Grono specjalistów rozważa odejście od sztywnej listy lektur obowiązkowych w szkołach podstawowych. W zamian proponuje brak dużych pozycji książkowych w klasach IV-VI i organizację lektur wokół obszarów tematycznych, w tym domu rodziny, relacji rówieśniczych, emocji, etc.
Miałby istnieć minimalny obowiązek przeczytania czterech pozycji rocznie, które ustalane byłyby w drodze dialogu nauczycieli z klasą. W klasach starszych wprowadzone zostałyby pozycje klasyczne oraz minimalna liczba także czterech lektur. Ponadto zakłada się nowe otwarcie na historię literatury oraz lektury dodatkowe wybierane także przez samych uczniów we współpracy z nauczycielami.
Kiedy przeczytałem o tym pomyśle, od razu przypomniała mi się niedawna wizyta studyjna w fińskich szkołach i przedszkolach. To właśnie na metodę pracy z klasą wokół lektur zwróciliśmy szczególną uwagę.
Dyskutowane przez polski zespół propozycje przypominają kierunek, o którym rozmawialiśmy w Finlandii z nauczycielami i uczniami, także polskimi uczącymi się w fińskich szkołach.
Wymieniliśmy się wtedy refleksją, że podejście tego typu spisane na papier w Polsce mogłoby zostać uznane za tworzenie analfabetów. Jednak Finlandia od lat uznawana jest za kraj o jednym z najlepszych systemów oświaty w świecie, gdzie nauczyciele i pracownicy szkół cieszą się ogromnym szacunkiem społecznym, a do kraju zjeżdżają się liczne wizyty studyjne, jak nasza, żeby czerpać inspiracje dla swoich inicjatyw edukacyjnych i społecznych.
Nie kryję entuzjazmu dla tego typu rozwiązań. Z kilku powodów.
Lista lektur i reperowanie grupowego ego
Po pierwsze, nowe podejście mogłoby przełamać rozbieżność między tym, co na papierze, a tym, co realizowane jest w praktyce. Od lat mamy bowiem do czynienia z rozjazdem między biurokratyczną teorią, a jej realnym wpływem na programy edukacyjne. To w ogromnej mierze gorszące, bo wiemy, że długa lista lektur służy w często do podreperowania naszego grupowego ego i do ideologicznych dysput co kilka lat, kiedy to różni politycy próbują dyskutować o lekturach właściwych lub niewłaściwych. Uczniowie w ogromnej mierze i tak ich nie czytają.
Nie czytają nie tylko ze względu na ich długość, ale także dlatego, że współcześnie młodzi ludzi – w zasadzie my wszyscy – żyjemy w zupełnie innym ekosystemie informacji i wiedzy. Jego zasadnicza zmiana nastąpiła w szczególności właśnie w ostatnich latach.
Szkoła a życiowa mądrość
I to jest drugi powód, dla którego uważam to podejście za warte wzięcia pod uwagę.
Od lat istnieje poważna debata, czy w czasach tak silnej mediatyzacji i cyfryzacji instytucja szkoły w rozumieniu tradycyjnym ma jeszcze sens. Oczywiście, że ma i to ogromny. Jest jedną z ostatnich instytucji, w których mamy szansę na tworzenie pełnowymiarowej kultury demokratycznej, szanującej różnorodności i dającej możliwość na budowanie więzi społecznych ludzi pochodzących z zupełnie różnych środowisk i klas. Wszystkie inne instytucje, w ramach których funkcjonujemy, są pod tym względem zawężające.
Jednak dyskusja o wpływie technologii informacyjnych nie może ograniczać się wyłącznie do zakazu używania smartfona i biadolenia, że dzieci są za bardzo zanurzone w sieci. To właśnie szkoła, mająca wielki wpływ na kształtowanie środowiska życia, powinna uczyć, jak żyć i rozwijać się w nowych warunkach, przygotowując młodych ludzi do mądrych decyzji i szczęśliwego życia. Wiem, że upraszczam, ale jeśli dzisiaj dysponujemy prostym i powszechnym dostępem do informacji, to tym, na czym szkoła powinna się koncentrować, jest umiejętność tworzenia na podstawie tych informacji wiedzy, a na bazie wiedzy – życiowej mądrości.
Jeśli wszyscy zmieniamy dzisiaj sposób przyswajania treści i poszerzamy akceptowalne modalności, to zmiany te następować powinny także, a może przede wszystkim, w zakresie literatury – tego, co i jak czytamy. Zamiast uczenia się, co autor chciał powiedzieć, skuteczniejsze wydaje się odnajdywanie poczucia sensu i zarażanie pasją czytania, a myśląc szerzej – pasją poznawczą jako taką.
Obywatelstwo w środowisku społeczno-cyfrowym
Po trzecie, wbrew temu do czego dążyliśmy, współczesne środowiska społeczno-cyfrowe powoduje nie wzrost a spadek podmiotowości i autonomii człowieka poddawanego przeładowaniu informacyjnemu algorytmów rekomendacyjnych. W moim przekonaniu nie ma ważniejszej misji szkoły niż wzmacnianie podmiotowości i obywatelstwa młodego człowieka w świecie, także w świecie cyfrowym.
Osiągnąć to można wyłącznie przez mądry dialog, budowanie relacji wzajemnego zaufanie, wsparcie uczniów w poszukiwaniu sensu tego, co robią i wzmacnianiu ich samorozwoju. Narzucane odgórnie lektury traktowane jako przykry obowiązek, bez pola do dyskusji i wspólnego decydowania, wzmaga tylko frustrację, podtrzymuje ciągłą „grę przeciwko systemowi” i poczucie formatowania na siłę.
Nie przez przypadek, kiedy Ministerstwo Edukacji Narodowej, po latach ukrywania wyników międzynarodowego badania PISA w zakresie kompetencji społeczno-emocjonalnych, ujawniło tę kategorię, okazało się, że Polska szoruje po dnie we wszystkich punktach w tej części badania (w przeciwieństwie do kompetencji przedmiotowych). Wśród nich są także takie, jak utożsamianie się ucznia ze szkołą, ocena relacji i atmosfery w niej panującej. Chcemy ten stan podtrzymywać?
Nowe pomysły nie dają gwarancji na zbudowanie tego, co nazwałem obywatelstwem w środowisku społeczno-cyfrowym, ale dają na to ogromną szansę. I dlatego uważam je za świeży i zdrowy powiew nadziei.
Zobacz, jak na łamach Interii autorzy i felietoniści pokazują różne punkty widzenia i przeczytaj tekst Przemysława Szubartowicza: