Kiedy rządzący w pięknych słowach mówią o deregulacji, repolonizacji, wsparciu dla polskich firm, to szara rzeczywistość jest zupełnie inna dla setek tysięcy polskich przedsiębiorstw rodzinnych. Te w wielu przypadkach są dalej instrumentalnie traktowane przez organy administracji. Małe i średnie firmy stały się łatwym łupem dla organów podatkowych. Łatwym, bo w przeciwieństwie do wielkich międzynarodowych korporacji nie mają takich możliwości obrony, jak ci duzi.

I chociaż rządzący lubią sukcesami polskich firm rodzinnych się chwalić, to te nadal borykają się z wieloma wyzwaniami, które utrudniają im wzrost, ekspansję i planowanie przyszłości. Z jakimi problemami walczą dzisiaj polskie przedsiębiorstwa rodzinne? Jaka jest ich rola w naszej gospodarce? Jakie bariery stwarza im własne państwo? Czego oczekiwaliby od rządzących, żeby móc szybciej i bezpieczniej się rozwijać? Między innymi na takie tematy rozmawialiśmy podczas debaty pt. „Jak odnieść sukces w sukcesji. Milcząca siła gospodarki – czy Polska wspiera firmy rodzinne, czy tylko je chwali?”, która 17 czerwca 2025 r. odbyła się w redakcji „Wprost”.

Mamy dwa światy

Dyskusję rozpoczęła dr Małgorzata Rejmer, założycielka oraz prezes zarządu rodzinnej Kancelarii Finansowej Lex, która wspiera firmy rodzinne w procesach sukcesyjnych od 30 lat.

– Mówi się o tym, jak ważne dla gospodarki są firmy rodzinne, ale niestety codzienność tego nie potwierdza. Hasła o patriotyzmie gospodarczym, o repolonizacji biznesu to jest jedna strona medalu. A druga strona, to jest fiskalizm i bardzo represyjne podejście organów podatkowych do funkcjonowania polskiego, prywatnego biznesu

– mówiła dr Rejmer.

Jej zdaniem, na linii państwo-przedsiębiorcy nie mamy do czynienia z partnerskim działaniem, a z ogromną dysproporcją. Chociaż przedsiębiorcy mają potrzebę zaufania i zrozumienia, to państwo traktuje ich cały czas jak potencjalnych oszustów.

– W takiej atmosferze bardzo trudno mówić o tym, że polskie firmy rodzinne mogą mieć poczucie sprzyjających warunków do rozwoju. To ma swoje konsekwencje w decyzjach podejmowanych przez samych przedsiębiorców. Bardzo często mówią, że nie będą biznesu rozwijać, bo nie chcą być widoczni, nie chcą rzucać się w oczy organom podatkowym. Wiedzą, co z nimi będzie, jak się nimi zainteresują, co znaczą wieloletnie kontrole, co znaczy penalizowanie za niezamierzone przez przedsiębiorców błędy. Mamy więc dwa światy – dodała prezes Kancelarii LEX.

Problemy się pogłębiają

Do debaty włączyła się Anna Borkowska-Kołodziej. – Tonu tej dyskusji nie zmienimy. Ostatnie lata wskazują, że małym firmom rodzinnym ciężko utrzymać się na rynku. Polski Ład czy mechanizmy radzenia sobie z kryzysem wprowadzone przez poprzedni rząd były trudnymi momentami dla polskich przedsiębiorców. Firmy rodzinne są nastawione na długotrwały rozwój. Nie podejmują decyzji ryzykownych nastawionych przede wszystkim na zysk, a takie, które mają wpłynąć długofalowo na rozwój przedsiębiorstwa – mówiła prezes EBOR Good Solution.

– Mamy do czynienia z trudnym dostępem do pracowników, mamy problem z dostępem do finansowań, brak jest funduszy docelowych dla firm rodzinnych

– dodała Borkowska-Kołodziej.

Jej zdaniem, należy również pamiętać, że dla firm rodzinnych bardzo ważny jest kapitał społeczny, bo są one mocno związane z lokalną społecznością, z klientami, z pracownikami. Tymczasem problemy w małych przedsiębiorstwach się pogłębiają.

Nierówna konkurencja

Przykładem takiego przedsiębiorstwa zżytego właśnie z lokalną społecznością jest firma rodzinna Janpol z Brzozia Lubawskiego w województwie warmińsko-mazurskim. Podczas debaty założyciela przedsiębiorstwa, dr. Jana Falkowskiego, reprezentowało dwóch pracowników naukowych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, z którym firma współpracuje.

– Dużym problemem firm rodzinnych jest również sama sukcesja. W firmie Janpol też istnieje ten problem, bo córka nie kwapi się, żeby przejąć przedsiębiorstwo po ojcu – mówił dr hab. Stanisław Bielski.

– W firmach rodzinnych pracują często całe rodziny. Jeśli w takiej firmie dzieje się źle, to automatycznie część lokalnej społeczności traci pracę. To też olbrzymia odpowiedzialność na właścicielu, żeby miejsca pracy jednak utrzymać – dodała prof. Renata Marks-Bielska z Katedry Polityki Gospodarczej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.

Tłumaczyła, że dr Jan Falkowski poszukuje szans na rozwój firmy, ale częściej niestety spotyka się z barierami.

– Firmy rodzinne działają w bardzo burzliwym otoczeniu. To oczywiście nie zależy od polskiego państwa, ale to, na co polska administracja czy prawo mają wplyw – to stabilność. Na tym przedsiębiorcom najbardziej zależy. Żeby mieli nakreślone ramy prawne, żeby mogli funkcjonować w dłuższej perspektywie, żeby mogli planować strategicznie i rozwijać firmę. To wybrzmiewa również w naszych badaniach naukowych – tłumaczyła prof. Marks-Bielska.

Jej zdaniem, to, co również niepokoi polskie firmy rodzinne to nierówna konkurencja z tymi zagranicznymi. Dla przykładu, firma Janpol współpracuje z Holendrami i te różnice w działalności widać choćby w kwestii zatrudnienia pracowników.

– W Polsce i Holandii kwestie uzyskiwania pozwoleń o pracę są różne. U nas czeka się pół roku na pozwolenie o pracę dla obcokrajowca. W Holandii trwa to o wiele krócej. To utrudnia funkcjonowanie firmy. Prezes Falkowski musi dużo czasu spędzać w urzędach, zamiast rozwijać firmę – mówiła profesor.

– Firmy rodzinne chcą mieć po prostu wpływ na to, jak to państwo funkcjonuje. Chcą mieć dostęp do funduszy. Nie moglibyśmy część środków z Krajowego Planu Odbudowy skierować do firm rodzinnych? – pytał retorycznie prof. Bielski.

Co boli najbardziej

– Prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce to jest najtrudniejszy kawałek chleba – zaczął swoją wypowiedź Wojciech Miedziński. Mówiąc o barierach dla rozwoju firm rodzinnych w Polsce, prezes Narodowego Instytutu Rozwoju Przedsiębiorczości powołał się na ciekawą ankietę Najwyższej Izby Kontroli, która była prowadzona wśród przedsiębiorców rodzinnych. Wprawdzie badanie jest sprzed dwóch lat, ale problemy pozostały. Nic się w tej materii nie zmieniło. Co zatem utrudnia życie przedsiębiorcom najbardziej?

– W obszarze uwarunkowań prawnych – liczba wymaganych pozwoleń, zezwoleń, koncesji, zaświadczeń, dokumentów. Procedury i proces zamówień publicznych – to ogromny potencjał do wykorzystania dla firm rodzinnych, ale spełnienie kryteriów to jest kosmos. To jest dla wielkich korporacji, nie dla mniejszych firm rodzinnych. Prawo pracy, złożoność przepisów podatkowych lub brak jednolitych interpretacji podatkowych – wyliczał Miedziński.

– Deregulacja to dzisiaj modne słowo, ale została ona niejako przerzucona na przedsiębiorców. Wiadomo, że sukces ma wielu ojców, a porażka tylko jednego. To trochę takie delegowanie ryzyka na przedsiębiorców, bo jakby coś nie wyszło, to spadnie to na firmy

– dodał.

Rzecznik Firm Rodzinnych pomoże?

– W Niemczech, Francji, we Włoszech firmy rodzinne są chronione instytucjonalnie. W Polsce mamy taką sytuację, że chociaż firm rodzinnych jest bardzo dużo, to nie ma jednego podmiotu, który byłby uprawniony do walki o ich prawa. Duże korporacje mają swoją siłę lobbowania. Spółki skarbu państwa są również zaopiekowane przez jedną albo drugą opcję polityczną. A firmy rodzinne – nie. To jest ostatni moment, kiedy powinniśmy powołać do życia Rzecznika Firm Rodzinnych. Instytucję, która miałaby prawo do opiniowania ustaw, których beneficjentami są firmy rodzinne, interweniowania w przypadku uciążliwego działania organów podatkowych i kontrolnych. Taki rzecznik mógłby wspierać również polskich przedsiębiorców w relacjach z organami państwowymi czy samorządowymi. To nie wymaga jakichś wielkich nakładów budżetowych, ale służyłoby integracji środowiska firm rodzinnych i dałoby mu głos instytucjonalny. Jak tego nie zrobimy, to firmy rodzinne będą obszarem zainteresowań rządzących tylko w okresie kolejnej kampanii wyborczej, po czym bardzo szybko do polityków dotrze, że przecież polscy przedsiębiorcy rodzinni nie wyprowadzą się za granicę, więc może być tak, jak jest. Ale to jest spojrzenie bez refleksji, bardzo ryzykowne z perspektywy gospodarki – mówiła dr Małgorzata Rejmer.

Firmy rodzinne bez definicji

Anna Borkowska-Kołodziej tłumaczyła, jak wygląda proces uchwalania nowego prawa dotyczącego funkcjonowania przedsiębiorców.

– Zacznijmy od tego, jak te wszystkie regulacje powstają. Bo jeśli są przygotowywane przez polityków, potem analizowane przez prawników, po czym znów wracają do polityków, to one nie są dostosowane do przedsiębiorców. Bardzo mało jest tego dialogu na linii politycy-przedsiębiorcy, a przedsiębiorcy powinni mieć prawo głosu – mówiła prezes EBOR Good Solution.

– Mówimy dzisiaj o przedsiębiorstwach rodzinnych, ale jakie tak naprawdę istnieją przepisy w polskim prawie dotyczące właśnie ich? Przecież rozgraniczenie przedsiębiorstw w Polsce w głównej mierze opiera się dzisiaj na ich wynikach finansowych albo liczbie pracowników, których zatrudniają. Mamy więc te duże, średnie, małe czy mikroprzedsiębiorstwa. Ale czy tak naprawdę w jakimkolwiek akcie są uregulowane przedsiębiorstwa rodzinne? Nie, nie mamy nawet definicji w polskim prawie, czym przedsiębiorstwo rodzinne jest – dodała.

Jej zdaniem, Rzecznik Przedsiębiorców Rodzinnych byłby bardzo dobrym rozwiązaniem, ale można też pomyśleć o roli samorządów, bo to one dokładnie wiedzą, które przedsiębiorstwo z ich regionu jest tym rodzinnym.

– Mówiąc o tym, jak państwo wspiera przedsiębiorców, to spójrzmy na to, co stało się z naszym handlem. Bardzo dużo firm rodzinnych to po prostu prywatne sklepy. Ale też dostawcy, piekarnie, ubojnie, cała rzesza zatrudnionych ludzi i przedsiębiorstw, które zakończyły swoją działalność. Głównie dlatego, że wpuściliśmy do nas wielkie zagraniczne sieci handlowe bez ochrony polskich firm rodzinnych – kończyła w ten sposób swoją wypowiedź Borkowska-Kołodziej.

„Piątka” Falkowskiego

W tym momencie debaty prof. Renata Marks-Bielska postanowiła przytoczyć pięć postulatów dr. Jana Falkowskiego, który mówi, co zmienić, żeby firmy rodzinne mogły łatwiej funkcjonować. Jego zdaniem, póki o przyszłości rodzinnych przedsiębiorstw będą decydować wyłącznie politycy z pominięciem samych przedsiębiorców, to to się po prostu nie uda. Falkowski postuluje więc takie zmiany:

  1. Stabilność regulacyjna – potrzebujemy przewidywalnego otoczenia prawnego, które umożliwi długoterminowe planowanie inwestycji i rozwoju.
  2. Wsparcie dla firm – chcielibyśmy aktywnego wspierania firm w dialogu z administracją publiczną oraz promocji interesów na forum krajowym i europejskim.
  3. Dostęp do środków unijnych – oczekujemy pomocy w uzyskaniu funduszy z Krajowego Planu Odbudowy oraz innych programów wspierających innowacje i transformację cyfrową.
  4. Platforma wymiany doświadczeń – zależy nam na możliwości wymieniania się wiedzą i najlepszymi praktykami, co przyczyni się do wzrostu konkurencyjności polskich firm rodzinnych.
  5. Równość wobec prawa – opracować i wdrożyć wysokie standardy świadczenia pracy, żeby nie dochodziło do łamania prawa, a każdy przedsiębiorca świadczący usługi pracy, działał w oparciu o jak najwyższe europejskie standardy, tożsame dla wszystkich

Radźcie sobie sami?

O tym, dlaczego politycy przedsiębiorców nie rozumieją mówił z kolei Wojciech Miedziński. –Większość decydentów, którzy mają wpływ na tworzenie prawa wpływającego na prowadzenie działalności gospodarczej, nigdy takiej działalności nie prowadziło. Są politycy, którzy, proszę mi wierzyć, nie wiedzą, co to jest CEIDG, co to jest KRS, co to jest RZIS i bilans, do kiedy się płaci ZUS, a do kiedy podatek VAT. To są elementarne składowe myślenia o działalności gospodarczej – tłumaczył prezes Narodowego Instytutu Rozwoju Przedsiębiorczości.

Jego organizacja skupia się na tym, na co ma realny wpływ. Pomaga więc swoim członkom, czyli małym i średnim firmom w pozyskiwaniu środków unijnych, a później ich rozliczeniu, bo to jeszcze trudniejszy proces.

Pomaga pozyskiwać kapitał niestandardowy, bo finansowanie bankowe jest skostniałe, często trudne i nie zmienia się od lat. NIRP stara się pomagać małym firmom wychodzić za granicę. Mamy wprawdzie od tego Polską Agencję Inwestycji i Handlu, ale ona pomaga głównie tym dużym, a nie małym i średnim.

– Udzielamy również porad prawnych, pomagamy w mediacjach. Musimy funkcjonować w tej rzeczywistości, mówić o tym, co należałoby zrobić z nadzieją, że ktoś nas usłyszy. Póki co musimy jednak sobie radzić sami w ramach dobrego know-how, relacji wewnętrznych, działań edukacyjnych

– tłumaczył Miedziński.

Nie zgodził się z nim jednak prof. Bielski. – Mówił Pan, że musimy radzić sobie sami. Otóż nie, musimy coraz silniejszym głosem mówić, co nam przeszkadza, bo jeśli rządzący zauważą, że skoro radzicie sobie sami, to wszystko jest w porządku, nie ma co zmieniać – ripostował.

Potrzeba zmiany mentalności

– Fundamentalną rzeczą jest nie tyle zmiana przepisów, tylko zmiana podejścia urzędników do przedsiębiorców, czyli faktyczne respektowanie przyjętej zasady domniemanej uczciwości przedsiębiorców. Tak są traktowani podatnicy włoscy, niemieccy, brytyjscy. Organy podatkowe ukierunkowują się więc tam na poszukiwanie autentycznych przestępców gospodarczych, a nie na penalizowaniu błędów interpretacyjnych – mówiła dr Małgorzata Rejmer.

Urzędników broniła Anna Borkowska-Kołodziej, która tłumaczyła, że pracownicy administracji skarbowej mają często związane ręce. – Urzędnicy chcieliby nawet firmy wesprzeć, ale nie mają do tego po prostu narzędzi. Problemem są właśnie te odgórne uregulowania, które na urzędników spływają. One stawiają ich przed faktem dokonanym, nie dają pola manewru, elastyczności w podejściu do podatnika – mówiła prezes EBOR Good Solution.

– Zmiany w mentalności zachodzą bardzo wolno – tłumaczyła na koniec prof. Marks-Bielska, która w swojej karierze miała do czynienia z wieloma firmami ogrodniczymi. Do dzisiaj w lokalnych społecznościach da się usłyszeć, że na przedsiębiorców z tej branży mówi się wciąż badylarze, jak to było za komuny.

Potrzeba więc edukacji, żeby to zmienić. Ale co ważniejsze potrzeba po prostu czasu.

Udział
Exit mobile version