– Budujemy suwerenną, niezależną polską energetykę, która musi przestać być uzależniona od importu paliw – powiedziała ministerka klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska podczas prezentacji założeń nowej wersji rządowego planu klimatycznego. 

Podkreśliła, że w ciągu ostatnich 10 lat wydaliśmy 1,2 biliona złotych rocznie na importowaną ropę, gaz i węgiel. Transformacja także będzie nas kosztować, ale efektem ma być mniejsze uzależnienie od zagranicznych paliw kopalnych, ochrona zdrowia i środowiska. 

Nad aktualizacją Krajowego planu w dziedzinie energii i klimatu do 2030 r. (KPEiK) resort klimatu pracuje praktycznie od początku przejęcia władz przez koalicję, a więc ponad półtora roku. Pokazany w poniedziałek dokument to już trzecia wersja planu klimatycznego. Plan wyznacza kierunek i opisuje konkretne działania w ramach transformacji energetycznej. To nie tylko budowa odnawialnych źródeł energii, które zastępują węgiel, ale też zmiany we wszystkich sektorach gospodarki: od transportu (samochody elektryczne) i budynków (termomodernizacja), po leśnictwo (bo lasy pochłaniają część emisji gazów cieplarnianych).

W porównaniu do ostatniej wersji planu – z września 2024 roku – widać nieco wolniejszą transformację przez najbliższe pięć lat, ale za to przyspieszenie w latach 30. To efekt opóźnień, za które rząd wciąż wini poprzedników. Żeby je nadrabiać – podkreślały szefowa resortu oraz odpowiedzialna za plan wiceministerka Urszula Zielińska – trzeba teraz bez zwłoki przyjąć KPEiK i zacząć go realizować.

Na to, czy uda się to przeprowadzić sprawnie, mogą jednak wpływać ostatnie zmiany w rządzie. Chociaż plan powstał w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, to jego przyjęcia przez radę ministrów oraz zaakceptowania przez Komisję Europejską dopilnuje już nowo utworzony resort energii. Jego szefem został właśnie dotychczasowy wiceminister klimatu Miłosz Motyka (PSL).

Scenariusze transformacji

W ramach planu klimatycznego powstały dwa scenariusze. Pierwszy (tzw. WEM) nie zakłada dodatkowych działań, tylko powolną transformację, która „i tak się wydarzy”. Drugi (tzw. WAM) to scenariusz „ambitny”, wymagający podjęcia konkretnych kroków, aby tę transformację przyspieszyć. 

Z prezentacji resortu klimatu jasno wynika, że to ten drugi scenariusz jest korzystniejszy. Szybsze odejście od węgla przekłada się w nim – według wyliczeń resortu – na większy spadek cen prądu, mniejsze emisje, mniej zanieczyszczeń i większy wzrost gospodarczy. Scenariusz „mało ambitny” jest za to dopasowany do tak zwanej „umowy społecznej” rządu PiS z górniczymi związkami zawodowymi. Ta zakładała konkretne wartości zużycia węgla jeszcze w latach 40. 

Paulina Hennig-Kloska podkreślała na spotkaniu z dziennikarzami, że pokazanie dwóch mocno odmiennych scenariuszy niekoniecznie oznacza, że mamy dwie sprzeczne wizje transformacji. – Każde przedsiębiorstwo zakłada różne scenariusze, a i realizacja zależy od wielu czynników. Od tego, czy mamy wzrost gospodarczy, czy stagnację. I tu jest tak samo – mówiła. 

„Największy plan gospodarczy od 1989”

Scenariusz powolnej transformacji pozostaje w dużej mierze niezmieniony od pierwszej wersji z marca ubiegłego roku. Więcej zmian nastąpiło w ambitnej wersji planu. To – jak tłumaczyła ministerka Zielińska – efekt po pierwsze opóźnień (do 2030 roku niektórych inwestycji nie da się już realizować), po drugie – wzięcia pod uwagę nowych warunków, w tym kosztów technologii. Jednak dzięki temu wyliczenia są tak aktualne, jak to tylko możliwe – przekonywała Zielińska. 

Według szefowej resortu KPEiK to „największy plan gospodarczy od 1989 roku”. Ambitny scenariusz zakłada inwestycje rzędu 1,1 biliona zł do 2030 roku na nowe źródła energii, w tym OZE, rozbudowę sieci, termomodernizację budynków. 1/3 tej kwoty ma pochodzić z funduszy europejskich, zaś większość – z sektora prywatnego. To między innymi inwestycje w nowe farmy wiatrowe i słoneczne, punkty ładowania dla samochodów elektrycznych czy magazyny energii. 

Według ambitnego scenariusza transformacji produkcja prądu ze źródeł odnawialnych wzrośnie z obecnych ok. 30 proc. do prawie 52 proc. w 2030 roku. To nieco mniej niż zakładała poprzednia wersja planu – i jest to efektem opóźnień. Ale tempo ma wzrosnąć w kolejnych latach, by OZE stanowiło już niemal 80 proc. naszej produkcji elektryczności w roku 2040.

To oznaczałoby, że w roku 2030 węgiel – do niedawna główne źródło energii – stanowiłby mniejszość produkcji prądu, a w połowie lat 30. jego rola stałaby się marginalna. W roku 2040 polska energetyka byłaby wolna od węgla i oparta na wiatrakach, panelach fotowoltaicznych, elektrowniach jądrowych, uzupełnianych gazem i biogazem. 

Rewolucja miałaby dokonać się także w sektorze ciepłownictwa. To wciąż w większości stoi węglem, ale on miałby zniknąć z ciepłowni w ciągu 10 lat. Zastąpi go gaz, biomasa, ale przede wszystkim – elektryfikacja. 

Chociaż realizacja tego ambitnego scenariusza oznacza potężne nakłady na inwestycje, to – według wyliczeń resortu – będzie bardziej opłacalna. I to zarówno w porównaniu do „mało ambitnej” wersji planu, jak i braku działań. Przyniesie nie tylko spadek emisji CO2 i pozbycie się szkodzącego wszystkim smogu. Ministerstwo wylicza, że szybsza transformacja napędzi nasz wzrost gospodarczy, a także pozwoli obniżyć ceny energii. Spadki widoczne na rachunkach będą na początku skromne (6-9 proc.), ale w 2040 roku sięgną blisko 30 proc. Pod warunkiem że uda się zrealizować plan „ambitny”. Wersja wolniejszej transformacji to wciąż spadek cen prądu, ale jedynie o 7-10 proc. do 2040 roku.

Urszula Zielińska podkreśliła, że zaktualizowany plan – w porównaniu do pierwotnej wersji z czasów PiS – różni się nie tylko przyspieszoną ścieżką transformacji, ale też tym, że zawiera konkretne działania na drodze do osiągnięcia celów.

Plan klimatyczny zmienia ministerstwo

Chociaż plan klimatyczny powstawał i był negocjowany przez ostatnie półtora roku w resorcie klimatu, to teraz – na ostatniej prostej – przejmie go nowy Minister Energii. To resort Miłosza Motyki będzie miał „wiodącą” rolę w tworzeniu tego i kolejnych dokumentów strategicznych, a MKiŚ ma jedynie przy nich „współpracować”. Dlatego też w poniedziałek resort klimatu pokazał na spotkaniu z dziennikarzami jedynie prezentację z głównymi założeniami planu, a to kiedy cały dokument zostanie opublikowany, zależy już od ministra energii.

Co oznacza to dla przyszłości prac nad planem i ich tempa – szczególnie biorąc pod uwagę potężne opóźnienie? Choć Miłosz Motyka odebrał już nominację, to jego ministerstwo jest na etapie tworzenia. Przejmuje ono struktury resortu Przemysłu z Katowic, a także część obowiązków Ministerstwa Klimatu. Samo organizowanie resortu może potrwać. 

Tymczasem według Hennig-Kloski KPEiK jest gotowy do skonsultowania i przyjęcia przez organy rządowe. – Harmonogram, jaki zakładało nasze ministerstwo, to przyjęcie planu i wysłanie go do Komisji Europejskiej we wrześniu – mówiła ministerka. Czy tego będzie trzymać się minister energii – nie wiadomo. Niedawna przełożona ministra Motyki podkreśliła jednak, że jako wiceminister ten także pracował nad KPEiK-iem „na każdym etapie”. 

Zdaniem szefowej resortu klimatu na tym etapie jest pole jedynie na „kosmetyczne” poprawki. Bo duże zmiany oznaczałyby konieczność nowych wyliczeń i wiele miesięcy pracy. Tymczasem Polska ma już ogromne opóźnienie.

Opóźnienie może ulec zmianie

KPEiK to dokument, który musi posiadać każdy kraj Unii Europejskiej. Są jednym z kluczowych elementów polityki klimatycznej UE. To na ich podstawie Komisja Europejska może stwierdzić, czy poszczególne państwa oraz cała Unia realizują cele, które przed sobą postawiliśmy. 

Pierwsze wersje planów kraje musiały stworzyć do 2019 roku. W 2023 roku należało je zaktualizować, a do czerwca 2024 roku przekazać do Brukseli sfinalizowaną, najnowszą. Jak mówiła Urszula Zielińska, poprzedni rząd tego nie zrobił, dlatego nowy zaczął prace „z dwuletnim opóźnieniem”. W marcu ubiegłego roku Brukseli przekazano jedynie część dokumentu, aby pokazać, że prace trwają.

We wrześniu ubiegłego roku MKiŚ pokazało pełną propozycję planu i skierowało go do konsultacji publicznych. Jednak wbrew zapewnieniom o zakończeniu prac do końca roku – tak się nie stało. Dopiero teraz pokazano najnowszą, trzecią już propozycję KPEiK-u. 

Ministerstwo tłumaczy, że prace trwały tak długo, bo obejmowały tworzenie modeli, szerokie konsultacje społeczne i uwzględnianie najnowszych danych. Ale efekt jest taki, że Polska ma już ponad roczne opóźnienie w przyjęciu planu. I to na pewno wzrośnie, bo konieczne są jeszcze ustalenia wewnątrz rządu i dopiero po nich plan zostanie wysłany do Brukseli. 

Tymczasem już w ubiegłym roku Komisja Europejska wszczęła przeciwko Polsce (i kilku innym spóźnionym krajom) tak zwaną procedurę naruszeniową. To mechanizm kontroli nad wypełnianiem unijnego prawa przez poszczególne rządy. W marcu – wobec braku KPEiK-u – Polska została ponownie upomniana. Jeśli KE nie przyjmie wyjaśnień rządu – a ten nie pospieszy się z przyjęciem planu – grozi nam sprawa przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej.

– Powinniśmy przyjąć ten plan nie tylko dlatego, że grozi nam procedura naruszeniowa. To bardzo ambitny program inwestycyjny, który chcemy wdrożyć – powiedziała Paulina Hennig-Kloska. 

Udział
Exit mobile version