We wtorek rano zawarto zawieszenie broni między Izraelem a Iranem. Eskalacja konfliktu zaczęła się 13 czerwca, gdy państwo żydowskie rozpoczęło zmasowane bombardowania Iranu. Ich deklarowanym celem była likwidacja egzystencjalnego zagrożenia, jakie ma stanowić dla tego kraju irański program nuklearny i rakietowy. W odpowiedzi Islamska Republika przez wiele dni uderzała w swojego przeciwnika rakietami i dronami.
12 dni w schronach. Izraelczycy wspominają irański ostrzał
Wiadomo, że w irańskich nalotach na Izrael zginęło 28 osób, a ponad 3 tys. zostało rannych. Siły Obronne Izraela podały, że Iran wystrzelił ok. 550 rakiet balistycznych. Choć większość pocisków została zestrzelona, co najmniej 31 trafiło w gęsto zaludnione tereny, a kilka z nich – bezpośrednio w bloki i domy mieszkalne.
Ministerstwo zdrowia Iranu przekazało natomiast, że w izraelskich i amerykańskich atakach zginęło co najmniej 610 osób, a ponad 4,7 tys. zostało rannych.
W dniu zawieszenia broni zapytałam mieszkańców Izraela o to, jak ostatnie 12 dni wyglądało z ich perspektywy. Oto ich relacje.
70-letni obywatel Izraela polskiego pochodzenia; mieszka w Izraelu ponad 50 lat
Ja jestem bardzo przeciwny Bibiemu (premier Izraela Binjamin Netanjahu – red.), ale w obecnej sytuacji cały Izrael – mieszkańcy i opozycja polityczna – poparł to, co zrobił w Iranie. Właściwie od 40 lat żyjemy strachem. Grożą nam, że zniszczą nasz kraj.
Przez półtora tygodnia biegaliśmy do schronów – przeważnie w ciągu nocy, więc nie wszyscy są wyspani. Szkoły były zamknięte, większość osób nie mogło chodzić do pracy i pracowało zdalnie.
W poniedziałek jechałem na północ Izraela na jakieś spotkanie. A tam dwa razy ogłoszono alarm. Byłem na otwartym placu, więc schronu nie było. Jakoś się przeżyło. Jesteśmy przyzwyczajeni do takich rzeczy, nie jest tak źle.
Natalia, 36-letnia Polka; w czasie konfliktu odwiedzała bliskich nieopodal Netanji w centralnej części Izraela
My niefortunnie przyjechaliśmy do rodziny 12 czerwca i pierwszy alarm był u nas o 3 nad ranem w piątek 13 czerwca. Cały czas przez 12 dni musieliśmy być blisko schronu i schodzić do niego minimum kilkukrotnie. Z reguły w nocy, najczęściej po trzy lub cztery razy. Było też słychać bardziej lub mniej głośne wybuchy.

Jeśli chodzi o zawieszenie broni, to tutaj jest bardzo ostrożna radość, bardziej niepewność. Syreny wyły prawie nieprzerwanie w całym kraju od około 5 rano do 7:30 – mimo że słowa o zawieszeniu broni już wtedy padły. W związku z tym nikt nie wie, czego się spodziewać.
W wielu miastach, w tym Tel Awiwie, wciąż jest dużo starego budownictwa, dlatego takie biegi w piżamach do „miklat” to w mieście standard.
W Izraelu są dwa rodzaje schronów: „mamad”, czyli taki „prywatny”, pokój z betonu w domu lub mieszkaniu (nowe budynki mają obowiązek wyposażenia każdego mieszkania w taki pokój) oraz tzw. miklat, czyli schrony publiczne dla osób, które syrena złapała na ulicy lub które nie mają mamadu w domu.
W wielu miastach, w tym Tel Awiwie, wciąż jest dużo starego budownictwa, dlatego takie biegi w piżamach do „miklat” to w mieście standard. Wiele osób spało też w metrze, zwłaszcza w Ramat Gan i Tel Awiwie. Tam było sporo uderzeń i pożarów wysokich bloków, więc część osób po prostu woli się schować w metrze na noc (metro jest w podziemiach i samo w sobie jest również takim schronem).
Mam koleżankę w pracy, Argentynkę, która jest w czwartym miesiącu ciąży i spała kilka nocy w metrze, bo mimo że mają mamad, wybuchy były tak silne, że nie czuli się w mieszkaniu bezpiecznie. Później nasza firma jej zaproponowała opłacenie hotelu na kilka nocy w spokojniejszej części kraju.
Ariel, 26 lat, obywatel Izraela, mieszkaniec Tel Awiwu, iluzjonista
Kiedy zaczęła się wojna, byłem z kolegą na moim tarasie. Dostaliśmy alert prewencyjny. Weszliśmy do schronu, nie wiedząc jeszcze, co się dzieje. Potem dowiedzieliśmy się, że zaczęła się wojna z Iranem. Zaczęliśmy więc przygotowywać schron itd. To była na serio jakaś 4 nad ranem.
Później udałem się z przyjaciółmi do domu jednego z nich w Pardesjji, która jest oddalona od Tel Awiwu. Nadal otrzymywaliśmy jakieś alerty, ale było raczej spokojnie. To bardzo przypominało czasy covidu i lockdown – wszystko zamknięte, każdy siedzi w domu, nikt się nie oddala.
Było dość stresująco, przerażająco. Później spędzałem czas z kolegą, który ma w domu „mamad”. Graliśmy głównie na Xboxie i robiliśmy muzykę. Od jakiś trzech lub czterech dni komponuję żydowskie reggae, które już niedługo się ukaże.
To bardzo przypominało czasy covidu i lockdown – wszystko zamknięte, każdy siedzi w domu, nikt się nie oddala.
Na początku ostrzały były głównie w nocy, potem zaczęli strzelać także wcześnie rano i wieczorem, bardzo losowo. Jednego dnia musieliśmy udać się do schronu aż sześć razy. To było denerwujące, chciałem po prostu spać… Jednak gdy widzi się zniszczone budynki, to naprawdę – nie wiem, jak to opisać – ale czuje się wojnę.
Paweł Józef Holy, 38 lat; nauczyciel angielskiego, Izraelczyk, Polak i Żyd; mieszkaniec Petach Tikwy w centralnej części Izraela
Pamiętam, że zaczęło się około 3 nad ranem od ostrzegawczych syren alarmowych. Wiedziałem, że teraz nie będzie to taka wojna jak wcześniej. Iran to nie Gaza, Huti, czy Hezbollah. Wiedziałem, że będzie bardzo na poważnie. Mam schron. Później dowiedzieliśmy się jednak, że w przypadku bezpośredniego uderzenia to nic nie pomoże. Stres, nerwy…
Rano poszedłem na szybkie zakupy. Kupiłem suche prowianty, apteczkę medyczną, wodę. Do schronu włożyłem miednicę, a do niej worki na śmieci, ponieważ nie wiedziałem, ile czasu będziemy w nim siedzieć, a gdyby chciało się pójść do toalety – może nie być jak wyjść. W telewizji podawali, że możemy siedzieć w tych schronach godzinami. Tego samego dnia napisałem do ambasady Polski. Zarejestrowałem się, napisałem, ale odpisali, że nie jest planowana ewakuacja i to mnie zmroziło.
Później to się zmieniło, mówili, że będzie ewakuacja, ale komercyjna – za pieniądze. Później żadnych komunikatów. Miałem bardzo nieprzyjemne doświadczenie, jeśli chodzi o kontakt z polską ambasadą: w ogóle nie odbierali telefonów, bardzo ciężko było się skontaktować i dowiedzieć czegoś. Jeżeli już odpowiadali, to krótko, odpowiedzi były mylące. Jeden wielki chaos, nie wspominam tego dobrze.
Zawsze wiedzieliśmy, że Iran nie może mieć broni atomowej, bo nas po prostu zmiecie z powierzchni Ziemi, co zresztą sam głosił przez wiele lat. Gdzieś tam z tyłu głowy zawsze spodziewaliśmy się, że to się stanie.
Wojna zaczęła się w piątek, a we wtorek wyjechałem z Izraela do Egiptu, a stamtąd do Warszawy. To było po tym, jak w poniedziałek ogromna rakieta balistyczna walnęła niedaleko mnie i wszyscy ludzie, którzy byli w schronie, zginęli. Pomyślałem, że muszę wyjechać i przeczekać ten konflikt, żeby jakoś przeżyć. Tym bardziej, że mam problemy z zastawkami w sercu i bałem się, że nikt nie udzieli mi pomocy medycznej.
W poniedziałek ogromna rakieta balistyczna walnęła niedaleko mnie i wszyscy ludzie, którzy byli w schronie zginęli. Pomyślałem, że muszę wyjechać i przeczekać ten konflikt, żeby jakoś przeżyć.
Moje miasto było bardzo zagrożone, ponieważ jest w samym centrum, czyli tam, gdzie uderzało najwięcej rakiet. W ostatni dzień często musiałem udawać się do schronu, zarówno w dzień, jak i w nocy. Trzy noce zupełnie nie mogłem zasnąć i w ogóle nie byłem zmęczony. Cały czas adrenalina i „tryb przetrwania”.
Zawsze jak wchodziłem do schronu, dzwoniła do mnie moja mama, która mieszka w Polsce i na okrągło ogląda izraelską telewizję. Dużo się modliłem. Prosiłem, żeby ten koszmar się skończył.
Agata, 39 lat, mieszkanka Tel Awiwu
To było w nocy z czwartku na piątek. Nagłe usłyszałam syreny, a później w telefonie włączył się alert. Szczerze mówiąc, nie wzięłam sobie tego do serca – aż do rana, kiedy dowiedziałam się, że nie ma przedszkola i absolutnie wszystko jest zamknięte. W piątek już w ciągu dnia zaczęło być naprawdę nerwowo. Pod wieczór jedna rakieta uderzyła w dom mojej koleżanki, cudem przeżyła. Niektórzy z jej budynku nie mieli tyle szczęścia. Wtedy już wiedziałam, że to nie będzie mała operacja.
Ze względu na to, że wielu z nas ma dzieci i pracę, trzeba było zarówno pracować, jak i zabawiać dzieci. Nie wychodziliśmy zbyt daleko, zawsze niedaleko schronu. W takich przypadkach wszystkie placówki, które mają schrony – tak jak szkoły, przedszkola itp. – są otwarte 24 godziny na dobę.
Jeśli szliśmy na plażę, sprawdzałam gdzie mamy najbliższy schron i którą drogą musimy iść, żeby w razie potrzeby szybko się ukryć. Noce były najgorsze! Niedaleko nas w Bat Jam, jedna rakieta uderzyła w budynek (zginęło tam bardzo dużo ludzi). To wszystko było słychać.
Na szczęście w domu mamy schron (mamad), tak że spaliśmy w nim jak sardynki. Jednego dnia rakieta spadła ok 800 metrów od nas. Dużo nerwów, nieprzespanych nocy, ataków paniki. Pierwszy raz sobie zdałam sprawę, że to nie są jakieś tam małe rakiety z Gazy, ale poważna artyleria. Dowiedziałam się, że kolejna koleżanka cudem uniknęła śmierci w Petach Tikwa. Rakieta uderzyła w sąsiedni budynek. Uderzyła prosto w schrony – ludzie zginęli na miejscu.
Bardzo ważne jest, aby zrozumieć, że to nie jest „ot, taki” atak. Jakie inne państwo na tym świecie ma zegar, który odlicza, kiedy inny kraj zostanie przez niego zdmuchnięty z powierzchni Ziemi? Chcemy spokoju, chcemy, żeby to wszystko się skończyło. Jak bardzo nie lubimy Bibiego, w tym przypadku wielu z nas wspiera tę decyzję.
My kochamy Irańczyków – to jest ewenement. Jest w tym jakieś bratnie zrozumienie.
Bardzo możliwe, że zawieszenie broni zostanie przerwane, że znów będziemy siedzieć w schronach. Jednak naprawdę ważne jest to, żeby Iran osłabić, pomóc Irańczykom się podnieść i znieść ten reżim.
My kochamy Irańczyków – to jest ewenement. Jest w tym jakieś bratnie zrozumienie. Kiedy byłam w Atenach, spotkałam kogoś, kto musiał uciekać z Iranu. Dzień wcześniej Izrael zbombardował tam jakiś obiekt. Ta pani słysząc, że jesteśmy z Izraela, zaczęła nas całować po rękach, mówiąc, że nas kocha, jak wszyscy Irańczycy, którzy zostali wygnani z Iranu. Szła w tamtym momencie z kwiatami pod ambasadę Izraela.
Sonia, 31-letnia Polka, mieszkanka Bat Jam
Wszystko zaczęło się w sumie od alertu około 3 nad ranem w piątek. Dźwięk był okropny, więc wyskoczyłam z łóżka, to był szok. Kompletnie nieobudzona dostaję wiadomości od znajomych: idź do schronu. Dopiero po kilkunastu minutach, po otworzeniu wiadomości zaczęło do mnie docierać, co się dzieje. Powoli rodzina zaczęła pisać w panice, więc spakowałam plecak, założyłam buty i zaczęło się czekanie na atak.
On nadszedł dopiero w piątek wieczorem, więc przez cały dzień wszyscy byli w stanie gotowości.
Pamiętam robienie zakupów, szukanie najbliższego schronu – ja mam szczęście, ponieważ mam jeden w moim budynku. Kiedy atak się zaczął, zeszłam do schronu i zaczęło się bombardowanie.
Zaraz na progu, gdy otworzyłam drzwi, ogromny huk i impet uderzenia popchnął mnie w stronę ściany.
Drugiego dnia rakieta uderzyła w budynek w moim mieście Bat Jam. Podczas syreny byłam w schronie, jednak nie mieliśmy tam na początku zasięgu, więc nie było wiadomo kiedy wyjść. Po około 15 minutach wybuchy ustały i stwierdziliśmy, że można opuścić schron. Zaraz na progu, gdy otworzyłam drzwi, ogromny huk i impet uderzenia popchnął mnie w stronę ściany. Od razu z powrotem pobiegłam do schronu. Czuć było już zapach dymu, więc wiedziałam, że uderzenie było blisko.
Kiedy wróciłam do mieszkania, na szczęście nic nie zostało zniszczone, ale przez okno widziałam budynek w ogniu. Był dosłownie około 700 metrów ode mnie.
Tej nocy poszłam zobaczyć, co się stało i zniszczenia były ogromne, zaczynały się już w odległości dwóch minut od mojego mieszkania, więc miałam ogromne szczęście. Wybite szyby w oknach, kompletnie zniszczone budynki, pełno rannych, karetki i wojsko pracujące nad ratowaniem ludzi z gruzów. To był dla mnie punkt zwrotny dla mnie i zdałam sobie sprawę z ogromu niebezpieczeństwa.
Następne dni były trudne, więcej rakiet uderzyło w okolice moich znajomych, centrum Tel Awiwu. Dni spędzałam przy wiadomościach, starając się postać w formie (jestem tancerką), rozmowach z rodziną, która oczywiście była w panice i prosiła mnie, żebym się ewakuowała.
Z czasem przyzwyczaiłam się do stresu i rzeczywistości, która przypominała czasy covidu – tyle że z wybuchami. Mój czas w schronie nie był zły, ponieważ mam go w budynku i nie musiałam spędzać tam całej nocy. Każdego dnia z sąsiadami ulepszaliśmy go: więcej krzeseł, czyszczenie, wiatrak, stół, karty do gry i przekąski. Zaczęliśmy się do tego przyzwyczajać i żartować każdej nocy, że mamy nadzieję, że już się nie spotkamy tego dnia w schronie.
Jeśli chodzi o zawieszenie broni, to oczywiście cieszę się, jednak spoglądam na to z dystansem. W końcu mieszkam na Bliskim Wschodzie – tutaj panują inne zasady niż w Europie i wszystko może się zmienić zaledwie w kilka minut. Najtrudniej jest oczywiście powrócić do codziennej rutyny.
Zawieszenie broni było zaskoczeniem i w jeden dzień nagle wszystko wróciło do normy, ale jest to element tutejszego życia. Będąc w ciągłych konfliktach i zagrożeniu, trzeba nauczyć się z tym funkcjonować, żyć dalej.
Jestem tutaj na wizie pracowniczej, nie posiadam żadnych korzeni żydowskich. To jest niesamowity kraj z cudownymi ludźmi, ale z fatalnym rządem, co niestety nie jest wyjątkiem na świecie w dzisiejszych czasach. Jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakiej tutaj doświadczyłam, to niesamowita wytrzymałość i miłość do życia wszystkich obywateli. Wszyscy się wspierają i odbudowują to, co zostało zniszczone – fizycznie i mentalnie. Nigdy nie jesteś tutaj sam i zawsze znajdziesz pomocna rękę i pocieszenie.
Z mieszkańcami Izraela rozmawiała Nina Nowakowska
- „Nawet nie żałował”. Ukrainiec opowiada o spotkaniu z wagnerowcami
- Polak w potrzasku. „Kazali zamknąć drzwi, nikogo nie wpuszczać”