Cykl „13 pięter” Filipa Springera to felietony mieszkaniowe, w których autor – nagradzany pisarz, reporter, fotograf – mierzy się z kryzysem mieszkaniowym w Polsce i na świecie. W najnowszym odcinku pod lupę bierze sytuację w Strefie Gazy, gdzie zbrodnie współgrają z interesami.
To było miasteczko wielkości Parczewa. A jeśli ktoś nigdy nie był w Parczewie, to niech wyobrazi sobie Kudowę Zdrój, Murowaną Goślinę, Drezdenko, albo Ciechocinek.
10, 11 tysięcy mieszkańców przed rozpoczęciem całego tego koszmaru. Nazywało się Chuza’a i znajdowało się w południowej części Strefy Gazy. W maju tego roku sfotografowano tam nieopancerzone izraelskie buldożery, które systematycznie niszczyły to, co z Chuzy zostało. Dla przedstawicieli Amnesty International fakt, że te koparki nie były opancerzone, jest bardzo ważny. Świadczy o tym, że w Chuzie nie prowadzono żadnych działań wojskowych, nikt do operatorów koparek nie strzelał.
Trudno znaleźć drugi obszar na ziemi tej wielkości, który tak szybko zostałby zamieniony w takie morze ruin.
Chuzy już nie ma. Izraelska armia wymazała ją z mapy. Zniszczeniu uległo 100 procent zabudowy miasteczka. Jego samorząd przyznał, że przestało ono istnieć. To samo stwierdził izraelski dowódca ppłk Dor Yoetz w liście do swoich żołnierzy. „Khirbat Ikhza’a już nie istnieje” – napisał, używając hebrajskiej nazwy miejscowości.
Wyobraźmy sobie, że Gdynię zrównano z ziemią
„Jeśli chcemy się przekonać, jak straszne jest to, co Izrael robi w Gazie, wyobraźcie sobie, że robi to w Europie” – pisze Paweł Mościcki w wydanej niedawno książce „Gaza. Rzecz o kulturze eksterminacji”.
To dlatego na początku przytaczam nazwy polskich miasteczek. Chuza’a brzmi abstrakcyjnie (ten apostrof!) – ale Parczew, Kruszwica i Ciechocinek już całkiem swojsko. Wyobraźmy sobie, że ktoś wymazuje je z mapy, bo uznaje, że wszyscy jego mieszkańcy – literalnie wszyscy: niemowlęta, dzieci, kobiety, osoby starsze, mężczyźni w każdym wieku – wszyscy oni są zaangażowani w działania wojskowe przeciwko innemu państwu.
A nie jest to przecież jedyna miejscowość w Strefie Gazy zniszczona przez izraelską armię. Kilkanaście dni temu izraelski dziennik „Haaretz” opublikował przerażający reportaż pod tytułem „Rafah już nie ma” („Rafah is gone”). Przed 7 października mieszkało tam 275 tys. mieszkańców. Więcej niż w Gdyni. W Bajt Lahija ponad 100 tys. (Kalisz, Koszalin, Legnica, Tarnów), w obozie dla uchodźców Dżabalija 56 tys. (Pabianice, Świdnica, Wejherowo, Zgierz).
Tych miejsc też już nie ma. Zostały po nich ruiny. W lutym tego roku zarówno WHO jak i kilka agend ONZ podało dane, że 92 proc. budynków w Strefie Gazy jest zniszczonych lub poważnie uszkodzonych. To więcej niż zniszczenia tylko lewobrzeżnej Warszawy w 1945 roku (które wynosiły 84 proc., gdy dodać do tego prawy brzeg, skala zniszczeń miasta spada do 65 proc.).
To nie jest likwidacja „celów”, a całych miast
W swojej książce Paweł Mościcki opisuje działanie dwóch zaawansowanych systemów sztucznej inteligencji, które zajmują się profilowaniem, namierzaniem i likwidowaniem potencjalnych celów związanych z Hamasem. Gdy system uzna, że warto strzelać, to strzela. Używa się przy tym tanich, mało precyzyjnych bomb. Takich, które wyburzają całe budynki, wraz z mieszkającymi w nich ludźmi.
To dlatego w sieci jest tak dużo filmów ze Strefy Gazy pokazujących rozpadające się od bomb ogromne bloki. Na niektórych z tych filmów widać też latające w powietrzu ciała i ich fragmenty podniesione siłą wybuchów.
Ale Izraelowi nie chodzi tylko o likwidację celów. Nieopancerzone koparki w Chuzie nie likwidowały przecież bojowników Hamasu. One miały zlikwidować miasto, tak aby ludzie, którzy w nim żyli, nie mogli do niego wrócić. To znana praktyka stosowana podczas wszystkich czystek etnicznych. Bo jeśli tutaj w Polsce, na spokojnej jeszcze póki co północy zastanawiamy się, czy mieszkanie jest prawem czy może już tylko towarem (a może tym i tym jednocześnie), to są i zawsze były takie miejsca na świecie, gdzie mieszkanie – dostęp do niego, traktowano jako narzędzie represji i segregacji. A pozbawiając ludzi domów, zmuszano ich do odejścia z ziemi, na której byli niechciani.
Trudno w nowożytnej historii znaleźć analogię dla skali, tempa, konsekwencji, technologicznego zaawansowania i stopnia przemilczenia tego, co dzieje się w Gazie. Trudno znaleźć drugi obszar na ziemi tej wielkości, który tak szybko zostałby zamieniony w takie morze ruin. UNRWA szacuje, że dziś w Gazie jest około 50 milionów ton gruzu. Grubo ponad dwa razy więcej niż w powojennej Warszawie.
Epoka autorytarnego kapitalizmu
W Izraelu tradycja niszczenia miejscowości i domów Palestyńczyków sięga roku 1948, kiedy izraelska armia zrównała z ziemią ponad 500 palestyńskich wiosek i wypędziła ich mieszkańców. Arabowie mówią o tym wydarzeniu Nakba, w języku hebrajskim ono nie istnieje. Zgodnie z rezolucją ONZ przyjętą 11 maja 1949 roku (uzależniającą członkostwo Izraela w tej organizacji) państwo to powinno umożliwić powrót uchodźców wypędzonych w ramach Nakby. Nigdy tego nie zrobił.
„Tak jak Zagłada była według wielu autorów zwieńczeniem najbardziej niepokojących aspektów nowoczesności” – pisze Paweł Mościcki – „tak również ludobójstwo w Gazie można uznać za sygnał tego, co szykuje nam epoka autorytarnego kapitalizmu, której pierwsze dekady właśnie przeżywamy. Nie da się zrozumieć natury tego ludobójstwa bez wyjaśnienia powodów głębokiego współudziału całego systemu w tworzeniu nie tylko warunków jego możliwości, ale i warunków jego dopuszczalności”.
A system zaczyna się organizować nawet w ruinach. Jak donosi „Haaretz”, za każdy zrównany z ziemią budynek na terenie Strefy firmy rozbiórkowe z Izraela otrzymują 5 tys. szekli, czyli około 1,5 tys. dolarów. Armia zapewnia im ochronę, ale jak pokazuje przypadek Chuzy nie wszędzie jest ona już konieczna.
– Zarabiają fortunę – mówił dziennikarzom emerytowany żołnierz izraelskiej armii. – Z ich perspektywy każda chwila, w której nie wyburzają domów, oznacza stratę pieniędzy (…) wyburzają, gdziekolwiek chcą, na całej długości frontu.
Wszystko to, by, jak deklarował wielokrotnie radykalnie prawicowy izraelski minister finansów Becalel Smotricz, „zniszczyć w Gazie wszystko, co jeszcze zostało, bo wszystko tam jest jednym wielkim centrum terroru”. Ta akurat wypowiedź pochodzi z 19 maja 2025 roku.
Trzy dni później premier Izraela Benjamin Netanjahu rozpływał się nad „genialnością” wyciągniętego przez Trumpa w kolejnym napadzie manii planu „zrównania Gazy z ziemią” i budowy tam nowej, „bliskowschodniej riwiery”. Oczywiście już bez Palestyńczyków. Jeszcze w październiku ubiegłego roku plany takiego zasiedlenia prezentowała na specjalnie zwołanej w tym celu konferencji Daniella Weiss, założycielka Nachali – organizacji, która zakłada nielegalne żydowskie osiedla na Zachodnim Brzegu.
– Chcę wam teraz powiedzieć, że za mniej niż rok możecie zadzwonić i zapytać mnie: „Czy udało ci się spełnić swoje marzenie?”, a odpowiedź będzie:tak… każdy z was będzie świadkiem, jak Żydzi wchodzą do Gazy, a Arabowie z Gazy znikają – te słowa Weiss wypowiedziała podczas obchodów żydowskiego święta Sukkot, upamiętniającego ten czas, kiedy Żydzi po wypędzeniu z Egiptu musieli mieszkać na pustyni w szałasach i namiotach.
Historia czasami potrafi okrutnie chichotać.