Gałkowice to niewielka miejscowość pod Sandomierzem w województwie świętokrzyskim. Swoje gospodarstwo prowadzi tu pan Maciej Siekiera, okoliczny rolnik. Mężczyzna jest plantatorem warzyw i owoców.
Kapusta, cebula, ziemniaki, papryka. To właśnie to ostatnie warzywo w ostatnim czasie zyskało największy rozgłos. – Mam ponad 2 ha plantacji papryki i nie ma tu mowy o zarobku – tłumaczy Interii rolnik. – Zbierając kilogram papryki dziś dostaje się za nią na skupie 40 groszy. A przecież ja musiałem ją zasiać, wyhodować, doglądać, trzeba było wokół tego chodzić. Wynajem pracowników do zbioru jest wykluczony. Nie ma mowy o zarobku, strata jest olbrzymia – podsumowuje.
I rzeczywiście, żeby można było opłacić pracowników do zbioru, każdy z nich musiałby zebrać 500 kg warzywa.
„Ile można unieść”. Samozbiory w Gałkowicach
Rolnik ogłosił w internecie samozbiory – Niech przyjeżdża każdy, kto chce. Można zabrać tyle, ile można unieść. Lepiej, żeby ktoś to wziął i zjadł, niż żeby zmarniało na polu – mówi w rozmowie z Interią.
Apel spotkał się z ogromnym odzewem, od rana na polu w Gałkowicach trwało prawdziwe oblężenie. – My przyjechaliśmy z Krakowa, nie możemy uwierzyć, że w rolnictwie jest tak źle – mówi nam spotkane na polu małżeństwo.
Zbierają wszyscy, młodzi, starzy, ale każdy z kim rozmawiamy, mówi niemal to samo. – To jest skandal, żeby rolnik, który musi tyle poświęcić, taki koszt ponieść, nakład pracy, żeby on teraz oddawał za darmo – mówi pani Anna.
Kobieta wraz z synem wyniosła z pola kilka dużych worków papryki. – Będzie papryka w occie, będzie leczo, zrobimy też sos – tłumaczy.
– I właśnie o to chodzi – mówi nam pan Maciej. – Wolę oddać komuś, mam satysfakcję, a zwrócimy uwagę na problemy, z jakimi mierzą się rolnicy – mówi.
„Na skupie 40 gr, w sklepie ponad 10 zł”. Gdzie znika zarobek?
Okazuje się, że takich rolników jak pan Maciej, w całej Polsce jest dużo więcej. To już kolejne doniesienia o gospodarzach, którzy muszą likwidować swoje plantacje, a w ostatecznym rozrachunku zmniejszać lub całkowicie ograniczać produkcję rolno-spożywczą.
– To gospodarstwo założyli moi dziadkowie, potem przejęli rodzice, a teraz wziąłem to ja. I co, na mnie się to chyba zakończy. Przecież prowadzenie takiego gospodarstwa kosztuje. Trzeba utrzymać maszyny, zasiać, nawieźć, potem zebrać. Ale swojej pracy, swojego czasu poświęconego w ogóle się nie liczy. A jesteśmy w to zaangażowani całą rodziną, łącznie już z małymi dziećmi – załamuje ręce pan Maciej.
Ludzie, którzy przyjechali zbierać paprykę, wciskają mu banknoty do rąk. – Nie biorę, ani złotówki dziś nie chcę zarobić. Dla mnie zapłatą będzie, jeśli powiecie o tym, zwrócicie uwagę. My walczymy o zdrową polską żywność. A sklepy tylko coraz więcej kupują z zagranicy – mówi.
– A ja wolę zapłacić panu, niż w sklepie. 40 groszy na skupie, a w sklepie ponad 10 zł. To jest zwykła kradzież. Napiszcie tak – mówi pan Krzysztof.
Pole pana Macieja zostało ogołocone niemal w pół dnia. Jeśli w przyszłym roku ceny utrzymają się na niskim poziomie, mężczyzna rozważa całkowitą likwidację plantacji. Takich gospodarstw może być niestety dużo więcej.
-
Wójt Dorohuska rozwiązuje protest na granicy. Przewoźnik kontruje