Krokodyli różańcowych w północnej części Australii jest coraz więcej i to był przyczynek do sprawdzenia, jaki wpływ mają te gady na środowisko. Poza tym oczywiście, że polują i ograniczają liczbę tutejszych zwierząt. Tak się bowiem składa, że największy krokodyl świata, jakim jest krokodyl różańcowy, mieszka w bardzo specyficznym środowisku na granicy morzu i lądu. Jest to jeden z zaledwie dwóch gatunków współczesnych krokodyli, które dobrze radzą sobie w wodzie słonej, dlatego mogą także przebywać i polować w morzu albo na jego pograniczu z rzekami. Australijczycy zresztą nazywają krokodyle różańcowe „saltwater crocodile”, czyli krokodylami słonowodnymi.
To już jest interesujące, bowiem zwierzęta żyjące na granicy różnych środowisk mają właściwość przenoszenia biomasy z jednego do drugiego. Te słonowodne krokodyle także to robią, polują zarówno na zwierzęta słodkowodne i lądowe, jak i morskie.
Największe z krokodyli zamieszkują południową Azję i strefę Indo-Pacyfiku, od Indii przez Filipiny, Indochiny, Malaje, Indonezję aż po Nową Gwineę, północną Australię i okoliczne wyspy, na które dotarły morzem np. Wyspy Salomona czy Fidżi. Na wielu tych obszarach liczba tych gadów ostatnio wzrosła i to sprawia, że odciskają one większe piętno na środowisko.
Odchody krokodyli zmieniają środowisko
Chodzi, chociażby o … odchody. Australijczycy twierdzą, że odchodów krokodyli różańcowych jest ostatnio znacznie więcej niż kiedyś. Tak wiele, że mogą one pomagać w utrzymaniu podstawy łańcucha pokarmowego na zalewowych równinach Top End w północnej Australii. Taki wniosek przedstawiają badania opublikowane w „Proceedings of the Royal Society B: Biological Sciences”. Obecnie na Terytorium Północnym żyje aż około 100 tys. krokodyli różańcowych, które produkują mnóstwo odchodów bardzo bogatych w azot i fosfor powstały po skonsumowaniu ich zdobyczy – świń, wodnych ptaków, ryb, żółwi. Te pierwiastki trafiają do płytkiej wody przybrzeżnej i mocno przyczyniają się do wzrostu roślin, glonów. Są naturalnym nawozem, którego ilość wzrosła. To przekłada się na wzrost roślin wodnych.
Tak na krokodyle nikt dotąd nie spojrzał, zwłaszcza że są one uważane za zwierzęta jedzące, zarazem wydalające rzadko. Mogą obyć się bez jedzenia i zarazem wydalania resztek przez wiele miesięcy. A jednak liczba gadów jest tak duża, że środowisko jest mocno przez nie nawożone. Obliczenia wskazują na to, że krokodyle różańcowe zjadają do sześciu świń rocznie na każdym kilometrze kwadratowym.
Presja na świnie ma duże znaczenie
A to nie wszystko, bowiem liczne krokodyle wytworzyły dużą presją na miejscowych roślinożerców, zwłaszcza dzikie świnie. Ograniczyły przez to objadanie przez nie roślinności, sadzonek, wykopywanie nasion i bulw. Relacja między drapieżnikami a świniami mocno się zmieniła, a naukowcy są zdania, że to właśnie rosnąca populacja zdziczałych świń sprawiła, że powiększyła się też liczba krokodyli różańcowych. Do tego stopnia, że część z nich trzeba teraz odławiać.

Nawożenie przez nie rzek i wybrzeży jest widoczne zwłaszcza w porze suchej, gdy zbiorniki wodne wysychają i zwierzęta gromadzą się w większych skupiskach w mniejszych akwenach.
Badania Australijczyków są dość zbliżone do refleksji, jakie nasunęły podobne badania na temat aligatorów missisipskich żyjących w południowo-wschodnich Stanach Zjednoczonych. One także natrafiły na wysyp nowych, inwazyjnych gatunków np. świń. Żywiąc się nimi, powiększyły populację. Odchody aligatorów w stojących wodach Florydy czy Luizjany powodują niekiedy przyduchę, brak tlenu i śmierć ryb. W Australii to zjawisko jednak nie występuje.