Cykl „Droga do Pałacu” Grzegorza Urbanka to rozmowy o kulisach prezydenckich kampanii wyborczych. Reporter Polsat News specjalnie dla Interii pokazuje kampanijną kuchnię – w tym to, co w niej najważniejsze: przepis na zwycięstwo.

Grzegorz Urbanek, Interia: Dostał się pan do Sejmu w 1997 roku jako najmłodszy poseł. Jak wyglądała pana kampania wyborcza?

Adam Bielan, europoseł PiS, członek sztabu wyborczego Karola Nawrockiego: W ogóle nie prowadziłem wtedy indywidualnej kampanii wyborczej. Byłem szefem ogólnopolskiej organizacji Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Miałem zagwarantowane miejsce na liście krajowej Akcji Wyborczej Solidarność.

– Pierwszą kampanię, którą współprowadziłem jako sztabowiec, była kampania Lecha Kaczyńskiego w wyborach na prezydenta Warszawy w 2002 roku. Do dziś uważam, że była to najskuteczniejsza kampania, w którą byłem zaangażowany, biorąc pod uwagę skalę wyzwania, zwłaszcza niskiego pułapu poparcia dla kandydata na początku.

– Główny konkurent, Andrzej Olechowski, miał wygrać w pierwszej turze. Skończyło się zdecydowanym zwycięstwem Lecha Kaczyńskiego, który już w pierwszej turze był o włos od prezydentury.

Co było kluczem do tamtego sukcesu?

– Budowaliśmy kampanię wokół osobowości kandydata. Lech Kaczyński cieszył się dużym szacunkiem za działania w roli ministra sprawiedliwości. Postawiliśmy wtedy na temat bezpieczeństwa.

– To był czas, gdy Warszawa, po szalonych latach 90., borykała się z wysokim poziomem przestępczości. Przyznam szczerze, że prowadziliśmy wtedy kampanię z myślą o starcie Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich trzy lata później. Zarządzanie stolicą miało być swoistym testem przed walką o Pałac.

Jakimi narzędziami prowadziliście kampanię w 2002 roku?

– Od dekad, bez względu na zmieniające się narzędzia, to program, wiarygodność i wizerunek kandydata pozostają w centrum działań sztabowców. To był czas silnych mediów tradycyjnych.

– W stolicy ważną rolę odgrywało „Życie Warszawy”, było też kilka lokalnych rozgłośni radiowych. Staraliśmy się więc budować przekaz do tych mediów, ale też nadawców ogólnopolskich, którzy interesowali się pojedynkiem w największym mieście w Polsce.

Jak ta strategia zmieniła się w kampanii prezydenckiej trzy lata później?

– Przede wszystkim, zaczęliśmy o wiele wcześniej od pozostałych kandydatów. Zaproponowałem wtedy, by wejść do gry już w marcu. Nie było łatwo przekonać do tego kolegów w Prawie i Sprawiedliwości. Zależało mi na tym, by ogłosić kandydata, a wraz z nim projekt nowej konstytucji przed świętami Wielkanocnymi.

– To tradycyjnie jest czas spotkań rodzinnych, a zarazem doskonała okazja do rozmów także o polityce. Wtedy przy stołach rozmawiano m.in. o jedynym kandydacie, który zgłosił start w jesiennych wyborach prezydenckich.

– Połączyliśmy to z emisją spotów telewizyjnych promujących naszego kandydata. Zrobiliśmy wtedy konwencję z dużym rozmachem w amerykańskim stylu. Wzorowaliśmy się m.in. na konwencji reelekcyjnej George’a W. Busha z 2004 roku. W podobnym czasie odbywały się też wybory parlamentarne. W PiS-ie ustaliliśmy, że popularność Lecha Kaczyńskiego będzie lokomotywą napędzającą kampanię partii.

Jaki był przebieg tamtej kampanii?

– Tamta kampania wiele mnie nauczyła. Nawet najlepiej zaplanowana, rozłożona w czasie strategia, musi elastycznie odpowiadać na niespodziewane zwroty akcji. Przez dłuższy czas nastawialiśmy się na pojedynek w drugiej turze z Włodzimierzem Cimoszewiczem, a więc na starcie obozu postsolidarnościowego z postkomunistycznym.

– Byliśmy zmuszeni przemodelować kampanię w ekspresowym tempie, gdy Cimoszewicz wycofał się z walki o prezydenturę, a na najpoważniejszego kandydata wyrósł Donald Tusk. Tak narodziło się starcie Polski prospołecznej z Polską liberalną.

Czy w tamtym czasie przywiązywaliście dużą wagę do sondaży?

– Dziś bardzo szybko można przeprowadzić i otrzymać wyniki badań społecznych. Mam tu na myśli zwłaszcza wyniki paneli internetowych, które można zrealizować w kilka godzin. Ale podporządkowanie kolejnych kroków w kampanii wyborczej wyłącznie sondażom to jednak bardzo ryzykowna strategia. Byłem i jestem przeciwnikiem takiego działania.

Czy już wtedy popularne były tzw. wewnętrzne badania, zlecane przez sztaby?

– Mimo finansowania partii politycznych z budżetu państwa, dysponowaliśmy wtedy dość skromnymi środkami. Firm, które przeprowadzały badania preferencji wyborczych, było mniej niż dziś i badania kosztowały sporo. Dlatego w 2005 roku stworzyliśmy przy Nowogrodzkiej własne studio telefoniczne ze specjalnymi kabinami. Zaprosiliśmy do współpracy wolontariuszy, głównie harcerzy i to oni przez wiele godzin telefonowali do Polaków i zbierali opinie wyborców.

Kto oprócz pana miał największy wpływ na strategię wyborczą?

– Zarówno przy kampanii prezydenckiej, jak i parlamentarnej, intensywnie współpracowałem zwłaszcza z Michałem Kamińskim jak i Jackiem Kurskim. Michał był wtedy bardzo kreatywną postacią, podsuwał mnóstwo pomysłów.

– Z kolei atutem Jacka Kurskiego było jego doświadczenie telewizyjne jako dziennikarza i autora filmów dokumentalnych. To owocowało choćby przy tworzeniu spotów wyborczych. Pracując nad strategią wyborczą korzystaliśmy też z doświadczeń partii i fachowców z krajów anglosaskich. Sporo podpatrywaliśmy, czytaliśmy, jeździliśmy na Zachód, żeby zdobywać wiedzę.

– Od wielu lat współpracuję z różnymi konsultantami np. z USA. To ludzie z dużą wiedzą strategiczną i techniczną. Jednak bezpośrednie przekładanie pomysłów z Zachodu na grunt Polski jest niemożliwe. To są zupełnie różne światy.

Przejdźmy do obecnej kampanii prezydenckiej. Jakie do tej pory cele udało się zrealizować w sztabie Karola Nawrockiego?

– Startowaliśmy w momencie, gdy na prawicy dominowało poczucie dojmującej beznadziei. Jesienią ubiegłego roku wiele sondaży dawało zwycięstwo Rafałowi Trzaskowskiemu już w pierwszej turze. Dziś jesteśmy w zupełnie innym miejscu.

– Patrząc przede wszystkim na rosnącą krytykę wobec rządów Donalda Tuska, uważam, że najbliższe wybory będą referendum na temat jego polityki. Całkowicie świadomie poparliśmy kandydata spoza naszej partii, który nie miał wpływu na działania polityczne naszego rządu. To było też wyzwanie, bo zaczęliśmy od mozolnej pracy budowania rozpoznawalności i wizerunku naszego kandydata.

– Zrobiliśmy ogromny postęp w tym zakresie. Przypomnę, że mieliśmy już sondaż, który dawał Karolowi Nawrockiem zwycięstwo z Rafałem Trzaskowskim w drugiej turze.

Ale ostatnie sondaże pokazują rosnącą popularność Sławomira Mentzena, który depcze po piętach waszego kandydata. Wyniki Karola Nawrockiego nie powalają na kolana.

– Patrząc na wyniki badań przeprowadzanych przez wiarygodne sondażownie, uważam, że różnica między Karolem Nawrockim a Sławomirem Mentzenem na korzyść tego pierwszego jest zbyt duża, by ją zniwelować. Dlatego wzrost notowań kandydata Konfederacji to przede wszystkim kłopot dla Rafała Trzaskowskiego. On liczył na to, że wygra wybory w pierwszej turze, a jeśli nie, to w dogrywce będzie mógł czerpać z poparcia Szymona Hołowni czy Magdaleny Biejat.

– Kandydaci ugrupowań wchodzących w skład rządu mają jednak tak niskie słupki poparcia, że nie ma tu mowy o znaczącym wsparciu ich głosów dla Trzaskowskiego. Nie wyobrażam sobie przy tym, że Sławomir Mentzen, nastawiony opozycyjnie do polityki obecnego rządu, dokona w pewnym momencie wolty i przekaże swoje poparcie politykowi PO.

Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki nie może liczyć na pełne poparcie nawet zwolenników PiS.

– Z naszych badań wynika, że zarówno Karol Nawrocki, jak i Rafał Trzaskowski mogą liczyć na poparcie ponad 80 proc. wyborców analogicznie Prawa i Sprawiedliwości i Koalicji Obywatelskiej, a więc ugrupowań, które wspierają obu kandydatów. Nie jest więc prawdą, że Nawrocki nie cieszy się poparciem zwolenników naszej partii. To prawda, że nie osiągnęliśmy poziomu jego 100-proc. rozpoznawalności wśród sympatyków PiS. Mamy czas do maja, by to zmienić.

Problemu z rozpoznawalnością nie ma Rafał Trzaskowski.

– To prawda. Rafał Trzaskowski ma najwyższe poparcie w sondażach w pierwszej turze, bo na tym etapie zbiera już głosy zwolenników Trzeciej Drogi czy Lewicy. Jego największym problemem jest druga tura. Tu ma dużo mniejsze zasoby, z których mógłby czerpać. Poza tym, Rafał Trzaskowski już raz w wyborach prezydenckich startował i przegrał. Stało się tak mimo, że pięć lat temu jego sytuacja była o wiele korzystniejsza niż teraz. To był czas walki z pandemią, z szeregiem niepopularnych obostrzeń, obarczających rząd Zjednoczonej Prawicy. Wtedy mógł być w kontrze do obozu PiS, który w tamtym czasie sprawował władzę. Dziś jest kandydatem rządowym a rząd Donalda Tuska ma coraz więcej przeciwników.

O czym będzie kampania w najbliższych tygodniach?

– Najskuteczniejsza kampania to taka, która dotyczy problemów, którymi żyją obywatele. Dziś bez wątpienia jest to bezpieczeństwo – zarówno to w wymiarze międzynarodowym, dotyczącym wojny w Ukrainie i turbulencji na linii Europa-USA, ale także bezpieczeństwo osobiste, związane choćby z zagrożeniami wynikającymi z napływu nielegalnych migrantów. Na pewno ważne są też kwestie związane z domowymi budżetami Polaków, wzrost cen energii.

Na bezpieczeństwie mocno skupiają się wszyscy kandydaci. Rafał Trzaskowski przedstawił kilka tygodni temu swoich doradców w tym zakresie. Czy Karol Nawrocki skopiuje ten pomysł?

– Eksperci w otoczeniu Karola Nawrockiego już są. To kilkaset osób, które znalazły się w komitecie obywatelskim. Karol Nawrocki będzie się do nich odnosił w najbliższym czasie wielokrotnie, tak jak zrobił to choćby w czasie konferencji programowej. Nie planujemy szopki w stylu Rafała Trzaskowskiego. Na pewno tuż przed wyborami zorganizujemy dużą konwencję wyborczą. Ze względu na wstrzymanie finansowania PiS mamy jednak utrudnione zadanie.

– Używając terminologii bokserskiej, jesteśmy jak pięściarz, który walczy z jedną ręką zawiązaną z tyłu. Dlatego przyłączam się do apelu do naszych sympatyków o wsparcie finansowe kampanii Karola Nawrockiego. Za każde choćby najskromniejsze jesteśmy bardzo wdzięczni. Każde, nawet najskromniejsze wsparcie przyczynia się do zwycięstwa Karola Nawrockiego.

Parlament Europejski uchylił panu immunitet. To pokłosie pańskich słów dotyczących zaangażowania firmy FiveRand w aferę wokół Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. W wywiadzie mówił pan o nieczystych praktykach „rzeźników z Nowogrodzkiej”. Czy podtrzymuje pan słowa, którymi Przemysław Wipler, związany z FiveRand, poczuł się dotknięty?

– Niezmiennie uważam, że firma, która łączy lobbing, czarny PR i zaangażowanie polityczne jest groźna dla polskiego życia publicznego. Nie mam żadnego problemu z tym, żeby osoby, które poczuły się zniesławione, mogły dochodzić swoich praw w procedurze cywilnej. Natomiast stosowanie procedury karnej w tym przypadku z art. 212, który według wielu partii i organizacji społecznych, w tym samego autora tego wniosku, powinien zostać zlikwidowany, uważam za próbę nękania. Chcę wyraźnie podkreślić, że to prywatny akt oskarżenia, który może złożyć każdy obywatel, a sąd w tym przypadku działa na zasadzie notariusza i przesyła sprawę dalej.

Rozmawiał Grzegorz Urbanek

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?

Udział
Exit mobile version