W tym roku przypada okrągła 80. rocznica końca II wojny światowej, więc tegoroczne obchody mają większą wagę niż te w kilku ostatnich latach. Pod rządami Władimira Putina tak zwany Dzień Zwycięstwa ustanowiony w Rosji na 9 maja (w odróżnieniu od 8 maja wśród zachodnich aliantów) został wyniesiony do rangi najważniejszego święta państwowego. Służy jako jeden z filarów putinowskiej wizji kraju i narzędzie do jednoczenia narodu wokół władzy.

Niezależnie od tego w trzech poprzednich latach, po rozpoczęciu wojny z Ukrainą, będąca głównym elementem obchodów defilada na Placu Czerwonym była bardzo skromna. Praktycznie bez ciężkiego sprzętu. W tym roku ewidentnie postanowiono się spiąć. Pomaga to, że na froncie drastycznie zmniejszono użycie broni pancernej.

Całe nagranie defilady. Pojazdy pojawiają się około 55 minuty

Ciężki pokaz klasyki

Defilada zaczyna się od przemarszu żołnierzy z różnych rosyjskich rodzajów wojsk, jednostek i instytucji. Towarzyszyli im reprezentanci z szeregu państw utrzymujących przyjazne relacje z Rosją. Wśród nich bardzo wyróżniali się reprezentanci Turkmenistanu, ubrani w wyjątkowo kolorowe zielono-czerwono-złote mundury. Całość przemarszu trwała ponad pół godziny. Po ludziach tradycyjnie wjechał na Plac Czerwony sprzęt ciężki. Jego kolumnę tak jak już od lat otwierają zabytkowe czołgi T-34-85 z okresu drugiej wojny światowej, które są dla Rosjan jednym z jej symboli (te konkretne najpewniej są produkcją powojenną i mogą pochodzić z Laosu, który utrzymywał je do niedawna w służbie i w końcu sprzedał z powrotem Rosjanom). Razem z nimi w kolumnie historycznej jechały również działa samobieżne SU-100, wprowadzone do służby pod koniec II wojny światowej.

Przemarsz współczesnego sprzętu zaczął się od lekko opancerzonych pojazdów terenowych, takich jak Tigr-M, różnych przedstawicieli rodziny Tajfun czy opancerzonej sanitarki Linza. Wszystkich bardzo mało widocznych albo praktycznie niewidocznych na wojnie w Ukrainie. Większość zanotowanych przypadków ich użycia i strat to początkowy okres wojny. Teraz pojawiają się raczej incydentalnie. Nigdy nie były sprzętem masowo produkowanym i masowo używanym.

Następne wjechały cięższe bojowe wozy piechoty. Na początek najstarsze BRM-1KM, czyli wersja rozpoznawcza zabytkowych BMP-1, zmodyfikowanych poprzez budżetowe rozwiązanie, czyli montaż wieży z kołowego transportera opancerzonego BTR-82. Za nimi jechała następna generacja, czyli BMP-2 w zmodernizowanej wersji M. Ten pierwszy prawie w ogóle niespotykany na froncie i wyprodukowany w symbolicznych ilościach, drugi nieco liczniejszy, ale nadal stanowiący mały ułamek bwp używanych na froncie. Następna jechała kolejna generacja, czyli standardowe BMP-3, które są jak najbardziej szeroko używane w Ukrainie. Około 600 zostało zniszczonych, ale w ostatnich miesiącach pojawiają się coraz rzadziej w zestawieniach strat. Kolumnę bwp zamykały nieprzemijające prototypy Kurganiec-25, czyli pojazdy, które miały być nową generacją rosyjskich bojowych wozów piechoty. Program ich stworzenia trapią jednak liczne problemy, których od ponad dekady nie udało się przezwyciężyć, a w warunkach wojennych nie ma pieniêdzy oraz woli, aby skupiać się na tym trudnym temacie.

Kolejne pojawiły się czołgi. Najpierw najnowsze wcielenie klasycznych T-72 o oznaczeniu B3, które stanowiły początkowo trzon rosyjskich wojsk pancernych wkraczających do Ukrainy. Jeden z dwóch typów ciągle wytwarzanych przez zakłady Uralwagonozawod w Niżnym Tagile, jedynej fabryce czołgów w Rosji. Choć teraz w zubożonej i zmodyfikowanej wersji względem tej przedwojennej. Rosjanie stracili ich już prawie tysiąc. Następne jechały T-80BWM, czyli najnowsza modernizacja radzieckich T-80. W Ukrainie najczęściej używane są te wozy w ich starszych wersjach. Nie ma ich produkcji, jedynie modernizacje przy okazji napraw pojazdów uszkodzonych albo wyciągniętych z radzieckich składów. Kolumnę czołgów zamykały najnowsze T-90M, czyli głęboka modernizacja T-72. Drugi typ czołgów ciągle produkowanych w Uralwagonozawodzie. Ciągle relatywnie rzadki widok w Ukrainie w tłumie starszych czołgów. Do tej pory stracono ich niecałe 100.

Trzy skromne nowości

Po czołgach pojawiła się artyleria. Na początek klasyczne działo samobieżne Msta-S, które na froncie występuje w wersjach radzieckiej i zmodernizowanej rosyjskiej. Częsty widok na wojnie i najczęściej tracony typ tego rodzaju sprzętu. Kolejne pojawiły się dwie nowości. Kołowe działa Malwa i Hiacynt-K kalibru 152 mm. Bardzo podobne, bo z takim samym podwoziem, ale różniące się zastosowaną armatą. Ta druga ma ją nieco dłuższą, co daje większy zasięg. Pojedyncze sztuki Malwy pojawiły się na froncie, poczynając od ubiegłego roku, a jedna została zniszczona. Być może gorącym wnioskiem był za krótki zasięg, dlatego szybko pojawiła się wersja Hiacynt-K, której w Ukrainie jeszcze nie widziano.

Następna na plac wjechała artyleria rakietowa. Najpierw Tornado-S, czyli wyrzutnie ciężkich rakiet naprowadzanych o zasięgu rzędu 120 km. Groźna broń, choć na szczęście relatywnie nieliczna. Używana do ataków na najcenniejsze cele na ukraińskim zapleczu. Do tej pory Ukraińcom nie udało się upolować ani jednej. Kolejne były ciężkie wyrzutnie rakiet termobarycznych TOS-2. To specyficzny sprzęt dysponujący dużą siłą ognia, ale na krótkim dystansie rzędu 20 kilometrów. Co więcej, nowy i bardzo nieliczny. Do tej pory zniszczono 1. Kolumnę artylerii zamykały taktyczne rakiety balistyczne Iskander. Dobrze znana i groźna broń, która przysparza Ukraińcom wielu problemów. Działają daleko od linii frontu, więc żadna nie została stracona.

Po artylerii wyjechała trzecia i ostatnia nowość defilady, czyli cztery ciężarówki wiozące różne typy dronów wykorzystywanych w Ukrainie. Poczynając od rozpoznawczych Orłan i Zala, przez uderzeniowe krótkiego zasięgu Lancet, po dalekiego zasięgu Gieran-2. Pierwszy raz na Placu Czerwonym zaprezentowano bezzałogowce.

Następni byli bardzo skromni przeciwlotnicy jedynie z wyrzutniami systemu S-400, który znacząco stracił na wizerunku względem czasów przedwojennych. Ukraińcy dobitnie udowodnili, że jak najbardziej można go pokonać, nawet nie dysponując silnym lotnictwem, niszcząc około 20 wyrzutni i kilkanaście radarów oraz stanowisk dowodzenia.

Kolejne prezentowały się wojska powietrznodesantowe z ich specyficznymi lekkimi wozami bojowymi BMD-4 i transporterami opancerzonymi BTR-MDM, które są przystosowane do transportu powietrznego i zrzutu pod spadochronami. W praktyce okazały się one kiepskim sprzętem na taką wojnę jak ta w Ukrainie, gdzie wojska powietrznodesantowe są używane jak zmechanizowane (uzbrojone w cięższy i lepiej opancerzony sprzęt), co prowadzi do ciężkich strat. Zwłaszcza w początkowym okresie wojny.

Defiladę tradycyjnie zamykały wyrzutnie rakiet międzykontynentalnych Jars oraz kolejny przykład wiecznych prototypów, czyli trzy kołowe transportery opancerzone Bumerang. Zaprezentowano je pierwszy raz w 2015 roku tak jak Kurgańce. Analogicznie dopracowanie ich i wdrożenie do produkcji okazało się przerastać rosyjski przemysł zbrojeniowy przed wojną. W warunkach wojennych tym bardziej.

Całość domknęło lotnictwo. Najpierw formacja złożona z maszyn MiG-29 i Su-30 zespołów akrobacyjnych, a potem sześć szturmowych Su-25 rysujących na niebie flagę Rosji. Tak samo jak w 2024 roku i zdecydowanie skromniej niż w czasach przedwojennych, kiedy nad Moskwę wlatywało po kilkadziesiąt samolotów oraz śmigłowców wszelkich typów.

Pragnienie powrotu do przeszłości

Defilada była więc znacznie bardziej okazała niż w poprzednich latach wojennych, kiedy praktycznie w ogóle nie pokazywano ciężkiego sprzętu. Na 80. rocznicę ewidentnie się postarano. Dodatkowo rangę uroczystości podnieśli stosunkowo lzagraniczni goście i pododdziały reprezentacyjne z ich państw. Jednak jeśli chodzi o sam sprzęt, to praktycznie nie pokazano nic nowego. Nawet nie zdecydowano się na trzeci typ wiecznego prototypu, czyli czołgi T-14 Armata, które spotkał podobny los jak Kurgańce i Bumerangi. Co ciekawe żaden z pojazdów nie miał standardowych wojennych modyfikacji służących do wzmocnienia obrony przed dronami, czyli głównie daszków i siatkowych osłon oraz systemów walki elektronicznej. Pomimo tego, że nowo wyprodukowane lub wyremontowane pojazdy opuszczające fabryki mają je teraz seryjnie montowane. Najwyraźniej uznano, że takie wojenne doraźne modyfikacje nie przystają do propagandowego pokazu siły Rosji.

Wymowne jest też oczywiście zaprezentowanie po raz pierwszy bezzałogowców. Pokazuje to pośrednio znaczący wzrost ich roli w rosyjskim wojsku, które przed inwazją w 2022 roku zdecydowanie nie traktowało ich priorytetowo. Wręcz przeciwnie. Pomimo tego nadal na Placu Czerwonym dominuje klasyczny ciężki sprzęt i to w wersji przedwojennej. Wrócono do klasyki. Nie jest to zaskakujące, bo realny obraz rosyjskich oddziałów frontowych kiepsko prezentowałby się na Placu Czerwonym i nie był obrazem, z którego Kreml byłby dumny.

Udział
Exit mobile version