W Polsce zdecydowanie więcej ludzi umiera niż się rodzi.
W 2024 roku liczba ludności w naszym kraju zmniejszyła się o 123 475 osób – wynika z danych Eurostatu. Polska ma największe natężenie ujemnego przyrostu naturalnego spośród krajów UE.
Od 1 stycznia 2024 r. do 1 stycznia 2025 r. liczba mieszkańców naszego kraju spadła z 36 620 970 do 36 497 495.
Dane Eurostatu pokazują jednocześnie, że większość państw członkowskich UE w 2024 r. odnotowała wzrost liczby ludności. Największy nastąpił w Hiszpanii, Francji i Niemczech.
Demografia. „Ujemny przyrost naturalny był do przewidzenia”
– Sam ujemny przyrost naturalny to coś, czego się spodziewaliśmy. Kurczenie się populacji jest wbudowane w piramidę wieku naszego kraju – komentuje dla Interii demograf prof. Piotr Szukalski.
Jak wyjaśnia, bardzo niska dzietność dodatkowo napędza ów spadek, jednak generalnie liczba kobiet w najlepszym wieku do rodzenia dzieci będzie się długotrwale zmniejszać. Z drugiej strony osoby urodzone w powojennym wyżu demograficznym zbliżają się do osiemdziesiątki. – W związku z czym nie ma się co dziwić, że przewidywaliśmy już we wszystkich projekcjach powolny spadek liczby urodzeń, a jednocześnie powolny wzrost liczby zgonów – podkreśla demograf.
Skala ujemnego przyrostu naturalnego jest jednak większa, niż mogliśmy zakładać. – Jesteśmy na etapie, który charakteryzuje się znacznym ujemnym wzrostem naturalnym i przyrostem rzeczywistym – podkreśla Szukalski i zwraca uwagę na rozróżnienie dwóch pojęć.
Przyrost naturalny to różnica między liczbą urodzeń a liczbą zgonów, a przyrost rzeczywisty bierze pod uwagę także saldo migracji, które w ostatnich latach w Polsce jest dodatnie, ponieważ, jak mówi ekspert, „napływ do naszego kraju przekracza odpływ”.
Według Głównego Urzędu Statystycznego do 2060 roku liczba ludności Polski może spaść do 26,7 mln. To o 27 proc. mniej niż obecnie. W ciągu ostatnich 25 lat w 18 powiatach liczba mieszkańców zmniejszyła się o co najmniej 20 proc.
Spadek liczby mieszkańców nie dotyka największych miast i ich okolic. To właśnie Polska powiatowa zauważa długofalowy spadek liczby ludności, który prof. Piotr Szukalski określa jako „dramatyczny”.
Ekspert wskazuje choćby powiaty krasnostawski, powiat hajnowski czy miasto Bytom, gdzie odnotowano spadki po 27-28 proc. w ciągu ćwierćwiecza.
Struktura wieku na obszarach, na których występuje depopulacja, diametralnie się zmienia. – W efekcie występuje tam przyspieszone starzenie się ludności, spada atrakcyjność gospodarcza, maleją potencjał konsumpcyjny i atrakcyjność inwestycyjna. Przez to kolejni młodzi uciekają. I koło się zamyka – mówi Szukalski.
Zastanawia się, jaka przyszłość czeka gminy takie jak Dubicze Cerkiewne i Orla, gdzie 13-14 proc. ludności ma co najmniej 80 lat, a po 44-45 proc. ma co najmniej 60 lat.
Demografia a problem dostępu do specjalistycznych kadr
W skali lokalnej i regionalnej tam, gdzie występuje depopulacja, zauważalny jest na przykład słabszy rynek budowlany, zanikają też pewne wąskie specjalistyczne kierunki kształcenia, na które jest zbyt mało chętnych. – Młodzi, którzy koniecznie chcą się uczyć w tych wąskich działkach, idą gdzie indziej. Większość z nich nie wraca. Na poziomie regionalnym pojawia się więc problem z dostępem do specjalistycznych kadr; niekiedy inwestorzy decyzję o tym, czy chcą zostawić swoje pieniądze na danym terenie warunkują od obecności specjalistów – wyjaśnia Szukalski.
Z kolei na poziomie krajowym depopulacja oznacza zmniejszanie się liczby pracujących płatników podatków. – Coraz więcej jest za to osób żyjących z transferów społecznych, przede wszystkim systemu emerytalno-rentowego – zauważa demograf.
Jak dodaje, niesie to ze sobą także zmianę typowego wieku konsumentów: – W efekcie mamy do czynienia ze znaczącym spadkiem popytu na niektóre dobra i wzrostem na inne. Zmniejszająca się liczba urodzeń w przyszłości przekłada się obecnie na spadek zapotrzebowania na wózki dziecięce, wanienki, specjalistyczną żywność dla dzieci. Już dzisiaj widzimy, iż pojawiają się wolne miejsca w żłobkach. Za rok, dwa zaczniemy mówić o problemach z pustymi przedszkolami. Za cztery, pięć lat zaczniemy mówić o konieczności dostosowywania sieci szkół do tego, że liczba dzieci w ciągu kilku lat w tych pierwszych klasach zmniejszy się o jedną trzecią.
Zmiany demograficzne mogą mieć wpływ nie tylko na sprawy wewnętrzne, ale i na politykę zagraniczną kraju. – W dzisiejszej Unii Europejskiej siła każdego kraju jest zależna od liczby mieszkańców. Tyle masz głosów, ilu mieszkańców jest w twoim kraju. Długofalowo będzie oznaczało to zmniejszanie się politycznej siły naszego kraju w UE – zauważa Szukalski.
Demografia. Polska a reszta Europy
Zanim poszerzymy kąt widzenia i porównamy demografię Polski z innymi europejskimi krajami, prof. Piotr Szukalski proponuje podzielić Europę na trzy części.
Pierwsza to kraje skandynawskie, kraje Beneluxu, Francja, Wielka Brytania, Irlandia i Szwajcaria. – Krótko mówiąc – kraje o relatywnie wysokiej dzietności, które są atrakcyjne dla imigrantów z uwagi na wysoki poziom życia; jeśli nawet dzietność długotrwale nie zapewnia prostej zastępowalności, z naddatkiem rekompensują sobie tę brakującą liczbę urodzeń dodatnim saldem migracji – wyjaśnia demograf.
Druga część to kraje Europy Południowej, począwszy od Portugalii przez Hiszpanię, Włochy, Grecję, część Bałkanów i kraje niemieckojęzyczne, czyli Niemcy, Austria. – Ta część ma długotrwale niską dzietność i tak naprawdę powinna się szybko wyludniać. Nie wyludnia się, albo jeśli się wyludnia to w niewielkim stopniu, dzięki atrakcyjności migracyjnej – zaznacza Szukalski.
W pierwszej wymienionej części atrakcyjność migracyjna sprawia, że liczba ludności rośnie. W drugiej zachowuje się stabilnie, ewentualnie lekko się zwiększa lub zmniejsza właśnie dzięki temu, że napływ imigrantów rekompensuje niewystarczającą liczbę urodzeń.
Trzecia zaś część Europy to cała reszta krajów, w których w ostatnich latach utrzymuje się niska dzietność. Wśród nich jest nie tylko Polska, ale i np. Białoruś czy Litwa.
– Migracyjnie jesteśmy trochę mniej atrakcyjni, zwłaszcza, że sami nie chcemy, abyśmy byli uznani za takowych – mówi Szukalski. – Mamy od dwóch do trzech milionów imigrantów na terenie naszego kraju, ale udajemy, że ich nie ma. W związku z czym nie wiemy tak naprawdę, ilu dokładnie migrantów jest w Polsce.
Według danych Narodowego Banku Polskiego w latach 2021-2023 średni roczny wkład pracy imigrantów do wzrostu PKB wyniósł 0,5 pkt proc. Odpowiadał prawie jednej piątej całego polskiego wzrostu gospodarczego.
Chcesz porozmawiać z autorką? Napisz: anna.nicz@firma.interia.pl