Kiedy blisko dwa lata temu przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej, Polski 2050, PSL i Nowej Lewicy podpisywali umowę koalicyjną, były wielkie słowa, uśmiechy, uściski i pewność siebie. Dziś dokument wciąż obowiązuje, a wszystkie strony przekonują, że jest on wiążący.
Zmieniły się jednak nastroje, uśmiechy są rzadsze, a pewność siebie rządzących spadła.
Wymowne jest też badanie dotyczące spełniania obietnic przez koalicję rządzącą. 74 proc. Polaków uważa, że rząd Donalda Tuska nie zrealizuje obietnic wyborczych. Odmiennego zdania jest 26 proc. badanych. Czy tak jest w istocie? W czerwcu liderzy koalicji przekonywali, że rząd ma się czym pochwalić, ale tego nie robi, bo brakuje mu rzecznika rządu. Funkcję tę objął Adam Szłapka, ale jest niewiele lepiej, bo przytoczone wyżej wyniki badań pochodzą z końcówki lipca.
Dwa lata od wyborów. Umowa koalicyjna miała być drogowskazem
By spełniać obietnice, wystarczy trzymać się postanowień zawartych w umowie koalicyjnej. Sęk w tym, że fraza „umowa koalicyjna” w ostatnim czasie najczęściej pojawia się w momencie walki o stołki. Tak jest od miesiąca, bo liderowaniem w koalicji rządzącej zmęczył się Szymon Hołownia. 13 listopada, zgodnie z umową koalicyjną, ustąpi ze stanowiska marszałka Sejmu. Pójdzie nawet krok dalej. Zapowiedział też, że zwolni fotel przewodniczącego Polski 2050, a więc automatycznie straci też status jednego z czterech liderów koalicji rządzącej.
Zanim jednak do tego dojdzie, Polska 2050 chce wynegocjować dla siebie nowy stołek wicepremiera, którego w umowie koalicyjnej dziś nie ma. Zerkamy na dokument sprzed dwóch lat. Zgodnie z ówczesnymi postanowieniami Polska 2050 13 listopada traci stanowisko marszałka Sejmu (jest to zapisane imiennie: Hołownię zastąpi Włodzimierz Czarzasty z Lewicy), a zyskuje funkcję wicemarszałka Sejmu (kosztem Lewicy). O wicepremierze mowy tutaj nie ma. Jak słusznie jednak zauważa kandydatka Polski 2050 na to stanowisko Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, w tej samej umowie nie ma też mowy o takiej nobilitacji dla Radosława Sikorskiego. Jest więc w tej sprawie impas, a koalicja rządząca jeszcze bardziej pogrąża się w wewnętrznych przepychankach, co może jeszcze mocniej rozczarowywać wyborców.
Cała umowa koalicyjna zajmuje 13 stron formatu A4. Część III, dotycząca stanowisk, to jedynie dwie ostatnie strony. Jest jeszcze 11, na których czarno na białym politycy zobowiązali się do realizacji konkretnych postanowień, i to one zdecydowanie bardziej interesują wyborcę.
Po przejęciu władzy rządzący przekonywali, że w pierwszym roku powinno dojść do szybkich rozliczeń poprzedniej ekipy. Tego mieli domagać się wyborcy. Rozliczeniom właśnie została w całości poświęcona jedna z trzech części umowy koalicyjnej. Rząd Tuska wziął się ostro do pracy, ale poza wielkimi słowami rzeczywisty efekt jest mizerny.
W areszcie czy zakładzie karnym nie siedzi żaden z polityków poprzedniego obozu, a tak zapowiadali niektórzy z najważniejszych polityków władzy. Owszem, próbowano z Maciejem Wąsikiem i Mariuszem Kamińskim, ale obaj zakotwiczyli w Europarlamencie. Próbowano z Marcinem Romanowskim, ale tak nieudolnie, że ten zdążył uciec na Węgry. Próbuje się to zrobić z Danielem Obajtkiem, ale i on odnalazł się w Brukseli.
Powstały trzy komisje śledcze, które bardziej wypełniały rolę politycznego spektaklu. Kwintesencją była wielokrotna próba przesłuchania Zbigniewa Ziobry przez jedną z nich. Od komisji wieje jednak taką grozą, że kiedy Ziobro przyznał się do zainicjowania zakupu Pegasusa, jedynie szeroko się uśmiechnął. Kiedy komisja zapowiedziała, że złoży zawiadomienie do prokuratury, Ziobro członkom tego gremium śmiał się już w twarz.
Podobnych „rozliczeń” w ciągu tych dwóch lat było więcej. Fakty są jednak takie, że skutecznie nie wystawiono rachunku żadnemu politykowi PiS, a większość z nich dziś ma się nawet jeszcze lepiej.
Najgłośniejsze i najbardziej chwytliwe pomysły z kampanii wyborczej rząd jednak błyskawicznie zrealizował. Mowa tu przede wszystkim o tzw. babciowym, dużym programie społecznym, który został natychmiast wprowadzony i jest wysoko oceniany. To na pewno sukces tego rządu, który powinien być przypominany – jak 500 plus za czasów Beaty Szydło – przy każdej okazji.
Rząd zrealizował też bardzo pilną i potrzebną podwyżkę płac w sferze budżetowej – nauczyciele dostali podwyżki, jakich od lat nie widzieli. Jednorazowy wzrost o 20-30 proc. wynagrodzenia to duża sprawa i zrealizowana obietnica wyborcza. W kolejnych latach podwyżki będą już symboliczne, bo ustalono je na 5 proc. Trzeba jednak przyznać, że na tym polu widać progres.
Zresztą akurat resort edukacji i Barbara Nowacka realizują to, na co umówiły się strony w umowie koalicyjnej. I to jest dość paradoksalne, bo sama minister nie jest najwyżej oceniana, ale konsekwentnie punkt po punkcie realizuje plan. Powiązani z PiS kuratorzy oświaty mieli odejść i odeszli. Przedmiot Historia i Teraźniejszość miał być wycofany i został wycofany. Miał nadejść koniec zadawania prac domowych i nadszedł. Miała zostać wprowadzona edukacja zdrowotna i została wprowadzona. Dyskusyjne są oczywiście efekty tych zmian, ale nie można temu resortowi odmówić sprawczości.
Inaczej jest z ministerstwem sprawiedliwości. Przywrócenie praworządności było na sztandarach koalicji i znalazło się już w punkcie drugim umowy koalicyjnej. Minister Adam Bodnar działał zdecydowanie, ale powoli. Inny styl prezentuje jego następca Waldemar Żurek, który zaczął w resorcie z wysokiego C, prezentując m.in. tzw. ustawę praworządnościową. I choć w tym przypadku efektów oczekiwanych przez koalicję wciąż nie ma, prace trwają.
Katastrofalną porażkę rząd poniósł np. w sferze mieszkaniowej. To obszerne zagadnienie, które całkowicie zostało wyrzucone na margines. Nie ma zapowiedzianego kredytu 0 proc., nie ma akademików za złotówkę, nie ma dopłat do wynajmu. W umowie koalicyjnej co prawda nie było szczegółowych zapisów, a jedynie „zwiększenie dostępności mieszkań”. I ta ma się finalnie zwiększyć, ale stopniowo. Przez długie miesiące obserwowaliśmy natomiast tarcia koalicjantów w tej sprawie.
Pierwszy punkt umowy: bezpieczeństwo
W pierwszym punkcie umowy koalicyjnej rządzący ustalili, że ich priorytetem będzie bezpieczeństwo. Widać jak na dłoni, że rzeczywiście ten obszar jest oczkiem w głowie tej koalicji. Duże dostawy broni, nowe kontrakty, modernizacja armii, Tarcza Wschód czy „miękkie” projekty są krok po kroku realizowane. Jednocześnie nie może to dziwić, bo sytuacja międzynarodowa zmienia się z dnia na dzień i czasy, jak to ujął premier Donald Tusk, mamy „przedwojenne”.
Rząd poległ natomiast na kierunku ochrony zdrowia. W trakcie tej kadencji na czele resortu doszło do zmiany, ale stare problemy pozostały. Ochrona zdrowia jest niedofinansowana i boryka się z wieloma bolączkami. W NFZ jest gigantyczna dziura, którą w części spróbuje zasypać resort finansów. Traci na tym pacjent, a koalicja, która miała uzdrowić sytuację, powiela schematy znane ze wszystkich poprzednich rządów.
Koalicję poróżniły też sprawy obyczajowe. Orzeczenie TK w sprawie aborcji z 2020 roku miało być unieważnione, a do tej pory nie jest. Nie ma też wewnętrznej zgody co do nowych rozwiązań aborcyjnych. Koalicja przywróciła natomiast finansowanie procedury in vitro, co może zapisać po stronie sukcesów rządu.
Rozczarowani mogą być natomiast ci, którzy liczyli na zalegalizowanie związków partnerskich. Dopiero po dwóch latach doszło do wstępnego porozumienia między PSL a Lewicą w tej sprawie, ale szczegółów projektu nie znamy. W umowie koalicyjnej widnieje też zapis dotyczący rozdziału Kościoła od państwa, ale i tutaj nie doszło do żadnego przełomu.
Koalicja przekonywała, że „jednym z jej priorytetów” będzie bezstronne obsadzanie fachowcami najważniejszych stanowisk w spółkach skarbu państwa. Polska 2050 chce przeforsować tzw. ustawę antykuwetową, ale zainteresowania po stronie koalicjantów nie widać. A to dlatego, że wciąż spółki obsadzane są przez partyjnych nominatów, a większą wartością pozostają znajomości niż kompetencje. W sprawie unormowania tego zjawiska obecna ekipa nie zrobiła więc nic.
Rolnictwo, nauka, wykluczenie komunikacyjne – jakie efekty?
Podobnie jak z kolejnym dużym wyzwaniem, którym jest w Polsce, wykluczenie komunikacyjne. To z kolei wkład Lewicy do umowy koalicyjnej. Nowy rząd miał walczyć z wykluczeniem komunikacyjnym, ale na konkrety jeszcze czekamy. Chyba że za dobrą monetę wziąć decyzję o kontynuowaniu (choć w bardzo zmienionej formie ograniczonej do największych polskich miast – red.) projektu Centralnego Portu Komunikacyjnego.
W umowie koalicyjnej dużo miejsca poświęcono rolnikom, którzy mieli być objęci szczególną troską. Rząd przegrał natomiast kluczową batalię w sprawie umowy UE-Mercosur, a zamiast blokady tego porozumienia polscy rolnicy mają dostać mechanizmy ochronne. Rolnicy mają kłopot ze spłatą bieżących zobowiązań. Niskooprocentowane pożyczki rządowe rozeszły się błyskawicznie i było ich zbyt mało. Jak pokazały ostatnie dni, sadownicy oddają płody rolne za darmo, bo nieopłacalne są zbiory i sprzedaż. Rolnicy mają natomiast kłopot ze zbyciem np. zboża. To wszystko sprawia, że rolnicy są wściekli i nie wykluczają strajku na przełomie roku.
Nauka i szkolnictwo wyższe miały stać się kołem zamachowym polskiej gospodarki. Wreszcie dofinansowana nauka miała wprowadzić Polskę na nowy poziom – sporo było o tym zarówno w słowach polityków, jak i umowie koalicyjnej. Zamiast tego, również w ostatnich dniach, Polskę obiegła informacja o braku finansowania dla radioteleskopu w Toruniu – zabrakło 600 tys. zł. I choć po szumie medialnym pieniądze się znalazły, w kolejce z podobnymi problemami czekają inne takie miejsca.
W umowie koalicyjnej ujęto też inne zagadnienia: sprawy klimatu i ochrony polskich dóbr naturalnych, transformacji energetycznej, przejrzystości podatków i budżetowych wydatków, kultury i mediów publicznych, służb mundurowych, a także relacji władzy centralnej z samorządami i organizacjami pozarządowymi. Wszystkie te sprawy można określić jednym słowem: w trakcie realizacji.
Po dwóch latach od podpisania umowy koalicyjnej widać, że rządzący przykładają do niej już nieco luźniejsze podejście. Zarówno jeśli chodzi o rozliczenia (część II umowy), realizację zobowiązań (część I) i polityczny podział stanowisk (część III). Ten ostatni wątek może mieć potężne konsekwencje, jeśli koalicjanci na przełomie roku pokłócą się o stołki: wicepremiera dla Pełczyńskiej-Nałęcz bądź marszałka Sejmu dla Czarzastego. Jeśli ktoś wyłamie się ze wspólnych ustaleń, wówczas dokument zwany „umową koalicyjną” może nie przetrwać całej kadencji.