
Ostatni tydzień przed świętami Bożego Narodzenia to tradycyjnie czas na dopinanie spraw w MON i wojsku. Akcję zawierania w tym czasie wielu mniejszych umów zakupowych zwykło się nazywać „rajdem św. Mikołaja”. Opiera się ona bowiem na olśnieniu: „to już grudzień, a my w budżecie ciągle mamy kilkaset milionów. Trzeba je wydać, bo przepadną” (pieniądze niewykorzystane w roku budżetowym trzeba zwrócić do kasy państwa). Można też kupować rzeczy, które się zaplanowało na ten rok i trzeba je „dowieźć”. I tym razem ostatnie dni roku przyniosły szereg podpisanych umów. Choć żadna z nich nie opiewa na miliardy dolarów i nie prowadzi do spektakularnych zakupów setek czołgów czy samolotów, to i tak są istotne.
Moskit gryzący czołgi
Jedna z umów została zawarta w czwartek. Dotyczy dofinansowania prac na rozwój polskiego przeciwpancernego pocisku kierowanego Moskit. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (dysponuje pieniędzmi z MON i Ministerstwa Edukacji oraz Szkolnictwa Wyższego) przyznało na ten cel 120 milionów złotych. Ma to pozwolić rozwinąć projekt do poziomu, kiedy będzie gotowy do seryjnej produkcji. To prawdziwy przełom w programie, który przez większą część poprzedniej dekady był „rzeźbiony” za skromne środki własne Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia oraz Grupy WB. Pierwszy raz prezentowano go publicznie w 2019 roku. Aktualnie ma być na poziomie działającego i przetestowanego prototypu. Doprowadzenie go do poziomu gotowego produktu ma zająć do trzech lat.
Znaczenie Moskita dla polskiego wojska i przemysłu jest potencjalnie bardzo duże. Po pierwsze aktualnie nasze siły zbrojne mają dramatycznie mało kierowanych pocisków przeciwpancernych. Głównie są to zamówione na początku wieku izraelskie Spike’i, wytwarzane w znacznej mierze w polskich zakładach Mesko, a do tego kupowane od niedawna amerykańskie Javeliny. Pomimo poważnych niedoborów od lat nie zdecydowano się na żadne systemowe rozwiązanie. Ani nie pogłębiono współpracy z Izraelczykami, która pozwoliłaby wprowadzić nowsze warianty Spike’ów w większych ilościach, ani nie kupiono hurtowo broni z USA. Tymczasem w tle trwały krajowe prace nad Moskitem i prostszym oraz mniejszym Piratem. Nie miały one jednak oficjalnego błogosławieństwa MON i wojska, które formalnie nie zgłaszało zainteresowania tematem. Przez lata generowało to liczne pytania w prasie branżowej, dlaczego polskie wojsko jest bardziej zainteresowane produktami z USA czy Izraela niż daniem szansy krajowym produktom. Odpowiedź zazwyczaj była standardowa, czyli że rozwój zdolności polskiego przemysłu to nie jest zadanie dla wojska, które może kupować tylko gotowe produkty.
Dopiero niecałe pół roku temu padła wyraźna deklaracja ze strony wiceministra MON Cezarego Tomczyka, który po zapoznaniu się z pracami nad Moskitem zadeklarował dofinansowanie ich w nieodległej przyszłości. Obietnicy udało mu się dotrzymać. Do pełnego sukcesu i zamówień ze strony wojska jeszcze daleko. Jednak 120 milionów to duże pieniądze w realiach prac badawczo-rozwojowych w polskim przemyśle zbrojeniowym. Obecność prywatnej Grupy WB w projekcie istotnie podnosi szanse na jego profesjonalną realizację. Gdyby tak się stało i wojskowi dali się przekonać do Moskita, to polska armia mogłaby zyskać przyzwoity, relatywnie tani i krajowy przeciwpancerny pocisk kierowany.
Rosomaki na kolejne sześć lat
Druga istotna umowa z ostatnich dni dotyczy przedłużenia licencji na produkcję kołowych transporterów opancerzonych Rosomak. Choć nazwa jest polska, a sprzęt powstaje w polskich zakładach w Siemianowicach Śląskich, to jest to projekt fińskiej firmy Patria, od której na początku wieku kupiliśmy licencję. Miała ona wygasnąć w 2028 roku, co oznacza, że stracilibyśmy wtedy prawa do dalszej produkcji tych pojazdów. Dodatkowo niemal od początku krytykowano kształt pierwotnej umowy licencyjnej, która nakładała na nas istotne ograniczenia, jeśli chodzi możliwość modyfikowania konstrukcji i oferowania jej na eksport. Już kilka razy próbowano negocjacji, ale kończyły się niczym. Głównie miały się rozbijać pieniądze, których oczekiwali Finowie. Stawiało to pod sporym znakiem zapytania przyszłość zakładów w Siemianowicach Śląskich i dalszej produkcji Rosomaków dla polskiego wojska.
Tym razem negocjacje z Patrią udało się jednak doprowadzić do zadowalającego obie strony finału. Nie podano, ile musieliśmy za to zapłacić, ale zapisy nowej umowy licencyjnej mają być dla nas znacznie korzystniejsze. Fundamentalne jest przedłużenie licencji na produkcję do 2034 roku i na serwisowanie do 2064 roku. Należąca do Polskiej Grupy Zbrojeniowej spółka Rosomak (czyli głównie zakłady w Siemianowicach Śląskich) miała ponadto zyskać znacznie większą swobodę w kwestii modyfikowania i modernizowania konstrukcji. Istotnie ułatwiona ma być też kwestia oferowania polskich Rosomaków na eksport. Proces uzyskiwania zgody od Finów ma być szczególnie uproszczony, jeśli sprzedaż miałaby się odbyć w ramach unijnego mechanizmu SAFE, ale aktualnie nie ma konkretnych informacji na temat ewentualnych umów eksportowych na Rosomaki.
Branża komentuje decyzję pozytywnie. Zwraca uwagę, że wreszcie zrobiono coś, co należało zrobić lata temu, a najlepiej jeszcze podczas obowiązywania pierwotnej umowy dwie dekady temu. Inną kwestią jest to, w jakim stopniu z możliwości spółki Rosomak skorzysta wojsko. Aktualne umowy opiewają na około 200 sztuk do 2029 roku i choć potrzeby są kilka razy takie, to na razie nie ma konkretnych planów dalszych zakupów. Są za to bardzo realne pomysły przejmowania od Amerykanów za symbolicznego dolara bardzo podobnych używanych wozów Stryker. Ponieważ będą tańsze i dostępne szybciej.
Niewidzialna walka
Trzecia istotna umowa (właściwie dwie, z dwiema firmami) została podpisana w piątek. Dotyczy kontraktów z Turkami i Szwedami na systemy rozpoznania oraz walki elektronicznej (WRE). Jak niezwykle istotna to sfera, pokazuje nieustannie wojna w Ukrainie. Zdolność do wykrywania emisji radiowych wroga i ich zakłócania jest tam krytyczną zdolnością dla każdej ze stron. Mówiąc prościej – chodzi na przykład o możliwość ustalenia, gdzie stoi radar przeciwnika (pracując, wysyła fale elektromagnetyczne) albo gdzie może być stanowisko dowodzenia (wysyła komunikaty przez radio) lub gdzie jest stanowisko operatorów dronów (łączą się z nimi zazwyczaj przez radio). Do tego dochodzi problem zakłócania działania tychże. Walka elektromagnetyczna to niewidoczna, ale bardzo ważna dziedzina współczesnej wojny.
Polskie wojsko w tym zakresie tkwi natomiast jedną nogą w muzeum sprzętu „made in ZSRR”, a drugą na niepewnym gruncie mocno okrojonych krajowych programów z korzeniami w latach 90.
Umowy ze szwedzkim koncernem Saab i tureckim Aselsan mają to istotnie zmienić. Od tego pierwszego mamy kupić systemy rozpoznania elektronicznego, od drugiego – walki elektronicznej. Można założyć, że konkrety nie zostaną oficjalnie podane. Kwestie związane z WRE są zazwyczaj otaczane tajemnicą. Wiadomo tyle, że Saab ma dostarczyć swój sprzęt do 2030 roku za 130 milionów euro. Turcy do 2035 roku za dwa miliardy złotych. Od lat w mediach branżowych padały sugestie, że takie systemy najlepiej byłoby produkować u siebie i mieć nad nimi pełną kontrolę, zwłaszcza że pole walki WRE może wymagać szybkich zmian i dostosowywania się do nich. Jednak nic z tym nie zrobiono. Nie było pieniędzy na prace badawcze i rozwojowe, więc dzisiaj nie ma co kupować w kraju.
Mało widowiskowe, ale istotne
Jeszcze jedna warta wspomnienia umowa z tego tygodnia dotyczy licencji na kompleksową obsługę południowokoreańskich czołgów K2 w zakładach Bumar-Łabędy. Polska firma ma uzyskać zdolność do serwisu, napraw i remontów floty tych maszyn, kupowanych od koncernu Hyundai Rotem. To kolejna umowa z kategorii mało widowiskowych, ale ważnych. Zamówiliśmy już 360 czołgów K2 w dwóch kontraktach. 180 z pierwszego z nich jest już w Polsce. Montaż maszyn w ramach drugiego kontraktu ma być stopniowo przenoszony do zakładów Bumar-Łabędy. Dodatkowo ma powstać kilkadziesiąt wozów specjalistycznych (np. inżynieryjnych, mobilne mosty) z dużym udziałem naszych firm. Kolejne zamówienia na same czołgi są prawdopodobne, a to oznaczałoby kilkaset pojazdów do obsługi. Zdolność do robienia tego w sposób kompleksowy w Polsce ma ogromne znaczenie.

