Bartosz Michalski, „Wprost”: Dlaczego pani kandyduje?
Magdalena Biejat, kandydata Lewicy w wyborach prezydenckich: Odpowiedź jest prosta – chcę zostać prezydentką Polski. Uważam, że Polsce należy się wreszcie prezydentura, która będzie nie tylko trzymaniem się absolutnego minimum, ale będzie odważna, ambitna, stojąca twardo zarówno za prawami człowieka jak i sprawiedliwą gospodarką, odpowiednia na czasy XXI wieku.
Pani przełożony, jeden z liderów lewicy, Włodzimierz Czarzasty chyba nie za bardzo wierzy w ten sukces. Otwarcie mówił, że walczy pani o czwarte miejsce.
Już rozmawiałam z Włodzimierzem Czarzastym na ten temat. Myślę, że tu też jest kwestia różnic pokoleniowych. Zrozumienia tego, jak wiele w kampanii możemy zmienić w dobie mediów społecznościowych. Wiele teraz wydarza się poza obiegiem, do którego byliśmy przyzwyczajeni tradycyjnie.
Oczywiście nie ukrywam, że ta kampania jest nie tylko wyścigiem o prezydenturę. Otwarcie mówię o tym, że jest ona również o zmianie w polityce, o zmianie sposobu robienia polityki, o zachęceniu wyborców, żeby wreszcie przestali głosować na mniejsze zło, a zaczęli głosować zgodnie z własnymi przekonaniami. Tylko tak realnie mamy szansę coś zmienić.
Czy nie podcina to jednak skrzydeł, kiedy ten brak wiary przebija u lidera Lewicy – wobec własnej kandydatki?
Też jestem jedną z liderek Lewicy i mogę powiedzieć, że mam ogromne wsparcie od Włodzimierza Czarzastego, czołowych polityków naszego ugrupowania i całych struktur. Jeśli chodzi o energię do pracy, o siłę do tego, żeby dalej walczyć o jak najlepszy wynik, to tutaj jedyne, co mam, to jest wsparcie.
Bardzo dyplomatyczna odpowiedź.
Takie są fakty. Wie pan, jak się robi taką kampanię, w której rzeczywiście z tygodnia na tydzień jest coraz lepiej, w której rosną sondaże, w której coraz więcej osób przychodzi na wiece i mówi, że nie tylko chcą głosować, ale też przekonują swoich znajomych i rodziny, no to trudno nie podchodzić do wyników z optymizmem.
„Wybory wygrywa się nie tylko w Końskich, ale też na TikToku” – takie słowa powiedziała pani podczas jednego z wywiadów w trakcie kampanii. Jak ważne jest to źródło docierania do wyborców?
Dzisiaj bardzo wielu wyborców czerpie informacje głównie z internetu, z mediów społecznościowych, a wśród nich TikTok jest absolutnie na prowadzeniu. Oczywiście to nie znaczy, że należy sobie odpuścić tradycyjne sposoby prowadzenia kampanii. Nie można pomijać jednak tego, co się dzieje w internecie. Mowa jest nie tylko o najmłodszych wyborcach, którzy dopiero teraz będą mogli pierwszy raz głosować, ale też o ludziach w moim wieku. To jest ogromna rewolucja, jeśli chodzi o sposób robienia polityki w Polsce.
Nie uważa pani, że trochę za późno „odkryliście” internet i jego siłę? Swój elektorat w mediach społecznościowych Sławomir Mentzen buduje od lat i efekty są widoczne.
Absolutnie, zrobiliśmy to za późno, ale odrobiliśmy lekcje z nawiązką. W czasie tej kampanii kilkakrotnie wyprzedziłam Sławomira Mentzena, jeśli chodzi o zasięgi. Mam w tej chwili ponad 200 tysięcy obserwujących na TikToku. To jest kilkakrotnie więcej niż ma Rafał Trzaskowski.
To przekłada się na konkretne wyniki. I zapewniam, że nie poprzestaniemy na tej kampanii. To jest lekcja, którą już odrobiliśmy i którą będziemy kontynuować.
To jest też jasne i wskazują na to wyniki sondaży, że popularność Sławomira Mentzena brała się również z tego, że przez długi czas był jedyną ofertą, na którą mogli natrafić młodzi ludzie w internecie. Kiedy pojawiła się kontroferta, kontroferta lewicowa, to wielu z nich zmieniło zdanie. Zrozumiało, że jest lepszy pomysł na Polskę – która jest dla nich bezpieczna, dba o dobry rynek pracy, która zapewni im bezpłatne studia czy dobrą jakość edukacji.
Wspomniała pani o dużym wsparciu wśród członków Lewicy. Jednak trudno nie zauważyć, że miała pani dość dużo obciążeń z własnego środowiska w trakcie kampanii. Jak był ogłaszany pani start w wyborach, to wybuchała afera z byłym już ministrem nauki, Dariuszem Wieczorkiem. Jak już zaczęła pani nabierać wiatru w żagle – afera z wiceszefem MSZ Andrzejem Szejną. Czy to nie rzuciło piachu w kampanijne tryby i nie ciągnęło w dół?
Na pewno to nie były łatwe momenty kampanii, ale też nie uważam, żeby miały na nią większy wpływ. Kluczowa była ambicjonalna wizja Polski, kluczowe były jasne i wyraziste poglądy zarówno na rozwój, jak i prawa człowieka, kluczowa była debata w Końskich, kluczowe były zasięgi na TikToku. Kluczowe są rozmowy z wyborcami, w których przekonują się, że można być polityczką, która mówi do nich, a nie do innych polityków. Ta kampania jest też o zmianie pokoleniowej, o zmianie sposobu robienia polityki. Mam nadzieję, że wyborcy właśnie na taką zmianę zagłosują.
Na debatach namieszała chyba pani najbardziej. Kandydatka, która miała raptem kilka procent poparcia, zabujała mocno łodziami kandydatów, którzy mieli tych procent kilka razy więcej. Najpierw sytuacja z odebraniem tęczowej flagi Rafałowi Trzaskowskiemu w Końskich, a potem podczas debaty w SuperExpressie pytanie, po którym zaczęło się to całe zamieszanie z kawalerką Karola Nawrockiego. Na ile to był łut szczęścia, a na ile – wyreżyserowany spektakl?
Trudno zaplanować wszystko, co się dzieje na debacie. Oczywiście razem z moim sztabem omawiamy strategię na każdą z nich. Nie wiemy nigdy jednak, jakie pytania zadadzą prowadzący, więc pełną kontrolę mamy właściwie tylko nad oświadczeniem, wolną wypowiedzią na samym końcu. Cała reszta to jest po prostu umiejętność szybkiego reagowania i wykorzystania szans. Nie tylko na debacie. Tutaj nie chodzi tylko o to, jakie pytanie zadałam panu Nawrockiemu, ale też o to, że potem nie odpuszczałam tematu. Złożyłam zawiadomienie do prokuratury na działania Karola Nawrockiego. Kiedy zaczęła się dyskusja wokół mieszkania pana Jerzego i tego jak pan Nawrocki wykorzystał jego sytuację, na tapecie znalazł się temat wykupu mieszkań z bonifikatą. Jako Lewica od razu przedłożyliśmy konkretny projekt ustawy do Sejmu, który ma zabezpieczyć seniorów w takich sytuacjach.
Czy to nie jest jednak kampanijne zagranie pod publiczkę i próba podczepienia się pod gorący temat?
Ja nigdy tego nie ukrywałam, że dla mnie kampania wyborcza jest też okazją do tego, żeby wykorzystać zogniskowaną uwagę wyborców i opinii publicznej i pchać też ważne dla Polski rzeczy. Tak samo to dotyczy skrócenia czasu pracy, rozwiązania kwestii mieszkaniowych, związków partnerskich, legalnej aborcji, czy świeckiego państwa.
Kampania jest okazją do tego, żeby też załatwiać sprawy. Polityka w tym czasie przyspiesza. Nie będę się wstydzić tego, że właśnie do tego również kampanii wyborczej używam.
W ostatnich latach mówiło się, że debaty straciły na znaczeniu i nie mają już większego wpływu na wynik wyborów. Wielu komentatorów jako ostatnią taką debatę wskazywało starcie Lecha Wałęsy z Aleksandrem Kwaśniewskim. Czy to rekordowe wręcz zainteresowanie debatami w trakcie tej kampanii i wydarzenia, które rezonowały po nich na wynik sondaży, przywróciło moc debat?
To prawda, że debaty nabrały zupełnie innego charakteru. Lubię myśleć, że to też częściowo moja zasługa. Zamiast klepać okrągłe formułki, w tych debatach po prostu mówię to, co myślę i przedstawiam ten program, na którym mi zależy. Nie ukrywam swoich poglądów i wykorzystuję je do tego, żeby pchać konkretne postulaty. Te debaty nie są tylko o jakichś zabiegach retorycznych, ale też o konkretnych sprawach.
Dzisiejsza debata w TVP budzi dużo emocji, zwłaszcza w kontekście prowadzących. Niektóre sztaby, w tym ten Karola Nawrockiego, protestowały przeciwko uczestniczeniu Doroty Wysockiej-Sznepf. Czy telewizja publiczna nie powinna pójść na rękę sztabowcom w tym zakresie i ograniczyć potencjalne kontrowersje związane z debatą?
To jest decyzja telewizji publicznej i z konsekwencjami tej decyzji również telewizja publiczna będzie musiała sobie poradzić. Tyle mogę powiedzieć w tym temacie.
Czym się pani różni od Adriana Zandberga? Poza tym, że Adrian Zandberg już zwątpił w koalicję rządzącą, a pani wciąż w niej jest.
Oczywiście mamy podobne programy, bo jesteśmy lewicowymi kandydatami, ale różnica jest zasadnicza. Adrian Zandberg o tym programie mówi od 10 lat, a ja go realizuję. Realizuję go w trudnej koalicji, która wymaga właściwie spinania się i walki na co dzień. Ale ja to robię dlatego, że traktuję poważnie obietnicę, którą złożyłam moim wyborcom. Obietnicę, że będę w tej kadencji walczyła o wprowadzenie renty wdowiej, o zmianę definicji zgwałcenia, o skrócenie czasu pracy, o wolną wigilię. I te wszystkie sprawy są wprowadzane dzisiaj w życie dzięki temu, że Lewica jest w rządzie. W rządzie, który byłby dużo gorszym rządem, gdyby nas tam nie było.
Dlaczego gorszym?
Bo byłby rządem, który nie podnosi pensji dla budżetówki, który nie podnosi pensji minimalnej, w którym nie ma jasnej silnej opozycji przeciwko dopłatom do kredytów. Rządem, który tworzy Polskę mniej solidarną i mniej sprawiedliwą. Po prostu gorszą do życia. To jest też pytanie dla wyborców Lewicy. Na jaką Lewicę chcą głosować? Taką, która zawsze ustawia się w opozycji recenzenta, czy taką, która nie boi się brać sprawy we własne ręce i po prostu dowozić tych obietnic, które żeśmy od dawna kładli na stole.
Nie uważa pani, że błędem było niepojawienie się na debatach w Republice? Jednak oglądalność była spora i zaprzepaszczono szanse na dotarcie do nowych wyborców.
Nie, nie uważam tego za błąd. Jak pan wie, zdecydowałam się nie legitymizować telewizji Republika swoją obecnością na debatach prezydenckich ze względu na to, w jaki sposób ta telewizja szczuje na przeciwników politycznych, i nie tylko. Tego, w jaki sposób tolerowane są tam wypowiedzi, których nie powinno się tolerować, łącznie z groźbami śmierci.
Absolutnie każdy może przyjść na mój wiec, staję w każdej debacie, na którą mnie zapraszają, a na niektóre nawet sama się wpraszam. Jednak telewizja Republika jest tutaj wyjątkiem.
Mamy tutaj pewien rozdźwięk. Marszałek Szymon Hołownia stawił się na obu debatach w Republice, tłumacząc to szacunkiem dla wszystkich wyborców. A pani i Rafała Trzaskowskiego tam brakowało.
Absolutnie szanuję wszystkich wyborców i każdy z nich, jeśli mnie zatrzyma na ulicy, jeśli przyjdzie na wiec i chce ze mną porozmawiać, to absolutnie może. Ja nie uciekam przed nikim, nie uchylam się od odpowiedzi.
Na ile procent pani liczy?
Na jak najwięcej. A ile? No, to zobaczymy, zdecydują wyborcy.
6% będzie panią satysfakcjonowało?
Będzie mnie satysfakcjonował wynik, który pokaże, że Polacy nie muszą głosować na mniejsze zło, że wierzą w prawdziwą zmianę.
Bardzo dyplomatycznie.
Z chęcią szerzej skomentuję wyniki, jak tylko je poznamy.