Można zapewne poszukać głębiej, ale już sam XXI wiek przynosi wiele ciekawych historii związanych z polskimi akcentami w zagranicznych klubach piłkarskich. Futbol w Polsce niezmiennie dzierży palmę pierwszeństwa pod względem sportowego zainteresowania, ale umówmy się, nie przekłada się to na pozycję w hierarchii mocy w Europie. Jak jednak pokazuje przykład duetu z FC Barcelony, Robert Lewandowski i Wojciech Szczęsny pokazali, że można. Choć w głównej mierze to nie zasługa systemu, a samych piłkarzy.

Lewandowski i Szczęsny razem w stolicy Katalonii są oficjalnie od sezonu 2024/25. Były bramkarz Juventusu i reprezentacji Polski w odpowiedzi na ofertę Barcelony postanowił nawet wznowić swoją krótko wcześniej zakończoną karierę. Lewandowski jest za to postacią, która płynnie zdołała przenieść swoją skuteczność z niemieckiej Bundesligi do hiszpańskiej LaLiga. A skoro wywołaliśmy rozgrywki za naszą zachodnią granicą…

VfL Wolfsburg – polskie trio i tragiczna historia Krzysztofa Nowaka

Końcówka XX i początek XXI wieku to z pewnością okno na świat, które z Polski prowadziło piłkarzy właśnie do Niemiec. Prędzej czy później, bo jak pokazuje to piłkarskie trio, nie od razu Bundesliga stawała się miejscem, w którym panowie lądowali po wyjeździe z ojczyzny.

Zanim nastała era polskiego trio z Dortmundu (o nim za chwilę), trzech Polaków broniło barw VfL Wolfsburg. W mieście Volkswagena znaleźli się: napastnik Andrzej Juskowiak, pomocnik Krzysztof Nowak oraz obrońca Waldemar Kryger. Ten ostatni do Wolfsburga przyjechał prosto z Lecha Poznań, do którego zresztą wrócił na koniec kariery z VfL. W przypadku Nowaka historia była dużo bardziej zwariowana, bo zanim otrzymał „dziesiątkę” na plecach w Wolfsburgu, jako 21-latek wyjechał do… ligi brazylijskiej, grając razem z Mariuszem Piekarskim w Athletico Paranaense. Jako pierwsi Polacy w dziejach ligi Kraju Kawy! Piekarski jest dzisiaj znanym agentem piłkarskim. Co do Nowaka, niestety, jego życie przerwała śmiertelna choroba.

Nowak cierpiał na chorobę układu nerwowego ALS. Objawia się ona zwiotczeniem i stopniowym zanikiem mięśni. Leczenie w USA, Holandii czy Niemczech, niestety nie przyniosło rezultatów. Piłkarz pod koniec życia poruszał się na wózku inwalidzkim, zmarł w wieku zaledwie 29 lat, 26 maja 2005 roku. W Wolfsburgu wspominany jest do dzisiaj, jako „Dziesiątka naszych serc”. Nowak miał wyjątkowy talent i zdrowie – jak się wydawało – do zostania czołowym graczem reprezentacji i klubowej piłki. Jego marzeniem była gra w Barcelonie.

W stolicy Katalonii błyszczał za to trzeci z polskiego trio w Wolfsburgu, Andrzej Juskowiak. Na igrzyskach w 1992 roku został królem strzelców, zdobywając siedem goli w turnieju olimpijskim. Polscy piłkarze zdobyli za to srebrne medale. Juskowiak po tak udanym występie w Barcelonie trafił do Sportingu, następnie Olympiakosu Pireus, aż wylądował w Niemczech, najpierw Borussia Mönchengladbach, a następnie VfL. W Lizbonie i Wolfsburgu „Jusko” grał i strzelał najwięcej.

Nowak występował w VfL w latach 1998-2002. Ostatni mecz rozegrał 10 lutego 2001 roku, schodząc po zaledwie 11 minutach. Ze względu na chorobę Nowak nie miał już siły biegać. Klub pokazał klasę, przedłużając kontrakt z Polakiem o kolejny rok. Kryger grał w latach 1997-2002. Juskowiak? Napastnik był graczem VfL na przestrzeni lat 1998-2002.

Warto dodać, że równolegle w tamtym okresie piłkarzami Schalke 04 Gelsenkirchen było dwóch Tomaszów odpowiedzialnych za defensywę. Duet Wałdoch-Hajto współtworzyło jedną z najlepszych formacji obronnych w Bundeslidze. Polacy sięgnęli m.in. po wicemistrzostwo Niemiec oraz dwukrotnie krajowy puchar.

Wałdoch grał w Schalke 04 w latach 1999-2006. Hajto w okresie 2000-04.

Artur „Holy Goalie” Boruc i Maciej „Magic” Żurawski – Celtic Glasgow

Obaj wyjeżdżali z Ekstraklasy jako gwiazdy. Wybór Celticu Glasgow dla jednego był ostatnim liczącym się klubem na dużej, europejskiej arenie, a dla drugiego, przystankiem do dalszych wyzwań – na czele z Serie A czy grą w Premier League.

Co ciekawe, zanim Boruc i Żurawski trafili do Glasgow, Celtic w przeszłości miał w swoich szeregach inny duet Polaków. Tak jak w Gelsenkirchen postawiono na Tomaszów, w przypadku Szkocji była to dwójka Dariuszów: Dziekanowski (w latach 1989-92) oraz Wdowczyk (1989-94). Żurawski w Celticu otrzymał „siódemkę” na plecach, czyli numer, który wcześniej nosił m.in. Henrik Larsson. Maciej nazywany przez miejscowy „Magic” miał w Glasgow swoje pięć minut. W pierwszym sezonie była gwiazda Wisły Kraków i kapitan reprezentacji Polski w 30 meczach zdobył 20 goli. „Magic” barw Celticu bronił w latach 2005-08, zaliczając debiut w Lidze Mistrzów, do tego były tytuły mistrzowskie, Puchar Ligi czy Puchar Szkocji na koncie.

Żurawski odszedł z Glasgow zimą 2008 roku, a pałeczkę numeru 1 wśród Polaków na dobre przejął Boruc. Nazywany „Holy Goalie” na Parkhead występował w latach 2005-10. Skąd taki pseudonim Boruca? Charyzmatyczny bramkarz potrafił wyjątkowo zaleźć za skórę największemu rywalowi, czyli Rangers. Protestanci z nieukrywaną wściekłością spoglądali m.in. na t-shirt Boruca z podobizną Jana Pawła II, z napisem „God bless the Pope” (Boże błogosław papieża).

Duet Boruc-Żurawski to na początku XXI wieku była odpowiedź na dzisiejszy zestaw ze Szczęsnym i Lewandowskim. Co dobrze pokazuje, jaką różnica dzieliła ówczesne oczekiwania względem osiągnięć reprezentantów – liga szkocka a hiszpańska.

Celtic to miejsce, w którym Polacy pojawiali się jeszcze kilkukrotnie. Epizod Pawła Brożka w 2012 roku, Łukasz Załuska (2009-15) czy historia najnowsza, Patryk Klimala (2020-21).

Borussia Dortmund – trio Błaszczykowski, Lewandowski, Piszczek

Pierwszy był Jakub Błaszczykowski (2007-16). Następnie Łukasz Piszczek (2010-21) i Robert Lewandowski (2010-14). Trio z BVB, które elektryzowało nie tylko polskich kibiców, ale wzbudzało zachwyt wśród zagranicznych obserwatorów. Na potwierdzenie tych słów wystarczy spojrzeć do gabloty klubu z Dortmundu. Już w pierwszym sezonie (2010/11) wspólnej gry BVB sięgnęło po mistrzostwo Niemiec. Co więcej, w sezonie 2012/13 stanęło na finale Ligi Mistrzów.

Zabrakło niewiele, ale Bayern Monachium triumfował jednak 2:1 na Wembley. Jürgen Klopp w swoim najważniejszym wówczas meczu w karierze w wyjściowym składzie wystawił, jakżeby inaczej, trio z Polski.

O tym, jak mocno szanowani są Polacy w Dortmundzie niech świadczy pompa, z jaką pożegnano Błaszczykowskiego i Piszczka, organizując specjalny mecz, na zamknięcie karier byłych świetnych zawodników. Piszczek jest zresztą nadal związany z BVB, będąc obecnie prawą ręką trenera Nuriego Sahina od startu sezonu 2024/25.

Lewandowski przenosinami do Bayernu z pewnością nie pomógł sobie – w kontekście sympatii kibiców BVB z perspektywy lat. RL9 zrobił jednak milowy krok, który pozwolił wskoczyć na jeszcze wyższy poziom, dzięki któremu sięgnął po Ligę Mistrzów a także stał się jednym z najlepszych strzelców w historii futbolu, ustępując jedynie dwójce kosmicznych piłkarzy w dziejach – Lionelowi Messiemu oraz Cristiano Ronaldo.

Łukasz Fabiański i Wojciech Szczęsny – polski duet Kanonierów

Było o Lewandowskim w kontekście BVB, czas na Szczęsnego i jego ukochany – piszemy to z pełną świadomością – Arsenal. Londyński klub wychował polskiego bramkarza na fachowca światowej klasy. Szczęsny Kanonierem był w latach 2006-17. Ostatnie dwa lata (2015-17) to już jednak wypożyczenia do Serie A, najpierw jako gracz AS Romy, a następnie, już definitywnie w barwach Juventusu.

W przypadku Szczęsnego nie zabrakło jednak polskiego konkurenta, który – jak się później okazało – rywalizował ze „Szczeną” również w drużynie narodowej. Mowa o Łukaszu Fabiańskim, który podobnie jak Szczęsny, do Arsenalu przeniósł się z Legii Warszawa. Różnica była jednak taka, że ten pierwszy zrobił to jeszcze w okresie juniorskim, bez jakichkolwiek śladów oficjalnych meczów w Ekstraklasie. „Fabian” wyjechał za to do Londynu jako uznana marka w Polsce, chcą zrobić kolejny krok.

Szczęsny wygrał jednak rywalizację z Fabiańskim o miejsce między słupkami Arsenalu. Życiorysy obu świetnych bramkarzy przecinały się na każdym kroku, poczynając od faktu, że obaj… urodzili się tego samego dnia w kalendarzu. Dokładnie 18 kwietnia, choć rocznikowo Fabiański w 1985, a Szczęsny 1990 roku.

Obaj rozstali się z Arsenalem, choć „Fabian” nadal funkcjonuje w Londynie, tylko innej dzielnicy. Fabiański jest bowiem uznaną marką w Premier League, obecnie (stan na sezon 2024/25) broniąc barw West Ham United. Szczęsny po przejęciu pałeczki od Gianluigiego Buffona w Juventusie i wznowieniu kariery, będzie chciał raz jeszcze udowodnić swoją wartość, kilkoma cennymi występami w barwach Barcelony.

Trzeba jednak przyznać otwarcie, że dwójka bramkarzy rywalizująca o miejsce w „klatce” słynnego klubu Premier League, to scenariusz, którego pozostaje sobie życzyć w przyszłości. W Londynie dobrze poznali, czym jest polska szkoła bramkarska.

Arkadiusz Milik i Piotr Zieliński – SSC Napoli

Dopiero od sezonu 2024/25 w Neapolu nie ma Piotra Zielińskiego. Jednego z symboli mistrzowskiej drużyny SSC Napoli z 2023 roku. Polak w latach 2016-24 zagrał dla tego klubu w 281 meczach, zdobywając 39 goli. Co jednak najistotniejsze, Napoli sięgnęło po długo wyczekiwane mistrzostwo, nawiązując do złotych czasów z końcówki lat 80. XX wieku, kiedy liderem drużyny był nieodżałowany wirtuoz Diego Armando Maradona. Nieprzypadkowo zresztą jego imieniem nazwany jest stadion Napoli.

Zieliński to piłkarz klasy światowej, mający ugruntowaną pozycję w Serie A. Po Polaka z chęcią sięgnął Inter, wyciągając do pomocnika rękę w momencie, w którym w Neapolu nie było już dla „Zielka” miejsca. Być może nie wszyscy pamiętają, ale poza Zieliński w Napoli uwielbiany był przed laty jeszcze jeden Polak. Arkadiusz Milik, który był własnością włoskiego klubu w latach 2016-22.

Napastnik nękany był jednak przez liczne kontuzje, które mocno wyhamowały jego karierę. Polak latem 2016 roku kosztował 32 miliony euro. Pierwszy uraz więzadeł krzyżowych to sezon 2016/17 – łącznie 130 dni pauzy Polaka. Drugi? Kolejna kampania (2017/18) i ta sama kontuzja, tym razem 150 dni bez przerwy. Do tego dwukrotnie Milik opuścił mistrzostwa Europy (2021 i 2024) ze względu na problemy ze zdrowiem.

Sezon 2024/25 polski napastnik rozpoczął jako piłkarz Juventusu. Głęboki rezerwowy, mający kolejne problemy ze zdrowiem. Gdyby Milik miał więcej szczęścia w karierze i omijały go urazy, niewykluczone, że poszedłby drogą Lewandowskiego. Niestety, stało się inaczej i Polaka ominęło choćby historyczne, trzecie w dziejach, mistrzostwo Napoli. Klubu, którego do czasów przenosin do Turynu, Polak był jednym z ulubieńców.

Udział
Exit mobile version