Pod koniec maja Joe Biden ujawnił, że cierpi na zaawansowany nowotwór. Oświadczenie zbiegło się w czasie z lawiną nowych informacji o tym, jak zły był stan zdrowia byłego prezydenta w ostatnich miesiącach jego kadencji. Wzmocniło też pytania: jak to możliwe, że tak długo ukrywano przed opinią publiczną rzeczywistą kondycję prezydenta?
Najgorzej skrywany sekret
Cały świat widział, że mówi coraz ciszej. Coraz częściej się myli. Mamrocze. Potyka się. Wygląda, jakby nie był pewien, gdzie się znajduje. Jednocześnie ludzie z jego otoczenia przekonywali, że wszystko jest w porządku. Prezydent nie ma żadnych poważnych problemów zdrowotnych,jego umysł pozostaje ostry jak brzytwa, a w dodatku tylko on jest w stanie pokonać Donalda Trumpa, tak jak zrobił to w 2020 roku.
Ta narracja ostatecznie rozeszła się z rzeczywistością podczas debaty telewizyjnej w czerwcu ubiegłego roku. Tego już nie dało się przypudrować, przykryć czy zagadać. W świetle reflektorów, stojąc tuż obok swojego politycznego rywala, Joe Biden przedstawił ostateczny dowód, że nie jest zdolny do dalszego prowadzenia kampanii wyborczej, nie wspominając o kolejnych czterech latach w Białym Domu.
Jednak mleko już się rozlało. Demokraci stracili szansę na wybór najmocniejszego kandydata w prawyborach, a Kamala Harris wkroczyła do prezydenckiego wyścigu bardzo spóźniona. Wygrał Donald Trump, a obecna opozycja jeszcze długo będzie się tłumaczyła z tego, że przez wiele miesięcy (a może i lat) zwodziła opinię publiczną co do stanu zdrowia 46. prezydenta. Zwłaszcza że na światło dzienne wychodzą wciąż nowe fakty.
W lutym 2024 roku specjalny prokurator ogłosił wyniki swojego dochodzenia w sprawie tajnych dokumentów, które Joe Biden, kiedy już przestał być wiceprezydentem, przechowywał między innymi w swoim garażu. Sprawa wywoływała wiele emocji, bo w tym samym czasie Donald Trump miał stanąć przed sądem w bardzo podobnej sprawie: dokumentów, które wywiózł z Białego Domu i przechowywał w swojej rezydencji na Florydzie.
Kiedy prowadzący dochodzenie Robert Hur ogłosił swoją decyzję, nikt nie był zachwycony. Republikanie potraktowali ją jako przejaw nierównego traktowania, bo specjalny prokurator zadecydował, że Bidenowi nie zostaną postawione zarzuty. Demokraci byli wściekli na uzasadnienie: Hur tłumaczył, że na sprawę sądową nie pozwala wiek Bidena i jego słaba pamięć. W rozmowie ze śledczymi Biden na przykład nie był sobie w stanie przypomnieć, kiedy umarł jego syn.
Demokraci natychmiast przystąpili do ofensywy, twierdząc, że to polityczny atak na Bidena, a Hur (mimo że został nominowany przez prokuratora generalnego, którego wyznaczył Biden) okazał się niemalże poplecznikiem republikanów.
Biden wystąpił na konferencji prasowej, gdzie ostro skrytykował prokuratora specjalnego, między innymi za poruszenie sprawy jego syna podczas przesłuchania. To nie była prawda. Transkrypcja, a później nagranie zeznań Bidena pokazały, że to sam prezydent poruszył ten wątek i zagubił się w datach. Jak na ironię, podczas tej konferencji, która miała zaprzeczyć doniesieniom o problemach ze sprawnością intelektualną Bidena, prezydent pomylił Egipt z… Meksykiem.
W sondażu Ipsos opublikowanym kilka dni później 86 proc. ankietowanych uznało, że Biden jest zbyt wiekowy na kolejną kadencję. Zresztą pytania o kondycję prezydenta pojawiały się już wcześniej. Biden czasem miał udane wystąpienia, jak podczas orędzia o stanie unii, ale częściej zaliczał wpadki. To, co w pełni odsłoniła czerwcowa debata, było widoczne już wcześniej.
Teleprompter i wózek inwalidzki
Wydana niedawno książka Jake’a Tappera i Alexa Thompsona „Original Sin” („Grzech pierworodny”) opowiada z nieznanymi dotąd detalami o stopniowym pogarszaniu się stanu zdrowia prezydenta oraz o tym jak i dlaczego jego otoczenie ukrywało ten fakt tak długo.
W książce nie brakuje scen, gdy Biden na długo przed niesławną kampanią 2024 roku myli fakty, nie poznaje ludzi, z którymi od lat współpracuje, przemawiając gubi wątek. Czasem też zachowuje się w sposób niepozwalający jednoznacznie ocenić powodów – kiedy spotyka się z demokratycznymi kongresmenami, by prosić ich o poparcie jednej z kluczowych ustaw i wychodzi po kilkudziesięciu minutach chaotycznego przemówienia, nie artykułując żadnej prośby.
Zebrani zastanawiali się, czy to pomyłka, czy taktyka jego szefa personelu, Rona Klaina. Albo kiedy podczas wizyty w Polsce, tuż po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, Joe Biden mówił, że Władimir Putin nie może zostać przy władzy – czy naprawdę chciał postawić za cel zmianę reżimu w Rosji czy tak mu się tylko wymknęło?
Co zaskakujące, problemy Bidena miały się zacząć wiele lat wcześniej, krótko po śmierci jego syna, Beau. Biden, którego w przeszłości spotykały już rodzinne tragedie (jego pierwsza żona i mała córeczka zginęły w wypadku samochodowym), bardzo przeżył kolejną śmierć wśród najbliższych. Być może już w 2020 roku wiek utrudniłby mu wyborcze zwycięstwo, ale pomogły okoliczności: stacjonarna kampania, prowadzona poprzez ekrany komputerów i smartfonów ze względu na pandemiczne obostrzenia i ogromna mobilizacja demokratów, by powstrzymać Donalda Trumpa.
Wtedy jednak oznaki starzenia się Bidena pojawiały się sporadycznie. Sytuacja uległa drastycznemu pogorszeniu w ostatnich latach jego prezydentury.
Niesamowite były sposoby, jakimi jego otoczenie starało się maskować wszechobecne symptomy. Autorzy jego przemówień nauczyli się, że zdania muszą być krótsze, a zasób słów – coraz bardziej ograniczony. Zamiast trudnych nazwisk lepiej powiedzieć: „prezydent kraju x”. Buty na miękkiej podeszwie miały pozwolić prezydentowi poruszać się sprawniej, a wszelkie nagrania z jego spacerów należało odtwarzać w zwolnionym tempie, bo wtedy łatwiej ukryć, jaki jest powolny.
Przed wystąpieniami publicznymi trzeba było dokładnie sprawdzić otoczenie, żeby o nic się nie potknął, oraz przygotować pomoce wizualne pozwalające przećwiczyć drogę do mikrofonu. Nawet na krótkich i zamkniętych spotkaniach miał korzystać z telepromptera. Nie planowano żadnych zajęć prezydenta wcześnie rano czy późno po południu, ani też w weekendy. Biden spotykał się też z coraz mniejszą grupą ludzi. Z powodu jego problemów z chodzeniem rozważano nawet wózek inwalidzki. Ale mimo tych wszystkich środków, coraz więcej osób dostrzegało niepokojące symptomy.
Dlaczego nie powstrzymali go przed kandydowaniem?
Stan zdrowia Bidena długo był tematem debaty, ale również plotek i teorii spiskowych. W wersji skrajnej teorie te zakładały, że prezydent całkowicie utracił kontakt z rzeczywistością, a władzę w państwie sprawuje jego najbliższe otoczenie. Pojawiały się również sugestie, że prezydentura Bidena od początku była jedynie podstępem, mającym wynieść do władzy Kamalę Harris – bo gdyby Biden zrezygnował, to pani wiceprezydent objęłaby urząd bez konieczności wygrywania wyborów.
To drugie podejrzenie okazało się nieprawdziwe: Biden nie ustąpił ze stanowiska aż do końca kadencji. Co więcej, jednym z powodów, dla których wielu demokratów (a także sam prezydent) tak długo upierało się przy walce o reelekcję, było poczucie, że brakuje realnej alternatywy – Harris była jeszcze mniej popularna wśród wyborców niż sam Biden.
Biden nie stracił też kontaktu z rzeczywistością. Mimo problemów z wystąpieniami czy poruszaniem się, wciąż był w stanie podejmować decyzje, jednak jego siły były coraz bardziej ograniczone.
Skupiał się zatem na tym, na czym znał się najlepiej – polityce zagranicznej. Bardzo wiele czasu poświęcał sprawie Ukrainy czy strefy Gazy, zdecydowanie mniej polityce wewnętrznej. Tutaj w największym stopniu kontrolę przejęło jego otoczenie, w szczególności wąska grupa współpracowników, która sama siebie nazywała „politbiurem”.
Czy jego grono zaplanowało spisek, mający utrzymać przy władzy człowieka niezdolnego już do sprawowania najwyższego urzędu?
Wydaje się raczej, że był to splot różnych czynników. W przeciwieństwie do ludzi, którzy widywali Bidena w kilkumiesięcznych odstępach i czasem byli zszokowani jego stanem, współpracownicy obcowali z nim na co dzień, a wtedy znacznie trudniej uchwycić zachodzące powoli zmiany. Wielu z nich przekonywało samych siebie, że stan Bidena był pogorszony już w 2020 roku, a wtedy mimo wszystko wygrał. Że mimo problemów wciąż potrafi się zmobilizować, kiedy przychodzi zagrać o najwyższą stawkę.
Współpracowali z prezydentem od lat, czasem od dekad i byli wobec niego bardzo lojalni. Mieli w tym oczywiście również własny interes: to Biden był ich przepustką na szczyty władzy.
Czwarta władza zawiodła?
W drugiej połowie swojej kadencji Biden coraz rzadziej występował publicznie, prawie nie udzielał wywiadów, bardzo ograniczył też liczbę spotkań. Coraz mniej osób miało okazję zobaczyć go na żywo i samodzielnie ocenić jego dyspozycję. Mimo to dziennikarze, podobnie jak i reszta społeczeństwa, mieli wątpliwości co do sprawności Bidena.
Jednak na wszelkie pytania o stan zdrowia prezydenta jego otoczenie odpowiadało, że ma się świetnie, po prostu był zmęczony, przeziębiony albo właśnie wrócił z dalekiej podróży. Zespół Bidena zaczął też bardzo ostro atakować media, które mimo wszystko decydowały się drążyć temat zdrowia prezydenta – to spotkało m.in. dziennik „Wall Street Journal”, który przygotował obszerny materiał, oparty na dziesiątkach wywiadów.
Skutecznie działała również polaryzacja. Ponieważ ekipa Trumpa od miesięcy starała się przedstawić Bidena jako zniedołężniałego starca, dziennikarze o bardziej liberalnych sympatiach czuli wewnętrzną niechęć, by stanąć z nimi w jednym szeregu. Podobnie jak wielu polityków i darczyńców Partii Demokratycznej dało się złapać na argument, że nadmierne roztrząsanie wieku Bidena tylko przysporzy głosów jego rywalowi. A powrotu do władzy Donalda Trumpa obawiali się bardziej.
Dlatego materiały o problemach Bidena pozostały nieliczne i do czasu czerwcowej debaty ludziom prezydenta udawało się je zdyskredytować.
Opowieść o ukrywaniu rzeczywistej kondycji Bidena obnaża wiele ciekawych mechanizmów: grupowego myślenia, samooszukiwania czasem zapewne również cynizmu.
Ale ciężar winy spoczywa nie tylko na doradcach, politykach czy lojalnych dziennikarzach. Ta cała sytuacja nie miałaby miejsca, gdyby prezydent Biden ogłosił, że nie będzie się ubiegał o reelekcję (co zresztą nie wprost sugerował w 2020 roku). To Biden ponosi odpowiedzialność za przegrane przez demokratów wybory i obecne kłopoty partii. Człowiek, który kandydował, ponieważ był przekonany, że tylko on jest w stanie pokonać Donalda Trumpa, osobiście przyczynił się do jego sukcesu.
- Gra złudzeń. Dlaczego Trump nie potrafi doprowadzić do pokoju w Ukrainie?
- Czarne chmury nad ulubieńcem Donalda Trumpa. Nasilają się wezwania do dymisji