Pierwszy lot polskiego F-35 został uwieczniony w poniedziałek przez cywilną fotograf Victorię Fontana (@LensOfMae na Instagramie), która pochwaliła się swoimi zdjęciami na Instagramie oraz Facebooku. Widoczna na nich maszyna ma polskie oznaczenia i numer 3502. Najpewniej jest to więc drugi z 32 F-35 budowanych dla Polski.
Ten pierwszy mający jeszcze numer fabryczny AZ-01 został oficjalnie zaprezentowany po zakończeniu montażu pod koniec sierpnia. Nie wiadomo, dlaczego to nie on teraz poleciał. Może numerację zmieniono, albo po prostu akurat nikt nie sfotografował wcześniejszego lotu pierwszej maszyny. Koncern Lockheed Martin nie wydawał w tej sprawie żadnych oficjalnych komunikatów.
Rewolucja w kolorach
Lot F-35 o numerze 3502 był krótkim oblotem, w którym towarzyszył mu starszy F-35 amerykańskiego wojska. Przy okazji po raz pierwszy można zobaczyć w powietrzu dużą nowość dla polskich Sił Powietrznych, czyli nowy sposób malowania „szachownicy” na ogonie. To tradycyjne oznaczenie polskich samolotów zawsze było w pełnym kolorze, biało-czerwone. Począwszy od nabycia amerykańskich F-16 na początku wieku w środowisku lotniczym trwała dyskusja pomiędzy tradycjonalistami i postępowcami na ten temat. Ci drudzy argumentowali, że warto przyjąć zachodnie wzorce malowania oznaczeń na samolotach w szarościach, co jest nazywane „low visibility”, czyli niska widoczność. Biel i czerwień w końcu wyraźnie się odcinają na tle szarych kadłubów i ograniczają skuteczność specjalistycznego malowania mającego za zadanie zmniejszyć wykrywalność. Ci pierwsi odpierali takie sugestie, argumentując głównie tradycją i niewielkimi korzyściami ze zmiany. Długo wygrywali tradycjonaliści i F-16 ciągle mają kolorowe szachownice, ale przy F-35 wygrali postępowcy i zarządzono zmianę.
Po oficjalnym przekazaniu go polskiemu wojsku maszyna nie poleci do Polski. Pierwsze 6 wyprodukowanych Husarzy ma pozostać w USA na potrzeby szkolenia polskich pilotów oraz techników. Trafią do bazy Ebbing w stanie Arkansas, gdzie tworzone jest nowe centrum szkoleniowe dla pilotów F-35 z państw obcych. Pierwsza polska maszyna ma tam trafić jeszcze przed końcem 2024, inaugurując proces przygotowywania załóg. Pozostałe pięć dotrze tam w przeciągu kolejnego roku. W Ebbing ma zostać wykształcone pierwsze pokolenie załóg i obsług polskich F-35. Łącznie 24 pilotów i 90 techników. Później proces szkolenia częściowo ma zostać przeniesiony do Polski i odbywać się siłami naszych własnych instruktorów. W wojsku USA podstawowy kurs dla pilota F-35 trwa 8-9 miesięcy. Potem lata rozwijania umiejętności koniecznych do wykonywania specjalistycznych zadań.
Pierwsi polscy piloci i technicy wytypowani do przeszkolenia na F-35 są już w USA od końca lata. To w większości doświadczeni ludzie latający na i obsługujący polskie F-16. Nawet bez pierwszego F-35 mogą przechodzić wstępne szkolenie przy użyciu symulatorów. Zgodnie z umowami zawieranym przez Amerykanów, właściwa nauka na samolotach musi się odbywać już na tych wyprodukowanych dla danego państwa, a nie tych należących do wojska USA.
Problem z aktualizacją oprogramowania
Do Polski pierwsze polskie F-35 mają przylecieć dopiero w 2026 roku. Wszystkie 32 mają dotrzeć do 2030 roku. Trafią do dwóch baz, w Świdwinie i Łasku, które są aktualnie już przygotowywane na nowe maszyny. Stworzą dwie nowe eskadry Sił Powietrznych. Na razie nie ma co się z tym procesem śpieszyć, ponieważ aktualnie produkowane F-35 i tak nie są dopuszczone do operacji bojowych. Kwestia opóźnień w pracach nad oprogramowaniem maszyn. Obecnie powstające F-35 są w wersji oznaczonej Block 4, co oznacza czwartą poważniejszą wersję od początku programu ponad dwie dekady temu. To między innymi trzecia wersja wyposażenia oznaczona TR 3 (Technology Refresh), w ramach której zawiera się na przykład nowy procesor główny i radar. Powinna jej towarzyszyć poważna aktualizacja oprogramowania, pozwalająca w peni wykorzystywać nowe możliwości sprzętu. Prace nad nią się jednak opóźniają, co jest już tradycją programu F-35, w którym od lat to warstwa cyfrowa sprawia większe problemy niż ta fizyczna.
Ze względu na brak stabilnej i docelowej wersji oprogramowania dla maszyn Block 4, odbiór nowych F-35 został czasowo zawieszony przez wojsko USA od lipca 2023 do lipca 2024 roku. Samoloty ciągle produkowano, ale nie były przekazywane do służby. Narastająca masa nieodebranych maszyn zaczynała jednak grozić poważnymi zaburzeniami w procesie szkolenia, więc w końcu warunkowo wznowiono ich odbiory. Zastrzeżenie jest takie, że nowe maszyny w wersji Block 4 mogą na razie służyć tylko do szkoleń, a nie do zadań bojowych. Mają uproszczoną wersję nowego oprogramowania. Docelową mają otrzymać w przyszłym roku, o ile znów nie będzie opóźnień. Pierwsze F-35 trafiające w 2026 roku do Polski powinny być już pełnoprawne, ale gwarancji nie ma, że wszystko pójdzie z planem.
Takie ograniczenia to efekt wydarzeń w rodzaju zawieszenia się niektórych systemów w locie. W raportach można znaleźć między innymi informacje o konieczności wykonywania przez pilotów resetów elektroniki podczas testów. W sposób oczywisty nie byłoby to pożądane zwłaszcza w trakcie wykonywania misji bojowej.
Masa też ma znaczenie
Choć tego rodzaju problemy są często używane przez krytyków programu F-35 do szerzenia narracji o tym, jak wielką jest pomyłką, to w praktyce te maszyny będą ogromnym wzmocnieniem dla polskiego wojska. Już są dla wojska USA i całego NATO. Oczywiście sam program Joint Strike Fighter w ramach którego od lat 90. powstawały trzy wersje F-35 (A – klasyczna do działania z lotnisk, B – zdolna do skróconego startu i pionowego lądowania, C – dla lotniskowców), na pewno wejdzie do annałów jako jeden z naczelnych przykładów tego, co złe w procesie zakupów uzbrojenia dla wojska USA. Przerośnięty, nieefektywny i zaliczający znaczne opóźnienia oraz przekroczenia kosztów. Jednocześnie powstał jednak pierwszy masowy samolot bojowy piątej generacji (starsze F-22 Raptor są nieliczne i ograniczone tylko do wojska USA), który aktualnie jest na kursie do zdominowania zachodnich wojsk lotniczych na dekady. Tak jak wcześniej zrobił to F-16.
Technologicznie F-35 reprezentują zupełnie inną jakość niż zdecydowana większość starszych samolotów. Nie jeśli chodzi o szybkość czy zwrotność (choć ta ma być według pilotów bardzo przyzwoita), ale o elektronikę, czyli systemy służące do obserwowania otoczenia, przekazywania informacji pilotowi oraz do innych maszyn, a do tego do prowadzenia walki elektronicznej. Wszystko w opakowaniu trudno wykrywalnym. F-35 mają oferować zupełnie inną jakość prowadzenia wojny powietrznej. Jako pierwsi w praktyce prezentują to Izraelczycy, których F-35 od kilku lat prowadzą mało wymagające naloty na Syrię oraz Liban. Jednak w tym roku miały też po raz pierwszy wtargnąć nad Iran, co jest już znacznie trudniejszym zadaniem ze względu na istnienie tam systemu obrony przeciwlotniczej. Raczej z tych przeciętnych, ale jednak. Nie ma informacji choćby o próbach przechwycenia jakiejś izraelskiej maszyny, podczas gdy w kilku miejscach w Iranie doszło do precyzyjnych uderzeń z powietrza.
Poza samą jakością F-35, ogromnym argumentem za nimi stojącym jest ich ilość. Program od początku pomyślano na ogromną skalę, planując nabycie co najmniej 3100 maszyn przez USA oraz sojuszników. Ta liczba przeżywa wahania, bowiem niektórzy klienci ograniczyli zamówienia, inni skasowali, ale też przybyli nowi. Osiągnięcie wyniku rzędu 3 tysięcy F-35 ciągle jest jak najbardziej możliwe, co prawdopodobnie uczyni tę maszynę najliczniejszym samolotem bojowym swoich czasów. Aktualnie w służbie na całym świecie jest na przykład około 2,1 tysiąca amerykańskich F-16, czy 1,2 tysiąca radziecko/rosyjskich Su-27 oraz jego pochodnych. Masa F-35 będzie więc dodatkowym argumentem. Zwłaszcza w przypadku konfrontacji z Rosją, która na razie zdołała wyprodukować około 22 swoich Su-57 i ma duże problemy z utrzymaniem tempa kilkunastu sztuk rocznie. Inna sprawa w rywalizacji z Chinami. Tam skala produkcji nowego J-20 ma być porównywalna z F-35, bo sięga już około setki rocznie. Chińska maszyna ma być jednak mniej zaawansowana. Nie da się jednak zaprzeczyć, że w regionie Pacyfiku F-35 będą stały przed znacznie poważniejszym problemem niż w Europie i Chiny mogą zagrozić jego perspektywie bycia najliczniejszym samolotem piątej generacji.