O siatkówce w Częstochowie znów zrobiło się głośno. Zaskakujące zwycięstwa miejscowego Steam Hemarpol Norwida przywołało wspomnienia z lat 90. XX oraz początku XXI wieku, kiedy pod Jasną Górą siatkarze przeżywali złoty okres.

Łukasz Żygadło, będący obecnie dyrektorem Steam Hemarpol Norwida, to swoisty łącznik tego, co było kiedyś oraz współczesnego spojrzenia na siatkówkę w Częstochowie. Były zawodnik ma w swoim bogatym dorobku m.in. trzy złota Ligi Mistrzów (2009, 2010, 2011), dwa w lidze włoskiej (2011 i 2015) czy reprezentacyjnie pamiętne, przełomowe srebro MŚ (2006) oraz historyczny triumf w Lidze Światowej (2012). I to tylko niektóre z długiej listy pucharów i sukcesów na jego koncie.

Były rozgrywający ma dzisiaj 45 lat. 18 klubów w swojej klubowej karierze – od mistrzowskiego AZS Częstochowa, poprzez słynne Trentino – na Iranie i Katarze kwitując. I wiedzę, którą chciałby zaszczepić, właśnie poprzez Norwid, w realiach PlusLigi.

Rozmowa z Łukaszem Żygadło, byłym reprezentantem Polski, dyrektorem Steam Hemarpol Norwida Częstochowa

Maciej Piasecki (Wprost.pl): Jaką rolę w pańskim życiu odgrywa Częstochowa?

Łukasz Żygadło (były reprezentant Polski, obecnie dyrektor Steam Hemarpol Norwid Częstochowa): Częstochowa jest ważnym miejscem w moim życiu. Tak naprawdę w wieku 14 lat zdecydowałem się tutaj przenieść do szkoły, do klubu. Wówczas musiałem podjąć krok, czy postawić na drogę sportową, czy rozwijać się w innej dziedzinie. Bo akurat zdałem do Techniku Elektronicznego, to było wówczas moim wielkim marzeniem i tym czym chciałem w tamtym momencie się zajmować.

Czyli układy scalone w małym palcu?

Nie aż tak! Ale nie ukrywam, że mam ten inżynierski zmysł – jak patrzę, jak coś działa, to od razu w głowie pojawiają się pomysły, jak to ulepszyć.

Zdałem do wspomnianego technikum i po dwóch tygodniach przyszła propozycja dla kilku chłopaków z Sulechowa, miasta z którego pochodzę, aby wyjechać do Częstochowy. Może nie będę przytaczał całej tej historii, ale rodzice spojrzeli wtedy na mnie, pamiętam to jak dziś – i powiedzieli: Synu, gdzie ty w wieku 14 lat będziesz jechał. To przecież ponad 300 kilometrów od domu.

A przypominam, że mówimy o czasach, w których internetu nie było, telefony komórkowe tak właściwie też nie istniały. Kupowało się jedynie karty do połączeń z budki telefonicznej.

Jak się nad tym teraz zastanawiam, to rzeczywiście było dosyć hardcorowe posunięcie, ta decyzja z wyjazdem. Postawiłem rodzicom jednak warunek, że jak mnie nie puszczą, to nie zapomnę im tego do końca życia. Zdecydowałem, że wiążę się z siatkówką, a jak ja już się na coś decyduję, to w to idę. Rodzice byli postawieni pod ścianą, ale jak widać, opłaciło się, wiele ciekawych rzeczy wydarzyło się w moim życiu.

Częstochowa była wtedy oknem na wielki, siatkarski świat?

Właściwie po przenosinach pod Jasną Górę niedługo później dostałem się do młodzieżowej reprezentacji Polski. Więc był to taki mały kroku w kierunku większej siatkówki.

Marzeniem było założyć dres z napisem „Polska” nawet jeśli w tamtych czasach był już wcześniej przetarty przez starszych kolegów. Ale co tam! Móc reprezentować kraj – to było coś, co niesamowicie wciągało.

18 klubów na rożnych kontynentach w karierze. Z których miejsc wyciągnął pan najwięcej do dzisiejszej roli, pełnionej w Norwidzie?

Każde doświadczenie jest cenne, zwłaszcza że miałem okazję grać i mieszkać w krajach o odmiennej kulturze. Występowałem w różnych klubach, takich jak Panathinaikos Ateny, gdzie herb klubu – zielona koniczynka – miał ogromne znaczenie dla lokalnej społeczności, a reprezentowanie tego klubu było dla mnie czymś wręcz zaskakującym. Grałem też w zespołach, które dopiero budowały swoją tożsamość i społeczność wokół siebie.

W trakcie kariery nie brakuje zarówno lepszych, jak i gorszych momentów. Te trudniejsze potrafią uderzyć w poczucie pewności siebie, ale jednocześnie uczą pokory. Pokonując je, zdobywasz cenne narzędzia, które pomagają radzić sobie z podobnymi wyzwaniami w przyszłości. Dzięki temu każda taka sytuacja wzmacnia i przygotowuje na kolejne wyzwania.

Bywały też skrajne przypadki, jak w 2013 roku, kiedy usłyszałem od lekarzy, że moja kariera właśnie dobiegła końca.

Nieszczęsna historia z kontuzją w Zenicie Kazań.

Zgadza się.

Czułem, że to był wtedy mój moment. Byłem w najlepszym możliwym okresie kariery. Reprezentacyjnie super, do tego w drugim sezonie po Trento trafiłem do Kazania, co też jest transferem z najwyższego możliwego, klubowego poziomu. Na pewno jednym z celów po przenosinach było wygranie kolejnego trofeum Ligi Mistrzów, w nowym miejscu. Ale niestety, stało się inaczej.

Było mi cholernie ciężko. Dziwnie się człowiek czuje, kiedy przed zabiegiem lekarze pytają, czy masz skończoną wyższą uczelnię. A na moje pytanie, skąd ta ciekawość, sugerują wprost, że teraz to zawód wyuczony na studiach najpewniej będzie tym, z którego będę zarabiał pieniądze. Nie siatkówka.

Brutalna perspektywa. Ale jak pan zauważa, zakładam, że dodatkowo wzmocniła?

W tamtym momencie nie wiedziałem, co będzie dalej – nie jestem przecież lekarzem. Opierałem się na opiniach specjalistów, do których wysłałem dokumenty po pierwszej operacji. Niestety, odpowiedzi, które dostawałem, często były negatywne, a niektórzy nie chcieli podejmować się drugiej operacji. Mimo to nie poddawałem się i wciąż szukałem rozwiązań. Jeśli nie masz wokół siebie fachowców, ludzi, którzy wskażą ci właściwy kierunek do powrotu, podjęcie słusznych decyzji staje się ogromnym wyzwaniem.

Takie osoby się znalazły?

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że miałem szczęście spotkać na swojej drodze wielu wspaniałych ludzi, którzy pomogli mi znaleźć rozwiązanie i wskazali kierunki działania. Reszta zależała już od mojej determinacji. Dzięki nim udało mi się nie tylko wrócić do pełnej sprawności zdrowotnej, ale także później poukładać sobie dalszą karierę. Pamiętam swój powrót do gry – nie chciałem czekać rok czy dwa, żeby powoli wracać na najwyższy poziom. Wiedziałem, że muszę zaryzykować: albo wóz, albo przewóz. Ryzyko się opłaciło, bo w 2015 roku zdobyliśmy mistrzostwo Włoch.

Praca w Norwidzie to też coś w stylu wzajemnej pomocy? Mam na myśli dobry moment dla pana, co do powrotu do PlusLigi oraz klubu, który z pewnością potrzebuje ludzi z tak dużym, siatkarskim doświadczeniem.

Tak jak wspominałem na początku, do Częstochowy przyjechałem, ale z czasem, kiedy kariera zaczęła nabierać rozpędu, z niej wyjechałem.

Ale najwyraźniej ona z pana nie wyjechała.

Coś w tym jest.

W ostatnich 2 latach musiałem częściej bywać w Częstochowie, a w tym samym czasie Norwid zaczął mieć coraz większe aspiracje na awans do PlusLigi. Zaczęliśmy wspólnie działać, a kiedy zobaczyłem, jak dobre są tu warunki dla siatkówki, wszystko potoczyło się niemal automatycznie. Jednak obok potencjału muszę wspomnieć o ciężkiej pracy, bo oczekiwania dla siatkówki w Częstochowie są naprawdę wysokie.

Norwid jest klubem dopiero zaczynającym swoją historię w PlusLidze, a oczekiwania jeśli chodzi o siatkówkę w Częstochowie są wysokie.

Rekord życiowy na wysokim pułapie.

I dodatkowo ten rekord jest cały czas przypominany, nie ma co ukrywać.

A jak pan reaguje, kiedy słyszy hasło „AZS”, odmieniane zapewne przez wszystkie przypadki, przy poruszaniu kwestii siatkówki w Częstochowie?

To jest bardzo duża historia siatkówki klubowej nie tylko tego miasta, ale spoglądając szerzej, całej Polski. Historia w której miałem przyjemność brać udział.

AZS już nie ma w najwyższej klasie rozgrywek, a życie nie lubi próżni – teraz to Norwid gra na tym poziomie i buduje swoją oddzielną historię. To nasz drugi sezon w PlusLidze, ale chcę pozostać realistą: nie dajmy się zwariować, to wciąż nasze pierwsze kroki na najwyższym szczeblu. Jeśli chcemy zbudować mocny ośrodek, który wychowa młodzież i da jej szansę zagrać w pierwszym zespole, musimy mieć solidne fundamenty. To zadanie dla całej społeczności. Dziękuję więc naszym sponsorom i kibicom, dzięki którym mogliśmy przeżywać takie chwile, jak choćby w ostatnim meczu z Lublinem.

Szczególne wspomnienie z AZS Częstochowa?

Wiele znalazłbym takich momentów. Już nie wspominam o tych młodzieżowych sukcesach, które też na początku były dla mnie bardzo cenne, w kontekście dalszego, siatkarskiego rozwoju.

Pod względem seniorskim, to było coś wielkiego, grać w wieku 18 lat w zespole, który był w siatkarskiej elicie w kraju. A nawet wcześniej, kiedy byłem w wyjściowej szóstce i sięgaliśmy przykładowo po Puchar Polski. Nawet spoglądając przez pryzmat dzisiejszych realiów, tak młody siatkarz z Polski na pozycji rozgrywającego, w pierwszym składzie, no to jest coś. To były piękne chwile.

Największy argument po stronie Norwida? Dlaczego ten zespół wygląda w obecnym sezonie tak dobrze?

Zacznijmy od tego, że, jak już wspominałem, to dopiero początek naszej drogi. Norwid jest w PlusLidze zaledwie drugi sezon. To, co naprawdę cenne, to fakt, że jako klub mamy pełną strukturę: od klasy sportowej w juniorach, gdzie pracujemy nad rozwojem zawodników, przez akademię dla najmłodszych, aż po zespół w PlusLidze. Jest niewiele takich ośrodków, które mogą pochwalić się pełną piramidą szkolenia w jednym miejscu.

Po awansie do PlusLigi musieliśmy skupić się mocno na pierwszym zespole, aby najpierw się utrzymać, a teraz, w obecnym sezonie, zrobić kolejny krok naprzód. To spore wyzwanie, zwłaszcza że z rozgrywek spadają aż trzy drużyny. Chcemy też swoimi występami pokazać społeczności, że pracujemy nad czymś naprawdę interesującym. Nie ukrywam, całość była cholernie trudnym zadaniem.

Co było najtrudniejsze?

Przekonać zawodników i trenerów, że beniaminek w drugim sezonie może walczyć o coś więcej niż tylko utrzymanie. Drużyna to jak układ naczyń połączonych – jedno nie działa bez drugiego. Musieliśmy podejmować kluczowe decyzje transferowe w momencie, kiedy sami nie mieliśmy jeszcze pewności co do utrzymania. A potem, kiedy wydawało się, że wszystko jest już zapięte na ostatni guzik, trener, z którym podpisaliśmy umowę, nagle zmienił zdanie i przeniósł się do drużyny grającej w Lidze Mistrzów. Mimo to chcieliśmy, żeby zawodnicy mieli dobre warunki do treningu i czuli się komfortowo. Wydaje mi się, że udało nam się to osiągnąć.

Da się jakkolwiek porównać dzisiejszą PlusLigę do włoskich realiów, w których pan funkcjonował? Bo jednak Italia była długo punktem odniesienia dla Polski.

Z pewnością możemy powiedzieć, że PlusLiga to jedna z najmocniejszych lig na świecie. Pamiętam czasy, kiedy do Częstochowy przyjeżdżał np. Sisley Treviso. To faktycznie był inny świat. Ale żeby też nikomu nie umniejszać, historia pokazuje, że początkowo do Włosi uczyli się siatkówki od Polaków, Argentyńczyków, zbierali mnóstwo wiedzy, którą później przekuli w system funkcjonujący na Półwyspie Apenińskim. Efekt? Znaleźli się na szczycie.

Do Włoch trafiłem w wieku 28 lat, mając już spore doświadczenie reprezentacyjne i grając wcześniej w takich klubach jak Panathinaikos, Halkbank, Dynamo Kaliningrad oraz w kilku polskich zespołach, w tym wspomnianym wcześniej AZS Częstochowa. W Trentino spotkałem ludzi, którzy w wielu kwestiach pokazali mi zupełnie inne podejście do pracy. Poznałem nowe systemy treningowe i spojrzałem na to, co robię, z innej perspektywy. Zacząłem też rozwijać się w innych dziedzinach, niezwiązanych ze sportem. Zanim trafiłem do Włoch, wydawało mi się, że skoro włoska liga uchodzi za najlepszą na świecie, a ja przychodzę do mistrza Włoch, to na pewno zawodnicy tam mają wszystko, czego tylko zapragną.

A jak faktycznie się okazało?

W Trento było po prostu to, co było naprawdę potrzebne do tego aby bić się o najwyższe cele. O coś ekstra nie było łatwo, bo budżet był jasno określony i nic nie było ponad stan.

Takie podejście uczy, jak odróżniać to, co naprawdę ważne, od zbędnych rzeczy, które nie mają dużego wpływu na sukces. Praca w systemie, gdzie ludzie znają się na swoim fachu i współpracują efektywnie, dała mi cenną lekcję, jak działa zdrowy klub. Po takim doświadczeniu łatwiej odnaleźć się w innych sytuacjach i pozostać skupionym, nawet jeśli w innych miejscach nie było wszystkiego, czego by się chciało.

Dużo mówi się i pisze o pana zasługach przy budowie drużyny. Domyślam się jednak, że to nie jest najistotniejsze z perspektywy samego komplementowanego?

W klubie dostałem wolną rękę w kompletowaniu zespołu w granicach ustalonego budżetu, a wsparciem w kwestiach sportowych jest dla mnie prezes Krzysztof Wachowiak. Bardzo interesuje się młodymi zawodnikami z amerykańskiej ligi uniwersyteckiej oraz z innych lig, co daje mu satysfakcję przy analizie potencjalnych talentów. Scouting jest kluczowy, ponieważ musi być zgodny z wizją zespołu jaki chcemy zbudować, ale to dopiero pierwszy krok – później trzeba dopilnować, żeby wszystko, co wygląda dobrze na papierze, działało na boisku. A do przypilnowania jest naprawdę mnóstwo detali, szczególnie, że życie, zarówno to codzienne, jak i sportowe, często potrafi zaskakiwać.

Byłem świadomy, że nowy zespół potrzebuje czasu, aby mechanizmy podczas gry zaczęły się spinać. To wszystko jest procesem. Sam grałem w drużynach budowanych niemal od podstaw, więc wiem, że dopiero pięć-sześć meczów o prawdziwą stawkę pokaże, jak drużyna funkcjonuje na boisku. Z kolei styczeń i luty pokażą, jaka praca została wykonana w trakcie sezonu. Norwid szybko wszedł na właściwe tory, ale teraz potrzeba konsekwentnej pracy, koncentracji i chęci, by walczyć o kolejne zwycięstwa. Sezon jest długi, a łatwych spotkań nie będzie.

Jaki Norwid chciałby pan widzieć w przyszłości?

Tak jak wspomniałem, dla Norwida to dopiero drugi sezon w PlusLidze, więc cały czas pracujemy nad dopracowywaniem szczegółów, które dadzą klubowi jeszcze lepsze perspektywy na przyszłość. W tym roku przeprowadziliśmy rebranding naszego herbu i wprowadziliśmy do komunikacji naszą maskotkę, brand hero – Sowę Cypriana. Świetnie wpisuje się ona w styl Varsity, który łączy klub, klasy sportowe o profilu siatkarskim oraz IX Liceum Cypriana Kamila Norwida w Częstochowie.

Naszym celem jest pełne wykorzystanie potencjału piramidy szkoleniowej, którą budowaliśmy przez ponad 20 lat. Planujemy przenieść niektóre elementy treningu z pierwszego zespołu do młodszych grup, co wymaga współpracy i zaangażowania w ich rozwój. Mam nadzieję, że już w tym sezonie uda nam się wdrożyć część tych metod w pracy z naszą młodzieżą.

Jakie działania planujecie podjąć, aby przyciągnąć nowych sponsorów i zapewnić stabilne finansowanie?

Bazujemy głównie na wsparciu prywatnych partnerów, których mamy około 70, a wielu z nich współpracuje z Norwidem od lat. Przykładem jest firma Steam z grupy Exact Forestall, której właściciel, Lesław Walaszczyk, jest związany z klubem od dawna. Dzięki takim zaangażowanym osobom jesteśmy w miejscu, w którym jesteśmy, i fakt, że sponsorzy prywatni darzą nas zaufaniem, jest dla nas ogromnym wyróżnieniem.

Pierwszym i najważniejszym „magnesem” przyciągającym sponsorów jest oczywiście nasz pierwszy zespół i emocje, które dostarcza kibicom. Pokazujemy wspólnie, że Norwid odgrywa istotną rolę społeczną, aktywizując sportowo młodzież. Nasza drużyna nie tylko oferuje widowiska sportowe, ale także inspiruje młodych ludzi, przedstawiając im idoli i zachęcając do marzeń – od gry jako młodzik czy junior, aż po reprezentowanie Polski. Możliwość kibicowania swojej drużynie tworzy niezapomniane przeżycia, które budują silną więź z klubem i motywują do uprawiania sportu.

Aby przyciągać nowych sponsorów, stale rozwijamy nasze inicjatywy. W tym roku podpisaliśmy umowę partnerską z drużyną Verona Volley. To współpraca, która wykracza poza aspekt sportowy – otwiera możliwości wsparcia i nawiązywania relacji między regionami Veneto i Częstochowy. Przez sport budujemy nie tylko międzynarodowe powiązania, ale również ciekawe relacje biznesowe, co pokazuje potencjalnym partnerom, że Norwid to nie tylko siatkówka, ale także platforma do nawiązywania wartościowych kontaktów.

Udział
Exit mobile version