Trzeba przyznać, że spotkanie zapowiadało się bardzo interesująco. Z jednej strony mistrzowie Polski, podrażnieni serią dwóch porażek z rzędu w PlusLidze – u siebie z PGiEK Skrą Bełchatów (2:3) i na wyjeździe z wicemistrzem z Zawiercia (2:3). A z drugiej Asseco Resovia Rzeszów, czyli ostatni niepokonany zespół w starce PlusLigi w sezonie 2025/26. Rzeszowianie na rozkładzie mieli już m.in. PGE Projekt, który ograli w Warszawie z zaskakującą łatwością w trzech setach.

Derby Wschodu dla Rzeszowa. Asseco Resovia ograła mistrzów Polski!

Kogo zatem należało uważać z faworyta meczu? Mimo wszystko, to Bogdanka LUK na swoim terenie wydaje się być zespołem wyjątkowo trudnym „do ruszenia”. A nawet wspomniana przegrana z Bełchatowem, to raczej konsekwencja gorszego momentu po AL-KO Superpucharze Polski, aniżeli faktyczne, głębsze problemy mistrzów kraju. Oddając przy tym co należne PGE GiEK Skrze za tamto starcie.

Zanim mecz na dobre się rozpoczął, dużo uśmiechu i radości wywołał przyjazd Massimo Bottiego do Lublina. To właśnie włoski szkoleniowiec obecnie pracujący dla Asseco Resovii, zdobył z Bogdanką LUK złoto PlusLigi oraz Puchar Challenge w poprzedniej kampanii.

Włochowi podziękowali zresztą podczas oficjalnej, przedmeczowej prezentacji, zarówno prezesi klubu, jak i kibice. Nie trzeba raczej dodawać, że Hala Globus w Lublinie wypełnia była szczelnie, oprócz miejscowych, również z zapełnionym sektorem gości z Rzeszowa.

Samo spotkanie? Wspomniany Botti miał bardzo dużo pracy. Włoch w trakcie spotkania „rozstał się” z Lukasem Vasiną i Arturem Szalpukiem na przyjęciu, na środku Mateuszem Poręba, do grania wskoczył rownież Marcin Potera na libero. Asseco Resovia szukała bowiem pomysłu, żeby podpiąć się pod świetnie grających przeciwników. Po stronie gości ofensywę na swoich barkach trzymał tak właściwie tylko Karol Butryn. A to było za mało, żeby realnie myśleć o zaledwie momentach w dwóch pierwszych partiach.

Set numer 1 wyrównał się przy rezultacie 21:20 dla gospodarzy. Trener Antiga zdecydował się na wzięcie czasu (wcześniej m.in. 20:16 czy 21:18), a po nim dwukrotnie Aleks Grozdanov na środku siatki wybił ochotę do zdobywania punktów Mateuszowi Porębie. To był zresztą sekwencja trzech bloków z rzędu. Najpierw dwa razy zatrzymany Poręba (23:20 i 24:20), a następnie na lewym skrzydle nie przebił się Szalpuk (25:20) i było po secie. Warto dodać, że tylko w pierwszym secie gospodarze zanotowali osiem(!) punktowych bloków. To była Bogdanka LUK w najlepszym wydaniu i Asseco Resovia nie miała odpowiedzi.

W drugiej partii było jeszcze gorzej dla przyjezdnych z Rzeszowa, bo skończyło się na 25:19 dla mistrzów kraju, a wynik i tak był dosyć „przypudrowany”, patrząc na przebieg gry.

Siatkówka ma jednak to do siebie, że potrafi napisać kilka scenariuszy w trakcie jednego meczu. I tak było w secie czwartym, gdzie na boisku z rezerwowymi: środkowym Cezarym Sapińskim (za Porębę), duetem przyjmujących Yacine Louati (za Vasinę) i Klemenem Cebuljem (za Szalpuka), przyjezdni ruszyli na dobre.

Rzeszowianie wyszli spod naporu gospodarzy, wyszarpując z garści najpierw seta trzeciego, wygrywając 25:23, a następnie czwartego – również po zaciętej odsłonie 25:22. Poza zmiennikami po rzeszowskiej stronie na pewno warto docenić środkowego, który rozpoczął mecz w wyjściowym składzie u Bottiego. Kanadyjczyk Danny Demyanenko co miał, to najczęściej kończył, a po drugiej stronie siatki miewał nawet podwójną czy potrójną ścianę.

Tie-break rozpoczął się od efektownego 5:1 dla gości. Tego prowadzenia rzeszowianie już nie oddali, konsekwentnie realizując swoją pracę – podkreślmy raz jeszcze – w zupełnie innym ustawieniu od wyjściowego. To jednak pokazuje głębokość składu Asseco Resovii, która ogrywając mistrzów Polski na ich terenie, po takim powrocie z 0:2, wysłali kolejny mocny sygnał do konkurencji. Potwierdzając swoje mistrzowskie aspiracje, o których przebąkiwano jeszcze przed startem rozgrywek.

Trzeba jednak dodać, że emocji nie brakowało do końca, a tie-break zakończył się wynikiem 15:13 dla gości.

Bogdanka LUK poniosła trzecią porażkę z rzędu. Rzeszowianie pozostają za to nadal niepokonani w PlusLidze.

Indykpol AZS Olsztyn niespodziewanym liderem. JSW górą w Zawierciu!

Już początek sezonu w PlusLidze obfituje w wiele zaskakujących rozstrzygnięć. Po sześciu rozegranych meczach niespodziewanym liderem jest Indykpol AZS Olsztyn. Olsztynianie wygrali aż pięć spotkań, w miniony weekend bardzo pewnie ogrywając w Częstochowie miejscowy Steam Hemarpol Politechnikę. MVP spotkania wybrano Pawła Halabę, a liderem drużyny od początku sezonu jest Moritz Karlitzek. Niemiecki przyjmujący zgarnął już cztery statuetki MVP spotkań, będąc też na czele listy spośród wszystkich siatkarzy PlusLigi w kategorii najlepiej punktujących.

Ciekawie było za to w sobotnim meczu w Zawierciu, gdzie dosyć niespodziewanie JSW Jastrzębski Węgiel ograł gospodarzy po tie-breaku. Drużyna prowadzona przez trenera Andrzeja Kowala utarła nosa wicemistrzom Polski, a MVP starcia został wybrany rozgrywający i kapitan przyjezdnych Benjamin Toniutti.

Dodajmy, że jastrzębianie w meczu o AL-KO Superpuchar Polski przegrali z Bogdanką LUK Lublin (1:3) w katowickim Spodku. Lublinianie kilkanaście dni później przegrali ze wspomnianym Aluronem CMC Wartą w Zawierciu (2:3), a następnie… JSW Jastrzębski ograł zespół trenera Michała Winiarskiego. Ot, taki to właśnie jest sezon!

Udział
Exit mobile version