Obiecany w zeszłorocznej kampanii wyborczej Kredyt na start to wciąż projekt widmo. Najpierw późną wiosną w ogóle zniknął z agendy i wszyscy obserwatorzy rynku uznali, że Ministerstwo Rozwoju wycofało się z projektu dopłat, który był krytykowany w związku z obawami, że powtórzy los Bezpiecznego kredytu 2 proc. i podniesie ceny nieruchomości. Latem Ministerstwo wyskoczyło z informacją, że prace trwają i od sierpnia pojawiały się „przecieki” zapowiadające, że lada dzień, już w następnym tygodniu poznamy projekt. Nie poznaliśmy go, co tym razem zostało zrzucone na powódź i konieczność zajęcia się sprawami na południu Polski, a także przesunięciami w budżecie.

Minister Paszyk o „demonizowaniu” dopłat

W braku konkretów rynek jest rozchwiany. Część sprzedających nie wystawia ofert, bo wierzą, że gdy pojawią się dopłaty, zainteresowanie zakupami wzrośnie. Kupujący powstrzymują się przed transakcjami, bo raz że metr kwadratowy w miastach i najbliższych okolicach jest bardzo drogi, a dwa, nie chcą pozbawiać się ewentualnej możliwości skorzystania z dopłat. I tak rządzący trzymają wszystkich w niepewności.

Minister rozwoju i technologii Krzysztof Paszyk w rozmowach z dziennikarzami powtarza to samo, co słyszeliśmy w sierpniu: że za tydzień lub dwa temat powróci na Komitecie Ekonomicznym Rady Ministrrów, czyli spotkaniu ministrów, którzy w jakiś sposób powiązani są z gospodarką i finansami.

W piątek w Radiu Plus przekonywał, by „skończyć z demonizowaniem kredytu zero procent”.

– 50 proc. młodych Polaków nie ma perspektyw na własne mieszkanie. To są dramatyczne dane. Kładziemy więc na stole rozwiązanie, które wspiera budownictwo komunalne, społeczne i własnościowe. Jednocześnie 97 proc. wszystkich lokali w Polsce to lokale własnościowe, więc nie wyobrażam sobie programu wsparcia, który nie będzie wspierał i pomagał w uzyskaniu mieszkania, które jest mieszkaniem własnościowym – powiedział Krzysztof Paszyk.

Kredyt na start. Czas leci, koalicjanci nie miękną

Upływ czasu nie powoduje, że koalicjanci są bardziej skłonni poprzeć projekt. Lewica już wiosną zapowiedziała, że nie poprze żadnego programu, który mógłby premiować deweloperów i że będzie stawiała na budownictwo społeczne. Proponuje też sposoby pozyskania pieniędzy na budowę mieszkań komunalnych albo na tani wynajem. Jednym z nich jest opodatkowanie pustostanów, których ma być w naszym kraju, zgodnie z wyliczeniami GUS, blisko 2 mln. W tekście poniżej wyjaśniamy, dlaczego propozycja jest co najmniej karkołomna.

Polska 2050 jest sceptyczna wobec projektu zapowiadanego przez Krzysztofa Paszyka, a minister funduszy Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz regularnie krytykuje pomysł.

Trwa niepewność co do przyszłości rynku mieszkaniowego, a ceny wciąż ograniczają marzenia przeciętnej rodziny o lokalu na własność. Wprawdzie przestały rosnąć od zeszłego roku (w niektórych miastach zdarzają się nawet obniżki, ale o symbolicznym charakterze – 1 czy 2 proc. w dół, w zależności od tego, czy deweloperzy „rzucili” tańsze oferty), ale trzymają się na wysokim poziomie. Absurdalnym z puntu widzenia przeciętnej rodziny z dziećmi, nawet takiej, w której rodzice zarabiają więcej niż wynosi przeciętna płaca (w sierpniu było to 8189,74 zł brutto, czyli trochę ponad 6 tys. zł na rękę).

Tyle pensji potrzeba, aby kupić mieszkanie

W Warszawie średnia cena metra przekracza 16 tys. zł, co oznacza, że mieszkańcy stolicy muszą oszczędzać na 55-metrowe mieszkanie przez osiem lat (92 pensje) przy całkowicie abstrakcyjnym założeniu, że odkładaliby całą pensję na mieszkanie. Dla porównania, w ubiegłym roku potrzeba było 88 pensji, a w 2022 roku – 84 – wyliczyła „Rzeczpospolita”.

Nie jest lepiej w innych miastach: mieszkaniec Krakowa musiałby odkładać 84 pensje, a we Wrocławiu – 81. Najtańszą z większych aglomeracji jest Poznań, gdzie na mieszkanie wystarczy odłożyć 75 średnich pensji.

Kredytobiorcom mogłaby pomóc Rada Polityki Pieniężnej, która decyduje o wysokości stóp procentowych. Obecnie stopa referencyjna wynosi 5,75% i pozostaje na niezmienionym poziomie od października 2023 r. To wysoki poziom, który znacząco podnosi koszty kredytów – należą one do najdroższych w Europie. Brak jednak sygnałów świadczących o tym, że RPP jest skłonna obniżyć stopy.

Udział
Exit mobile version