38-letni pan Andrzej (imię zmienione) wracał przed godz. 9 rano piechotą ze sklepu w Kolonii Ostrowickiej do domu w pobliskiej osadzie Stary Młyn. Wtedy było to województwo gdańskie, dziś – województwo pomorskie. Mężczyzna szedł przy „jedynce”, trasie Gdańsk-Cieszyn.
To był grudniowy dzień 1993 roku. Prezydentem był Lech Wałęsa, od kilku tygodni koalicyjnym rządem SLD-PSL kierował Waldemar Pawlak. Bezrobocie wynosiło w skali kraju ok. 16 proc. Przeciętne wynagrodzenie – ok. czterech mln zł (denominacja nastąpiła rok później).
Pan Andrzej przechodził tą drogą praktycznie codziennie. Tym razem jego uwagę zwróciła murowana studzienka, znajdująca się kilka metrów od krawędzi drogi. Zauważył w niej ciało mężczyzny.
Mężczyzna leżał skurczony na lewym boku z twarzą w wodzie. Stopy miał oparte na betonowym obramowaniu studzienki.
Pan Andrzej powiadomił lokalny komisariat, zadzwonił z telefonu na poczcie.
O sprawie została poinformowana momentalnie Komenda Wojewódzka Policji w Gdańsku. Na miejsce przyjechała grupa operacyjno-dochodzeniowa wraz z psem tropiącym, pojawił się także prokurator i lekarz medycyny sądowej.
Ustalono, że zmarły miał ok. 45-50 lat. Czarne włosy. Na czole i brodzie ślady po szwach chirurgicznych. Ubrany w czarną marynarkę z dobrej jakości materiału, zapinaną na dwa guziki. Do tego bordowa koszula, ciemnozielone spodnie (również dobrego gatunku), skórzane czerwono-brązowe mokasyny z metalowymi klamrami, bordowe kąpielówki. W ręku trzymał czarny szalik z metalowymi okuciami. Na dłoni żółty zegarek SEIKO z metalową bransoletą.
Pod ciałem mężczyzny leżał krawat w pasy włoskiej produkcji. Był też grzebień rosyjskiej produkcji.
Nieopodal znaleziono pleciony sznurek z plastikowymi końcówkami oraz przyciemniane okulary w metalowej, żółtej oprawie, z wybitym lewym szkłem. Na prawym znajdowały się ślady krwi.
W lewym bucie podpiętka ortopedyczna, na którą nie zwrócono wówczas większej uwagi. A która mogła, jak się okazało później, zwiększyć szansę na rozwiązanie tej sprawy od razu.
„Brak dokumentów przy denacie”
„Ofiara – elegancko ubrany mężczyzna, czysty i schludny, mógł zostać przywieziony na miejsce zdarzenia, przemocą sprowadzony ze skarpy w dół w okolice przepustu i tam przy użyciu siły (…) obezwładniony i uderzony kilkakrotnie tępym narzędziem w tył głowy (…) i następnie po zdjęciu kurtki nieprzytomny wrzucony do przepustu wypełnionego wodą z twarzą zanurzoną w wodzie” – czytamy w policyjnej notatce z grudnia 1993 r. Lekarz ocenił podczas wstępnych oględzin, że mężczyźnie zadano sześć ciosów.
„Kurtka została zabrana dla uniemożliwienia identyfikacji zwłok – brak dokumentów przy denacie. Opady deszczu, jakie występowały tej nocy, zamazały i zatarły ślady użycia przemocy” – dodał funkcjonariusz. Policyjny pies rzeczywiście nie podjął tropu.
Do śmierci mogło dojść między godz. 20 a 2 w nocy z 10 na 11 grudnia 1993 r.
Ciało przewieziono do Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Gdańsku. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci było uduszenie, a dokładnie, jak wskazują policjanci, „zadzierzgnięcie w wyniku ucisku pętli na narządy szyi zaciśniętej ręką obcą”. Obrażenia na głowie wbrew początkowym podejrzeniom nie były śmiertelne, nie doszło nawet do pęknięcia czaszki.
„Kulturalny, spokojny, zamożny”
O mężczyznę lokalnych mieszkańców pytała policja. Nie znaleziono nikogo, kto wiedziałby, kim konkretnie był.
Pracowniczka bistro przy stacji paliw w Pruszczu Gdańskim, oddalonym od Kolonii Ostrowickiej o kilkadziesiąt kilometrów, twierdziła, że widziała tego mężczyznę kilka razy. Zawsze zamawiał kawę i jakiś posiłek. Nie była pewna, czy ktoś mu towarzyszył. Raczej bywał tam sam.
Kiedyś miał powiedzieć kobiecie, że rozwozi jakiś towar po Polsce. Określiła go jako „kulturalnego, spokojnego i zamożnego”. Na prawej dłoni miał obrączkę. Pieniądze wyciągał z czarnej saszetki.
Kobieta powiedziała policjantom, że ostatni raz widziała mężczyznę 10 grudnia ok. godz. 16, na kilka godzin przed śmiercią człowieka znalezionego w studzience. Klientowi bistro towarzyszył wtedy drugi mężczyzna, z wąsami, w długim jasnym płaszczu. Zamówili dwie kawy i schabowego.
Pracowniczka bistro mówiła też, że mężczyzna ze zdjęcia zwykle brał kawę na wynos w papierowym kubku. Tłumaczył, że ma w aucie specjalny uchwyt, dzięki któremu kawa się nie rozlewa. Tym razem kawy jednak na wynos nie było.
Gdy jednak okazano kobiecie zwłoki, uznała, że nie jest to ta sama osoba, którą widziała 10 grudnia.
Mężczyznę miała kojarzyć obsługa hotelu w Sopocie. Ponoć to właśnie on często bywał tam na basenie i kręgielni. Towarzyszyli mu mężczyźni najprawdopodobniej pochodzący ze wschodu. On sam mógł być, w ocenie personelu, obywatelem np. Rosji lub po prostu Polakiem, który bardzo dobrze mówił po rosyjsku.
Kim był zamordowany mężczyzna?
Pracowniczka jednego z barów przypomniała sobie, że dzień wcześniej, ok. godz. 19-20, na parking zajechało jasne auto, prawdopodobnie polonez. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn. Jeden z nich miał na oko 50 lat. Nosił szarą ortalionową kurtkę, miał też okulary. Drugi był w okolicach trzydziestki. Mężczyźni otworzyli bagażnik, ale kobieta nie zauważyła, by cokolwiek z niego wyjmowali. Starszy z mężczyzn odszedł na chwilę od auta w kierunku jeziora i wrócił po ok. 10 minutach.
Czy któryś z nich został potem znaleziony w studzience? Nie wiadomo, kobieta nie zapamiętała większej liczby szczegółów dotyczących wyglądu i ubioru. Poza tym to był grudzień, więc o tej porze było już ciemno.
W innym barze ktoś widział tego albo bardzo podobnego mężczyznę w połowie listopada. Miał wraz z innymi mężczyznami zatrzymać się dostawczakiem na stacji CPN. Zapamiętano go, bo miał na szyi złoty łańcuch, a na ręku żółty zegarek.
Wydawało się, że jego towarzysze byli na niego o coś źli. W pewnym momencie mężczyzna poprosił o podanie numer kierunkowego do Gdańska i wykonał krótki telefon. – K***a, daję ci pół godziny – miał powiedzieć w trakcie rozmowy.
Po kilkudziesięciu minutach na stację podjechał młody człowiek w sportowym aucie. Razem zaczęli naprawiać dostawczaka. Udało się. Gdy mężczyzna przyszedł przed odjazdem uregulować rachunek za jedzenie, wyjął czarną saszetkę z pieniędzmi wypełnioną niemieckimi markami.
Nie ma jednak żadnej pewności, że którykolwiek ze świadków widział właśnie tego konkretnego mężczyznę. Możliwe, że widziano osoby po prostu podobne do zamordowanego.
Nie brakowało też całkiem ślepych tropów. Przed jednym z pobliskich moteli od dwóch dni stał volkswagen zarejestrowany na mężczyznę z Torunia. Policjanci nabrali podejrzeń. Samochód został na wszelki wypadek zabezpieczony i poddany oględzinom. Okazało się, że właściciel auta nie miał żadnego związku ze zbrodnią. Zatrzymał się tam, bo pojazd się zepsuł.
We wrześniu 1994 r. śledztwo umorzono. Nadal nie było wiadomo, kim jest zabity mężczyzna, nie ustalono też, kto stał za jego śmiercią i jaki był motyw. Policjanci zakładają, że mógł nie być obywatelem Polski, o czym świadczy m.in. ubiór i brak zgłoszenia zaginięcia osoby o podobnych cechach. Jeden z rozpatrywanych scenariuszy zakłada, że mężczyzna mógł paść ofiarą mafijnych porachunków (na co wskazuje rodzaj zabójstwa), a jego ciało zostało porzucone jako przestroga.
Wkracza Archiwum X
Do sprawy wrócono w 2015 r. Podjęło ją Archiwum X Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, zajmujące się niewykrytymi przestępstwami.
Sprawdzono bazy zaginionych osób. Wytypowano mężczyznę, który zaginął w 1988 r. Było kilka punktów wspólnych. Obaj mieli bliznę na czole, przyciemniane okulary, zgadzał się też wzrost, kolor włosów. Siostra zaginionego nie potwierdziła jednak, by ciało należało do jej brata. Poza tym nigdy nie miał żadnych związków z województwem pomorskim. Przed zaginięciem żył i pracował w Warszawie, zmagał się z problemem alkoholowym.
Do badań pod kątem linii papilarnych przekazano m.in. zegarek. Nie znaleziono odcisków palców. Na zegarku i bransolecie znaleziono za to mieszaninę DNA dwóch osób. Jedną z nich była kobieta. Na krawacie i sznurku były z kolei mieszaniny DNA kilku mężczyzn, żadnym z nich nie był zmarły.
Zdecydowano też o poszerzeniu profilu DNA mężczyzny, co w przyszłości ułatwiłoby identyfikację, gdyby np. natrafiono na jego członka rodziny.
Policjanci bliżej przyjrzeli się również wkładce ortopedycznej znalezionej w lewym bucie mężczyzny. Znajdowało się na niej logo polskiej firmy. Funkcjonariusze zwrócili się do przedsiębiorstwa z pytaniem, czy ma ono archiwalne dane dotyczące osób zamawiających wkładki na przełomie lat 80. i 90.
Wyjaśniono, że podpiętka służyła do „wyrównania” krótszej nogi. W latach 90. produkowano ok. pięciu tys. par, sprzedawano je w sklepach i hurtowniach na terenie całego kraju.
Nie było danych na temat klientów z lat 90. Gdyby wkładką zainteresowano się w 1993 r., być może ktoś z firmy lub sklepu skojarzyłby właśnie tego mężczyznę?
Zamordowany mężczyzna został pochowany pod koniec marca 1994 r. na cmentarzu w Gniewie. Koszty pokrył Miejsko-Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej. Grób jest tam do dziś, na tabliczce od ponad 30 lat widnieje informacja, że leży tam osoba o nieznanej tożsamości.
Osoby, które mają jakiekolwiek informacje na temat mężczyzny, proszone są o kontakt z KWP Gdańsk, 47 741 58 61, 47 74 15 282, email: sekretariat.wds.kwp@gd.policja.gov.pl lub najbliższą jednostką policji.
Za pomoc w przygotowaniu artykułu dziękujemy funkcjonariuszom Archiwum X KWP w Gdańsku. Wypowiedzi świadków pochodzą z akt sprawy.