W PRL-u były opowieści o czarnej wołdze (radziecka marka samochodu), która miała krążyć po polskich miastach i porywać dzieci. Kto miał w niej jeździć i po co to robił, wersji było mnóstwo. Wspólny był brak jakichkolwiek dowodów i plotki podawane z ust do ust.
– Sam fakt, że teraz o tym rozmawiamy, że w ogóle się doszukujemy w każdym większym pożarze rosyjskiego śladu, to już jest ich sukces – mówi dr Michał Piekarski z Instytutu Studiów Międzynarodowych i Bezpieczeństwa na Uniwersytecie Wrocławskim. – Kiedy widzimy ich wszędzie, to ilość sygnałów, które będą trafiać do naszych służb, może stać się przytłaczająca. W tym natłoku wzrośnie szansa na przegapienie czegoś, co naprawdę będzie istotne – dodaje.
– To jest pewna wygrana Rosjan w wojnie kognitywnej. Teraz zawsze ich szukamy, co jest mechanizmem, który na nas wpływa. Boimy się, rośnie wizja wszechpotężnych rosyjskich służb i nieradzących sobie naszych – mówi Anna Maria Dyner z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Dywersja po kosztach
Pożar bloku w Ząbkach, transformatora w Warszawie, hal produkcyjnych w Mińsku Mazowieckim i w Siemianowicach Śląskich. To tylko kilka pożarów z ostatnich tygodni, przy których pojawiły się spekulacje dotyczące tego, czy nie stoją za nimi rosyjscy dywersanci. W internecie bez problemu można znaleźć zalew komentarzy na ten temat, choćby na portalu X pod wpisami rzecznika prasowego MSWiA Jacka Dobrzyńskiego. Takich, które mogą pochodzić od Rosjan lub ich sympatyków chętnie rozniecających emocje.
Za dużo tych pożarów ostatnio. To nie może być przypadek. Obstawiam ruski udział.
Co jeszcze ruscy muszą podpalić, żeby służby wzięły się do roboty?
– Ewidentnie mamy do czynienia ze wzrostem zainteresowania tematem potencjalnej dywersji, co łatwo przeradza się w stawianie hipotez – mówi dr Piekarski. Zaznacza, że są ku temu pewne podstawy, bo niezaprzeczalnie Rosjanie próbują, a czasem nawet się im udaje. – Najbardziej dobitnym przykładem jest podpalenie hali targowej na Marywilskiej w Warszawie – mówi. W maju Prokuratura Krajowa poinformowała na podstawie zgromadzonych dowodów, że pożar, który rok wcześniej strawił budynek, był dziełem dwóch obywateli Ukrainy zwerbowany przez rosyjskie służby za pośrednictwem sieci.
Przypomina jednak też o sądzonym od początku tego roku we Wrocławiu innym Ukraińcu, który też miał zostać zwerbowany przez rosyjskie służby i działać w siatce planującej podpalenia w Niemczech oraz Polsce. W 2023 roku zatrzymano grupę osób mających planować sabotaż na liniach kolejowych, po których transportowane są przez Polskę ładunki wojskowe dla Ukrainy. Dopiero co pod koniec tego czerwca ujawniono, że w 2024 roku udaremniono przygotowania do zamachu na ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Rzeszowie. Aresztowany Polak miał działać na zlecenie GRU, wywiadu wojskowego Rosji.
– Warto zauważyć, że w większości tych przypadków planowano proste podpalenia. Nie mówimy o jakichś wyrafinowanych akcjach wyszkolonych tajnych agentów GRU, ale bieda-agentów z Telegrama – mówi Piekarski.
Schemat jest zazwyczaj podobny jak w innych krajach Europy. Rosjanie wyszukują ludzi na grupach w jakiś sposób związanych z wojną w Ukrainie, Rosją czy innymi państwami byłego ZSRR, albo światkiem przestępczym i oferują im istotne pieniądze w zamian za pozornie prosty akt podpalenia jakiegoś obiektu. Wybierane są zazwyczaj osoby mające problemy, nieradzące sobie w życiu, albo z przeszłością kryminalną, dla których kilka-kilkanaście tysięcy euro będzie kwotą usuwającą wszelkie wątpliwości. – W Polsce oczywistym celem są imigranci z Białorusi i Ukrainy. Nie wszyscy sobie radzą w nowej rzeczywistości i Rosjanom łatwo nawiązać z nimi kontakt – mówi Piekarski.
Nie taka czarna wołga straszna?
Nie można więc zaprzeczyć, że działania rosyjskiej dywersji są, a jeszcze kilka lat temu ich w takiej formie nie było. Jednak ich skala jest wyolbrzymiana. – Po pierwsze to powiedzmy sobie szczerze: z tych wszystkich wspomnianych operacji, istotne z punktu widzenia państwa i jego bezpieczeństwa mogły być tylko działania siatki tak zwanych kolejarzy albo zamach na prezydenta Ukrainy – mówi Piekarski. Pozostałe podpalenia (dokonane i planowane), choć niektóre spektakularne i bardzo kosztowne dla osób poszkodowanych, nie wpłynęły bezpośrednio na choćby zdolność Polski do obrony czy wspierania Ukrainy w obronie. – Dodatkowo te działania są prowadzone przy angażowaniu minimalnych środków i na zasadzie pozostawiania minimalnych śladów. To nie jest na przykład użycie przeszmuglowanego granatnika i agenta do ostrzelania jakiegoś obiektu wojskowego – mówi Piekarski. – To pomaga podsycać plotki i podnosić poczucie zagrożenia, co może być celowym działaniem – dodaje. Gdybyśmy mieli do czynienia z atakami na pociągi z bronią przy pomocy profesjonalnych min-pułapek czy wysadzania mostów, to nie doszukiwalibyśmy się dywersantów w każdym większym pożarze hali produkcyjnej.
– Pomimo panującego nastroju warto się zastanowić, czy to nie jest tak, że Rosjanie mają znacznie mniejszy potencjał do prowadzenia działań sabotażowych, niż sądzimy. Dlatego ich akcje wyglądają tak, jak wyglądają – mówi Piekarski.
Zwraca uwagę, że po inwazji na Ukrainę z państw europejskich i jeszcze przed nią wydalono mnóstwo rosyjskich dyplomatów, którzy tradycyjnie służyli do werbowania i koordynowania działań dywersyjnych. Dodatkowo zdaniem specjalisty jest jak najbardziej możliwe, że tradycyjnie przeceniamy zdolności Rosjan. – Tak jak z ich wojskiem przed 2022 rokiem. Jakie to ono miało być skuteczne, zmodernizowane, sprofesjonalizowane. No i co zobaczyliśmy w praktyce? Dlaczego nie może być tak samo ze służbami specjalnymi? – mówi Piekarski.
Opisuje przy tym mechanizmy w rosyjskich służbach, które mogą do tego prowadzić. Zwłaszcza przemiany charakteru ludzi w nich służących. – We współczesnej Rosji, rządzonej przez czekistów, bycie jednymi z nich, pracownikiem służb bezpieczeństwa, stało się źródłem statusu społecznego, prestiżu i władzy. Dostanie się do tego zakonu to nie tylko wyróżnienie, ale też wymierny zysk. Dlatego powszechnie droga do niego zależy nie od zdolności merytorycznych, ale rodzinnych koneksji i znajomości – mówi Piekarski. – Kiedy już trafisz do tego grona, to priorytetem staje się budowanie kariery, a to często oznacza robienie nie tak, żeby było dobrze, ale tak, żeby się podobało przełożonemu i nie było problemów – dodaje. Namacalnym przykładem tak działającego systemu było kompletne niezrozumienie przez rosyjskie służby nastrojów w Ukrainie, której społeczeństwo i politycy nie przyjęli sił inwazyjnych z otwartymi ramionami, albo chociaż z obojętnością.
Piekarski sugeruje więc, aby do opowieści o rosyjskich dywersantach seryjnie wywołujących pożary, podchodzić z większym dystansem.
– Choć jest nieuniknione, że jeśli Rosjanie będą często werbować swoich bieda-agentów z Telegrama, to czasem któremuś coś się uda. Zadziała efekt skali – zaznacza.