskim swój program na kolejne pięć lat, zapowiedziała, że jej pierwszą poważną inicjatywą będzie „kompas konkurencyjności”. Szczegóły powinniśmy poznać jeszcze w tym miesiącu. Ma je pokazać wiceszef Komisji Stéphane Sejourné, który odpowiada za strategię przemysłową.

– Nie spodziewam się, że będą to jakieś bardzo konkretne rekomendacje. To będzie raczej taka mapa drogowa działań przemysłowych Komisji Europejskiej. Ma pokazać wizję Brukseli, jak zamierza działać na rzecz dekarbonizacji przemysłu, ale jednocześnie zwiększając konkurencyjność unijnej gospodarki – przewiduje Marek Wąsiński. – Bardziej szczegółowe działania powinny się pojawić w planowanym na koniec lutego Clean Industrial Deal – dodaje.

Jednym ze sposobów na poprawę konkurencyjności europejskiej gospodarki ma być poluzowanie zasad pomocy publicznej. Do tej pory Bruksela mocno pilnowała, żeby rządy nie wspierały (przynajmniej za mocno) rodzimych firm, bo zaburzało to konkurencję na wspólnym rynku, ponieważ dotowane firmy mogły taniej sprzedawać swoje produkty albo usługi.

– Już widać znacznie większe dotowanie niektórych przedsięwzięć, np. produkcję stali z zielonego wodoru. To jednak grozi wyścigiem między państwami członkowskimi o dogodniejsze warunki dla firm. Unia Europejska miała wyrównywać nierówności między regionami. Takie podejście temu zaprzecza i wydźwięk całego raportu Draghiego w mojej ocenie w zbyt małym stopniu to uwzględnia – ostrzega Marek Wąsiński.

Zrzutka na przyszłość

Alternatywą dla dotowanych przez poszczególne kraje firm mogłyby być wspólne unijne fundusze. Według Draghiego potrzeba nawet 800 miliardów euro na inwestycje. I to rocznie. Tymczasem unijny budżet to dwa biliony euro na siedem lat, z czego 800 miliardów to specjalny fundusz na odbudowę europejskiej gospodarki po pandemii.

Unia Europejska po raz pierwszy w historii zdecydowała się pożyczyć pieniądze (do tej pory głównym źródłem finansowania były płacone przez kraje składki). Na to jednak nie chcą się zgodzić „skąpcy”: Niemcy, Austria, Szwecja, Dania czy Holandia.

W Brukseli to temat tabu, nikt nie chce wszczynać dyskusji o kolejnej wspólnej pożyczce. Tym bardziej, że jesienią muszą zacząć się negocjacje w sprawie unijnego budżetu na kolejne siedem lat (2028-2034) i już wiadomo, że będą trudne. Przez lata obowiązywała zasada, że wspólna unijna kasa to około 1 proc. PKB. Wydatków jednak przybywa.

– Gdyby ktoś trzy lata temu powiedział mi, że UE musi inwestować w zbrojenia, powiedziałbym, że chyba pomylił adresy (kwatera NATO też jest w Brukseli – red.). To zupełnie nowa rzeczywistość i to bardzo kosztowna – powiedział nam jeden ze współpracowników Ursuli von der Leyen.

Nowa Komisja Europejska zaczęła działać na początku grudnia, a jej szefowa zapowiedziała, że w ciągu 100 dni pokaże pierwsze konkrety. Na początku marca będzie już wiadomo, czy raport Draghiego Bruksela (i pozostałe 26 stolic) wzięła sobie do serca, czy czeka nas agonia.

Dla Interii Andrzej Wyrwiński, Polsat News, Bruksela

Udział
Exit mobile version