15 września w swoim programie Jimmy Kimmel stwierdził: „Gang MAGA (Make America Great Again, ruch zwolenników Trumpa) desperacko próbuje przedstawić tego dzieciaka, który zamordował Charliego Kirka, jako kogoś innego niż jednego z nich i robi wszystko, aby zdobyć dzięki temu punkty polityczne„.
W ciągu kilku dni po tragicznej śmierci Charliego Kirka prezydent Trump, przedstawiciele jego administracji i sprzyjający im komentatorzy określili zamachowca jako lewicowego szaleńca, a odpowiedzialność złożyli nie tylko na niego, ale na organizacje pozarządowe, media, lewicowych aktywistów, niektórzy nawet wprost na Partię Demokratyczną.
To nie były tylko czcze słowa. Departament sprawiedliwości i FBI miały rozpocząć śledztwa wymierzone w organizacje o lewicowym charakterze. Wszystko to zaczęło się dziać, zanim opinia publiczna poznała tożsamość sprawcy, zanim został on zatrzymany i zanim przedstawiono jakiekolwiek tropy świadczące o jego motywach (Tyler Robinson nie współpracuje z policją i nie wyjawił, jak dotąd, co nim kierowało).
Kiedy tożsamość sprawcy została ujawniona, w sieci zaczęły pojawiać się najróżniejsze spekulacje dotyczące jego politycznych poglądów. W pewnym momencie ujawniono, że należał do konserwatywnej rodziny i od dziecka obcował z bronią palną. Dzień przed monologiem Kimmela gubernator Utah, republikanin Spencer Cox stwierdził, że poglądy Robinsona różniły się diametralnie od tych prezentowanych przez jego rodzinę, ale nie podał żadnych szczegółów.
Zatem kiedy komik wypowiedział wspomnianą kwestię, było jasne, że prezydent i jego otoczenie chcą wykorzystać to, co się wydarzyło, do własnych politycznych celów, i że istnieją pewne przesłanki (zamiłowanie do broni, konserwatywna rodzina), że poglądy zamachowca mogą bliskie MAGA. Istniały również wątpliwości, które Kimmel, chcąc wypunktować administrację, zignorował.
Monolog Kimmela wywołał oburzenie na amerykańskiej prawicy – zarzucano mu kłamstwo w kwestii odpowiedzialności za zamach. Ton ten podchwycił Brendan Carr, z nominacji Trumpa kierujący Federalną Komisją Łączności (FCC), niezależną agencją regulującą rynek radiowo-telewizyjny (ale także internet).
Carr w podcaście Benny’ego Johnsona zasugerował, że nadawca może w tej sytuacji rozwiązać problem sam (na przykład pozbywając się Kimmela) albo wkroczy FCC. Nawiązał do licencji, które agencja przyznaje nadawcom i które może odebrać. Groźba była skierowana do emitującej programy Kimmela stacji ABC, korporacji, która jest jej właścicielem (Disney) oraz korporacji zarządzających lokalnymi stacjami współpracującymi z ABC.
Amerykański rynek telewizyjny jest rozdrobniony na wiele stacji o zasięgu lokalnym (w sumie nawet ok.1500). Największe wpływy mają jednak cztery wielkie stacje telewizyjne: NBC, CBS, ABC i Fox. Zgodnie z regulacjami FCC żadna z tych wielkich stacji nie może połączyć się z inną. Żadna z telewizyjnych sieci nie może też posiadać większego zasięgu niż 39 proc. gospodarstw domowych w USA. To oznacza, że chcąc docierać szerzej ze swoim programem, muszą współpracować z innymi podmiotami posiadającymi stacje telewizyjne w różnych częściach kraju.
Zawieszenie programu znanego komika to ciekawy przykład tego, jak amerykańska administracja może wpływać na niezależność mediów. Chodziło nie tylko o ewentualne postępowanie FCC przeciwko nadawcy. Komisja łączności mogłaby uderzyć od strony biznesowej.
Jedna ze wspomnianych korporacji, Nexstar, chciałaby wchłonąć inny podmiot na rynku telewizyjnym, Tegna, płacąc ponad 6 mld dolarów. Kłopot w tym, że w ten sposób powstałaby sieć docierająca do nawet 80 proc. gospodarstw domowych w USA, dwukrotnie więcej niż zakłada limit narzucony przez FCC (Nexstar już obecnie jest właścicielem największej liczby stacji w kraju, prawie 200). Żeby ta transakcja doszła do skutku, potrzebna będzie współpraca ze strony Federalnej Komisji Łączności. Ostrożność dyktuje im więc, by nie drażnić komisji.
Amerykańskie korporacje medialne stoją przed olbrzymim wyzwaniem: wiele z nich chce albo będzie chciała dokonać transakcji zależnych od rządowych instytucji. Rynek dynamicznie się zmienia, spada oglądalność tradycyjnej telewizji, wciąż rośnie znaczenie usług streamingowych. Dlatego większość stara się rozwiązywać spory z administracją polubownie.
W grudniu zeszłego roku stacja ABC poszła na ugodę z prezydentem elektem opiewającą na kilkanaście milionów dolarów. Właściciel stacji, Disney, obawia się, że rządzący mogą zablokować transakcję pomiędzy inną należącą do korporacji stacją, ESPN, a ligą futbolu amerykańskiego NFL.
Niedawno na ugodę wartą 16 mln dolarów w procesie wytoczonym przez prezydenta Trumpa zgodziła się stacja CBS. Jej właściciel, Paramount połączyła się właśnie ze Skydance, korporacją kierowaną przez Davida Ellisona. David jest synem Larry’ego Ellisona, założyciela technologicznego giganta Oracle, jednego z najbogatszych ludzi na Ziemi i sympatyka republikanów.
David Ellison, wspomagany pieniędzmi ojca, planuje rozszerzanie swojego medialnego imperium, ostrząc sobie zęby na koncern Warner Bros Discovery (właściciela między innymi stacji CNN, ale także polskiego TVN). Pojawiają się spekulacje, że z połączenia CBS News i właśnie CNN mogłaby powstać nowa telewizja informacyjna, stanowiąca wyzwanie dla konserwatywnej Fox News.
Donald Trump i jego otoczenie wykorzystują plany korporacji do wywierania presji. Składają się na to wielomilionowe pozwy (oprócz telewizji prezydent pozywa m.in. „Wall street Journal” za publikacje dotyczące jego powiązań z Jeffreyem Epsteinem czy „New York Timesa”), presja ze strony Federalnej Komisji Łączności, sugestie samego prezydenta, że może czas pomyśleć o odbieraniu licencji tym, którzy za bardzo go krytykują. Wreszcie specyficzna krucjata wymierzona w popularne, wieczorne programy rozrywkowe.
Komicy – wrogowie prezydenta
Late night talk shows to bardzo specyficzny rodzaj programów rozrywkowych, istniejących od zarania telewizji w USA (a niektórzy doszukują się ich korzeni jeszcze wcześniej, w czasach, gdy dominowało radio).
Emitowane w późnych godzinach wieczornych, opierają się na lekkich wywiadach ze znanymi gośćmi, krótkich skeczach, elementach muzycznych wykonywanych przez obecną w studiu orkiestrę i monologach prowadzącego. To właśnie charyzmatyczni prowadzący są kluczowi dla popularności tych programów. Najlepsi pozostawali na antenie przez wiele lat, a ich nazwiska zapisały się trwale w historii amerykańskiej telewizji.
Zmiany na rynku telewizyjnym sprawiły, że widownia tych programów stale się kurczy, a największe telewizje zastanawiają się nad ich przyszłością. Prowadzący tych najbardziej znanych wciąż jednak cieszą się sporą popularnością, między innymi za sprawą mediów społecznościowych, gdzie ich żarty docierają do dodatkowych widzów.
Donald Trump, dla którego telewizja stanowi ulubione medium, od lat nie może znieść faktu, że czołowi komicy prowadzący późnowieczorne programy: Stephen Colbert w CBS, Jimmy Kimmel w ABC czy Jimmy Fallon w NBC pozostają wobec niego bardzo krytyczni i często w niego wymierzają swój dowcip.
Kiedy CBS ogłosiła, że w przyszłym roku program Colberta zniknie z anteny, prezydent świętował i w swoim wpisie na Truth Social zapowiadał, że „Kimmel będzie następny”. Podobną radość okazywał w ostatnich dniach, kiedy ABC zadecydowało o zawieszeniu programu Kimmela.
Los Kimmela wzbudził powszechne obawy wśród oponentów Trumpa o przyszłość wolności słowa w USA. Wskazywano na cały szereg ostatnich wydarzeń – nie tylko pozwy wymierzone w media prywatne, nie tylko groźby dotyczące licencji, ale także finansowe uderzenie w media publiczne, którym Trump odebrał wsparcie z budżetu. Przypominano również, że w państwach autorytarnych, takich jak Rosja, rządzący również zaczynali od prześladowania komików i wywierania presji na prywatnych nadawców.
Poważne wątpliwości pojawiły się jednak również na prawicy. Senator Ted Cruz stwierdził, że choć nie cierpi Kimmela i jest zadowolony, że komik zniknął z anteny, to jednak niedopuszczalna jest sytuacja, w której przewodniczący Federalnej Komisji Łączności zachowuje się jak zbir z gangsterskiego filmu.
Podcaster Joe Rogan, bardzo popularny wśród sympatyków Trumpa, przestrzegał konserwatystów, że jeśli pozwolą, by państwo wtrącało się w przekaz poszczególnych mediów, to za kilka lat, po zmianie władzy, ktoś wykorzysta to przeciwko nim.
Ostatecznie program Kimmela został odwieszony, co amerykańscy liberałowie celebrowali jako zwycięstwo w bitwie o wolność słowa. Monolog komika z pierwszego programu po przerwie został obejrzany na YouTube prawie 20 mln razy w ciągu zaledwie doby:
Prezydent Donald Trump zareagował furią, stwierdził, że Kimmel jest przedłużeniem Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej i Komisja Łączności będzie musiała się zająć telewizją ABC, żeby sprawdzić, czy nie doszło do nielegalnego finansowania kampanii.