Łukaszenka rozpoczął spotkanie od stwierdzenia, że Białoruś „ma wielkie szczęście”, ponieważ na jej terenie nie ma konfliktów ani prześladowań.
– Wszystkie wyznania żyją tu w atmosferze wzajemnego szacunku, pokoju i harmonii. W dzisiejszych czasach jest to dla wielu zaskakujące, w tym dla tzw. krajów cywilizowanych – mówił. Podkreślił, że białoruski naród „został zahartowany” przez współistnienie w kraju wielu religii, których podstawy „nie są sprzeczne z wartościami białoruskiego społeczeństwa”.
Łukaszenka mówił o księżach z Polski. „Nie ma potrzeby…”
Dyktator zapewnił, że dla państwa wszystkie religie są tak samo ważne. Zadeklarował również wsparcie każdej z religii w różnym stopniu.
Łukaszenka podkreślił również konieczność kształcenia duchownych na samej Białorusi. Odniósł się przy tym do polskich księży.
– Nie ma potrzeby, żeby nam przysyłali księży z Polski. Rozumiecie, że zawsze będzie jakaś nieufność i tak dalej – stwierdził.
Łukaszenka porównał religię do gospodarstwa rolnego. „To proste…”
Zdaniem Łukaszenki w religii musi panować „żelazna dyscyplina”, dzięki której możliwe jest „wejście na jeszcze wyższy poziom”, przez co „będziemy bogatsi”. Poradził więc duchownym, by wzorowali się na gospodarstwach rolnych lub zakładach pracy.
– Trzeba dostarczać produkty wysokiej jakości. Dzięki temu będą od nas kupować i to drożej, niż obecnie. To proste, wszystko ma swój początek w ziemi. Tego właśnie uczył nas Pan.
Dyktator podzielił się również historiami sprzed lat, kiedy to spotykał na swojej drodze baptystów i staroobrzędowców. Tych pierwszych cenił przede wszystkim za życzliwość. Staroobrzędowcy zaimponowali mu podejściem do pracy. – Trudno to sobie wyobrazić. To byli tacy pracowici ludzie (…) nigdy wcześniej ani później nie widziałem tak pracowitych ludzi. I to właśnie staroobrzędowcy zbudowali obiekt, w którym nasi ludzie odpoczywają, czasami tam bywam, w Witebsku – powiedział Aleksander Łukaszenka.
Źródło: Bełta, Bełsat