Cykl „13 pięter” Filipa Springera to felietony mieszkaniowe, w których autor – nagradzany pisarz, reporter, fotograf – mierzy się z kryzysem mieszkaniowym w Polsce (i nie tylko). Na łamach Interii opisuje, jak nam się mieszka, w skali mikro i makro, i co można z tym wszystkim zrobić.
– Najwyższy czas, aby Francja wdrożyła wielki plan wyposażenia kraju w klimatyzację – wypaliła w pierwszych dniach lipca liderka francuskiej skrajnej prawicy Marie Le Pen i rozpętała burzę.
Przez Europę przetaczała się właśnie fala koszmarnych upałów. Na południu Francji zanotowano 41,3 stopnia Celsjusza. W Paryżu padł kolejny rekord (39,5). 90 procent ludności kraju zostało objętych ostrzeżeniami pogodowymi, zamknięto 2200 szkół.
Szacuje się, że w całym kraju na skutek upału i związanym z nich chorób mogło umrzeć ponad tysiąc osób. Ale na dokładne dane trzeba będzie poczekać. Z pewnością liczba zgonów będzie wyższa. To już we właściwie reguła.
Francuska Narodowa Agencja Zdrowia Publicznego zbiera i analizuje informacje na ten temat. W latach 2017-2024 w kraju zarejestrowano około 34 tysięcy zgonów przypisanych bezpośrednio upałowi. Rekordowy był tu rok 2022 roku, kiedy przez całe lato na skutek wysokich temperatur umarło w całej Francji ponad 10 tysięcy osób.
Postulat Marie Le Pen dotyczący wyposażenia kraju w klimatyzatory doskonale wpisywał się w, nomen omen, gorącą atmosferę początku lata. Jak to jednak z populistami bywa, rozwiązania, które proponują leczą objawy, a nie przyczyny problemów. Tak było i tym razem.
Więcej klimatyzacji = jeszcze więcej upałów
Masowe wyposażanie mieszkań, sklepów, urzędów i innych instytucji publicznych w klimatyzatory to nic innego jak idealny przepis na jeszcze większe upały. Już dziś systemy wentylacji, klimatyzacji i ogrzewania odpowiadają za 11 procent globalnych emisji gazów cieplarnianych.
Zużywają coraz więcej energii i dokładają się wydatnie do katastrofy klimatycznej, której jednym z efektów są piekielne upały. Są one też coraz większym obciążeniem dla sieci energetycznej. Ale na tym nie koniec.
Klimatyzatory, schładzając wnętrza, wyprowadzają ciepło na zewnątrz. W efekcie podgrzewają okolice budynków, na których są zainstalowane. W ten sposób potęgują efekt tak zwanej wyspy ciepła. A ta jest jednym z głównych problemów miast borykających się ze zmianami klimatu.
W Warszawie są dwa epicentra miejskiej wyspy ciepła – oba bardzo betonowe – jedno zlokalizowane w północnym Śródmieściu – w okolicy ulicy Żelaznej, drugie w pobliżu Ronda Wiatraczna. W nocy, kiedy wyspa jest najbardziej odczuwalna, temperatura może tu być wyższa nawet o 7-10 stopni od terenów zielonych.
Już w 2014 roku na łamach „Journal of Geophysical Research: Atmospheres” opublikowano badanie dowodzące, że klimatyzatory mogą potęgować efekt miejskiej wyspy ciepła nawet o półtora stopnia Celsjusza. Nowe analizy z lat 2020-2022 dowodzą, że ich wpływ może być jeszcze większy i sięgać nawet 2,4 stopnia. Dla miast walczących z upałem to dużo.
– Nadchodzą czasy, w których będziemy musieli się pogodzić z myślą, że z klimatyzatorów korzystać powinni tylko najbardziej potrzebujący – mówił mi już ponad dwa lata temu Daniel A. Barber, australijski badacz i teoretyk architektury oraz autor książki „Architecture and climate”.
Rozmyte próby ograniczenia klimatyzacji w Europie
Słuszny skądinąd postulat Daniela Barbera ma marne szanse powodzenia, czego dowodzi los o wiele mniej ingerujących w nasze życie regulacji. Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, Europa, chcąca się uniezależnić od rosyjskich paliw, postanowiła oszczędzać energię.
W związku z tym kilka europejskich krajów, w tym Hiszpania, Francja i Włochy wprowadziły temperaturowe limity dla korzystania z klimatyzacji w urzędach, instytucjach publicznych i handlowych (tylko w Hiszpanii). Zgodnie z tymi regulacjami urządzenia chłodzące można było włączać po przekroczeniu temperatury 25-26 stopni we wnętrzu.
Gdy jednak mniej więcej po roku Europa złapała energetyczny drugi oddech, większość tych regulacji została rozmyta, poluzowana albo zniesiona. Utrzymały się jedynie w administracji publicznej we Francji podobnie jak karanie mandatami sklepów i restauracji za używanie klimatyzatorów przy otwartych drzwiach.
Zakazano też trwale klimatyzowania przestrzeni otwartych takich jak kawiarniane ogródki, balkony i tarasy, uznając taką praktykę za absurdalne marnotrawstwo energii. Gdzie indziej regulacje przeobraziły się w zalecenia, dobre praktyki i sugestie.
Można sobie wyobrazić, jak powszechny podniósłby się wrzask, nie tylko skrajnych populistów, gdyby tego typu regulacje i ograniczenia w używaniu klimatyzatorów miałyby dotknąć prywatnych mieszkań i domów i być trwałe. Oczywiście z wyjątkami. Są przecież grupy społeczne bardziej narażone na stres cieplny i to one powinny mieć w pierwszej kolejności prawo do korzystania z tych urządzeń. Klimatyzatory mogłyby mieć też wbudowane ograniczenia uniemożliwiające korzystanie z nich wtedy, gdy nie jest to konieczne.
Czy w końcu pomyślimy o przyszłości?
Z punktu widzenia celów, jakie musimy osiągnąć na polu redukcji emisji gazów cieplarnianych, takie regulacje są absolutnie niezbędne. Nie stać nas – mieszkańców Ziemi – na to, aby wszyscy, którzy chcą, posiadali i używali klimatyzatorów według własnego widzimisię.
Ale żadnej redystrybucji komfortu tutaj nie będzie.
Klimatyzator stanie się za to wkrótce kolejnym elementem zwiększającym nierówności w naszym i tak na potęgę już przecież podzielonym społeczeństwie. Można zakładać, że to właśnie wzdłuż tej osi przebiegać będzie linia pierwszego, ostrego sporu społecznego zasilanego bezpośrednio konsekwencjami zmian klimatu.
Z jednej strony znajdą się ci, którzy mają do tego urządzenia dostęp i w imię wolności/ciężkiej pracy/własnych wyrzeczeń będą swojego prawa do niego bronićjak niepodległości.
Z drugiej będą wszyscy pozostali, którzy i które na ten luksus pozwolić sobie nie mogą. – Komfort jest tylko tymczasową iluzją. Możemy się nim cieszyć tylko w sytuacji, w której wykluczymy jakąkolwiek przyszłość – mówił mi Daniel A. Barber.
– Gdy zrozumiemy, że nasz styl życia, wynikający ze sposobów projektowania budynków, wpływa na planetę, to przestaje nam się robić wygodnie. Czy nadal jest mi komfortowo w klimatyzowanym biurze, jeśli wiem, że to odbiera przyszłość moim dzieciom?
To jednak tak naprawdę nie jest żadne pytanie. To jedynie celna diagnoza opisująca kondycję moralną ludzi Zachodu.