Na to wystąpienie czekała cała Francja. Sebastien Lecornu stanął przed obliczem francuskiego Zgromadzenia Narodowego nieco ponad tydzień po tym, jak sam podał się do dymisji. A także raptem kilkadziesiąt godzin po tym, jak dał się przekonać do zaskakującego powrotu na premierowski fotel. Tym razem z nowym rządem i nową nadzieją na akceptację ze strony opozycji.
A o tę nie było i nie będzie łatwo. Zarówno skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe, jak i skrajnie lewicowa Francja Niepokorna złożyły przeciwko rządowi Lecornu wnioski o wotum nieufności, których głosowanie już 16 października. Szans na polityczne przetrwanie gabinet nowego-starego premiera upatruje w socjalistach, którzy są blisko zawarcia nieformalnego paktu z obozem władzy.
Sztandarowy projekt Macrona poświęcony
Jego fundamentem są daleko idące ustępstwa nie tylko samego Lecornu, ale również Emmanuela Macrona. Pierwszą ofiarą negocjacji z socjalistami padła bowiem reforma emerytalna, która zakłada stopniowe podnoszenie wieku emerytalnego z 62 do 64 lat. To sztandarowy projekt francuskiego prezydenta. Jest to jednak również cena poparcia socjalistów dla rządu.
Ta mogła być jednak jeszcze wyższa, bowiem socjaliści domagali się od premiera wprowadzenia tzw. podatku od wielkich majątków, który miałby pomóc podreperować coraz mizerniejsze finanse publiczne państwa. Lecornu nie wyraził jednak na taki ruch zgody, aczkolwiek po rozmowach z socjalistami zapowiedział enigmatycznie „wielki wkład ze strony najbogatszych”.
Jeśli chodzi o podniesienie wieku emerytalnego, Lecornu pola manewru już nie miał. – Począwszy od jesieni zaproponuję parlamentowi zawieszenie przyjętej w 2023 roku reformy aż do czasu następnych wyborów prezydenckich – obiecał podczas swojego wystąpienia przed Zgromadzeniem Narodowym. – Oznacza to, że od teraz aż do stycznia 2028 roku nie dojdzie do podniesienia wieku emerytalnego – zapewnił.
Słuchającym go parlamentarzystom dobitnie wytknął jednak koszty takiego kroku – 400 mln euro w 2026 i aż 1,8 mld w 2027 roku. – Te koszty muszą zostać zrównoważone gdzieś indziej, również poprzez oszczędności. Nie może się to dokonać kosztem zwiększenia deficytu budżetowego – zastrzegł jednak Lecornu.
Przeforsowana w 2023 roku reforma emerytalna to ekonomiczna i polityczna spuścizna prezydenta Macrona. Jego odpowiedź na trawiący Francję kryzys finansów publicznych. To jednak również jeden z kamieni węgielnych kryzysu, w jakim znajduje się of wielu miesięcy francuska polityka. W celu przeforsowania przez parlament podniesienia wieku emerytalnego obóz władzy wykorzystał bowiem zawartą w konstytucji „opcję atomową”, tzw. artykuł 49.3, która pozwala rządzącym przyjąć ustawę bez konieczności głosowania nad projektem. Opozycji daje jednak w takiej sytuacji prawo złożenia wniosku o wotum nieufności wobec rządu.
Tu zresztą dochodzimy do drugiego istotnego ustępstwa Lecornu, który publicznie obiecał, że nie sięgnie po wspomniany konstytucyjny mechanizm niezależnie od tego, jaki projekt rząd będzie chciał przeforsować. – Rząd będzie pewne rzeczy sugerować, potem będziemy dyskutować, a na końcu zagłosujecie – zapowiedział.
Zawieszenie, a w praktyce być może nawet rezygnacja, z podniesienia wieku emerytalnego to wielki sukces opozycji, a zwłaszcza lewicy, i dotkliwa porażka rządzących, na czele z prezydentem Macronem. Nie bez kozery lider Republikanów Bruno Retailleau powiedział: – Zawieszenie reformy emerytalnej i milczenie premiera w kwestii imigracji dowodzi, że ten rząd stał się zakładnikiem socjalistów.
Podwójna próba ognia. Każdy głos się liczy
A stał się zakładnikiem, ponieważ jego nadrzędnym celem jest obecnie przetrwanie. Nie będzie to sztuka łatwa w sytuacji, gdy już na starcie nowego-starego premiera czekają dwa wnioski o wotum nieufności, złożone przez Zjednoczenie Narodowe oraz Francję Niepokorną. Głosowanie nad nimi odbędzie się 16 października.
Emmanuel Macron i Sebastien Lecornu liczą jednak, że odpuszczenie reformy emerytalnej zapewni im sukces w obu głosowaniach. Prezydent Francji jeszcze przed poniedziałkowym wystąpieniem premiera w Zgromadzeniu Narodowym ostrzegł liderów partyjnych, że Francji nie stać na dalszy polityczny chaos podobny do tego z ostatnich dwóch tygodni. Postawił sprawę jasno: obalenie nowego rządu Lecornu będzie oznaczać przedterminowe wybory.
Zawieszenie reformy emerytalnej i milczenie premiera w kwestii imigracji dowodzi, że ten rząd stał się zakładnikiem socjalistów
Pierwszą próbę ognia rząd przeszedł. Teraz czekają go próby numer dwa i trzy. Dzięki ustępstwu w kwestii emerytur rządzący mogą liczyć na poparcie socjalistów oraz innych formacji lewicowych. Jednak wszyscy wiedzą, jaki układ sił panuje w tym małżeństwie z rozsądku. – Możemy obalić ten rząd, kiedy zechcemy. Zrobiliśmy to już dwukrotnie. Naszym jedynym kompasem jest interes narodowy, interes narodu francuskiego – podkreślił Boris Vallaud, przewodniczący klubu socjalistów w Zgromadzeniu Narodowym.
To, co ucieszyło lewicę i pozwoliło, przynajmniej chwilowo, przeciągnąć ją na stronę rządu zirytowało Republikanów, którzy byli największymi orędownikami reformy i bardzo surowego podejścia do ograniczania deficytu finansów publicznych. Zirytowało, ale jednak nie na tyle, żeby od obozu władzy się odwrócić.
Układ sił przed głosowaniem podwójnego wotum nieufności jest taki, że… nic nie jest definitywnie przesądzone. Dla rządzących to jednak i tak duży sukces, bo wcześniej rozkład głosów w Zgromadzeniu Narodowym skazywał ich na sromotną klęskę.
Aktualnie przeciwnicy rządu mają łącznie 264 głosy w liczącym 577 miejsc Zgromadzeniu Narodowym (w praktyce 575 miejsc, ponieważ dwa mandaty pozostają w tym momencie nieobsadzone) – Zjednoczenie Narodowe (123), Francja Niepokorna (71), Ekolodzy (38), Francuska Partia Komunistyczna (17), Unia Demokratów na rzecz Republiki (15). To o 24 mniej niż potrzebna do obalenia rządu większość bezwzględna 288 mandatów.
Sojusznicy i taktyczni stronnicy gabinetu Lecornu dysponują natomiast 280 szablami – Razem dla Republiki (91), Ruch Demokratyczny (36), Horyzonty (34), do tego wspierający rząd Republikanie (50) i pozyskana w ostatniej chwili Partia Socjalistyczna (69). To jednak wciąż osiem głosów mniej, niż konieczna większość. O wszystkim zdecyduje zatem dziewięcioro deputowanych niezrzeszonych oraz mająca 22 mandaty formacja Wolności i Terytoria. Ta ostatnia ma jednak poglądy liberalne i regionalistyczne, co na politycznej mapie Francji sytuuje ją bliżej rządu niż opozycji.
Następny przystanek: budżet 2026 i poważne cięcia wydatków
Nawet zakładając, że Sebastien Lecornu przetrwa podwójną próbę ognia związaną z wotum nieufności, nie będzie to oznaczać końca jego kłopotów. Jego mniejszościowy rząd pozbawiony jest mocy sprawczej, a przed sobą ma arcypoważne zadanie – przygotowanie i przeforsowanie budżetu na 2026 rok. Właśnie przy tej misji poległo dwóch poprzedników Lecornu – Francois Bayrou i Michel Barnier.
Budżet zakłada bowiem drastyczne oszczędności, które mają pomóc Francji postawić na nogi coraz mocniej chwiejące się finanse publiczne. Dług publiczny Francji to obecnie około 3,3 bln euro. Sam koszt obsługi tego zadłużenia wynosi mniej więcej 60 mld euro rocznie i lada chwila stanie się najpoważniejszą pozycją po stronie wydatków we francuskim budżecie. Co więcej, Francja jest objęta przez Komisję Europejską tzw. procedurą nadmiernego deficytu. Nic dziwnego, w 2024 roku francuski deficyt sektora finansów publicznych osiągnął próg 5,8 proc. krajowego PKB, podczas gdy unijne regulacje pozwalają na maksymalnie 3 proc.
Sytuacja jest na tyle zła, że w połowie września agencja Fitch obniżyła rating Francji z AA- do A+. To ten sam poziom, na którym oceniana jest Belgia i o stopień niżej od Wielkiej Brytanii. „Rosnące zadłużenie publiczne Francji ogranicza zdolność do reagowania na nowe wstrząsy bez dalszego pogarszania się stanu finansów publicznych” – przekazała w uzasadnieniu swojej decyzji agencja. Obniżenie ratingu przekłada się z kolei na jeszcze droższą obsługę obecnego długu, co tylko zwiększa i tak ogromne już zadłużenie. W ten sposób koło się zamyka.

Obóz polityczny prezydenta Emmanuela Macrona chce przerwać spiralę niekorzystnych wydarzeń. Dlatego premier Bayrou wraz ze swoimi ministrami stworzył budżet na trudne czasy, w ramach którego Francja miała mocno zacisnąć pasa. Wedle szacunków ekonomistów i samego rządu, udałoby się w ten sposób zaoszczędzić 44 mld euro w skali roku. Pozwoliłoby to zejść z deficytem finansów publicznych ze wspomnianych 5,8 proc. PKB w 2024 roku do 4,6 proc. w 2026 i 3 proc. w 2029.
Rzecz w tym, że radykalne cięcia wydatków nie przypadły do gustu opozycji, a pozbawiony większości w Zgromadzeniu Narodowym gabinet Bayrou upadł. Lecornu wyciągnął wnioski z porażek poprzedników. W przyjętym 14 października projekcie budżetu zakłada oszczędności na poziomie 30 mld euro w 2026 roku oraz zejście z deficytem finansów publicznych do 4,7 proc. PKB.
Kto sprawdzi blef Macrona?
Budżet musi zostać przyjęty do końca roku. Margines wynosi zatem skromne 2,5 miesiąca. A zawarte przy tworzeniu rządu i głosowaniach nad wotum nieufności sojusze mogą wówczas okazać się nieaktualne. Dla Partii Socjalistycznej dyskusja nad budżetem będzie bowiem dobrą okazją do wynegocjowania dalszych ustępstw ze strony rządzących. Zwłaszcza, że ci alternatywy nie mają żadnej.
Możemy obalić ten rząd, kiedy zechcemy. Zrobiliśmy to już dwukrotnie. Naszym jedynym kompasem jest interes narodowy, interes narodu francuskiego
Powrót Lecornu na fotel premierowski po zaledwie kilku dniach od dymisji pokazał, że Emmanuel Macron na ławce rezerwowych nie ma już nikogo, kto byłby gotowy poświęcić swoje nazwisko i dorobek w straceńczej misji zawiadywania mniejszościowym rządem przy wrogo nastawionej opozycji. Nic dziwnego, że francuski prezydent sięgnął w tej sytuacji po groźbę rozwiązania parlamentu, jeśli gabinet Lecornu upadnie. To próba nacisku przede wszystkim na socjalistów, którzy obawiają się, że w przedterminowych wyborach uszczupliliby swój stan posiadania w Zgromadzeniu Narodowym.
Największym zwolennikiem nowych wyborów jest skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe, które wyraźnie prowadzi we wszelkich sondażach poparcia. Macron, który utrzymanie formacji Marine Le Pen z dala od władzy postawił sobie za polityczny punkt honoru, rozpisanie nowych wyborów traktuje jako absolutną ostateczność.
Zwłaszcza, że najnowsze sondaże pokazują wzrost poparcia dla skrajnej prawicy i skrajnej lewicy oraz postępujące osłabienie politycznego centrum. Ostatnie przykłady z innych państw Europy – m.in. Czech i Portugalii – również nie napawają optymizmem w starciu z populistami. Totalny chaos wokół rządu, który Francuzi obserwowali w ostatnich dwóch tygodniach, tylko uwiarygadnia przekaz Le Pen i jej otoczenia, że polityczny mainstream prowadzi Francję na skraj przepaści.
Dlatego Macron w sprawie przedterminowych wyborów woli blefować, niż faktycznie działać. Blef ma jednak to do siebie, że można go sprawdzić. A rezygnacja z flagowego projektu, jakim dla Macrona jest reforma emerytalna, najlepiej dowodzi, że francuski prezydent nie ma już na ręku mocnych kart.