Łukasz Rogojsz, Interia: Thomas Rose zostanie nowym ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Polsce. Jest pan zaskoczony?

Adam Bielan, europoseł Prawa i Sprawiedliwości: – Nie jestem zaskoczony tą nominacją, od dwóch miesięcy wiedziałem, że Tom jest faworytem. Zostałem poproszony o dyskrecję w tej sprawie, więc do chwili oficjalnego ogłoszenia tej dyskrecji dotrzymałem.

Skąd pan wiedział o tej nominacji?

– Tego zdradzić mi nie wolno. Faworytów do objęcia placówki w Polsce było dwóch. Obu zaprosiłem do Warszawy na spotkanie frakcji EKR na początku grudnia. Jeden z nich – Christopher Landau, ambasador Stanów Zjednoczonych w Meksyku podczas pierwszej kadencji Trumpa – tuż przed przyjazdem otrzymał nominację na zastępcę Sekretarza Stanu. Na placu boju został więc już tylko Tom Rose. Dlatego jego wizyta w naszym kraju była bardzo ważna. Bywał już w Polsce wcześniej, chociażby towarzysząc wiceprezydentowi Mike’owi Pence’owi, którego był doradcą w czasie pierwszej kadencji Donalda Trumpa. Ale zarówno sytuacja wewnętrzna w Polsce, jak i geopolityczna w regionie bardzo się od tego czasu zmieniły.

Dlaczego on? Nie ma doświadczenia dyplomatycznego ani nawet politycznego, jeśli nie liczyć doradzania wspomnianemu wiceprezydentowi Pence’owi.

– Rose od wielu lat jest trumpistą, jest istotną częścią tego obozu. Poza tym mieszka na Florydzie, więc jest czysto fizycznie blisko Trumpa. O jego pozycji świadczy to, że nie zaszkodził mu nawet fakt bycia bliskim doradcą Pence’a, który dla środowiska Trumpa stał się ostatnio postacią mocno toksyczną, obaj panowie są poważnie skłóceni. Rose to trumpista z przekonania.

– Różnica między Rose’em a Georgette Mosbacher jest generalnie symboliczna dla różnicy między pierwszą a drugą kadencją Trumpa. Osiem lat temu Trump wchodził do Białego Domu bez swoich ludzi, bez ekipy. Opierał się na ludziach Partii Republikańskiej. Takich jak choćby wspomniana Mosbacher, która należała do partyjnego establishmentu. Trumpa znała ze światka manhattańskich elit, ale bardziej była związana z wierchuszką Partii Republikańskiej. A ta była sceptyczna i nieufna wobec Trumpa. Wiele osób z establishmentu republikanów w trakcie pierwszej kadencji Trumpa skłóciło się z nim, dochodziło do karczemnych publicznych awantur, które później były szeroko opisywane przez media.

Teraz swoją ekipę Trump już ma. Obsadza nią najważniejsze amerykańskie urzędy i instytucje.

– Tak, druga kadencja jest zupełnie inna. Trump był faworytem do zwycięstwa od dwóch lat, z krótkim momentem zawahania po wymianie Joe Bidena na Kamalę Harris, kiedy sondaże Harris wystrzeliły. Niemniej od dwóch lat większość amerykańskich analityków spodziewała się, że jeśli Trump nie jest zdecydowanym faworytem, to przynajmniej ma duże szanse na wygraną. On wykorzystał ten czas na skompletowanie ekipy, zbudował też bardzo konkretny projekt rządzenia – znany jako „Project 2025”. Ten dokument w pewnym momencie wyciekł do mediów i Trump się od niego zdystansował, ale jeśli spojrzymy na pierwsze akty wykonawcze po objęciu urzędu, to widzimy, do czego nawiązują. Trump ma świadomość, że została mu tylko jedna kadencja, a za dwa lata są wybory uzupełniające do Kongresu. Dlatego do tego czasu musi zrobić dużo i musi to zrobić szybko.

Rose od wielu lat jest trumpistą, jest istotną częścią tego obozu. Poza tym, mieszka na Florydzie, więc jest czysto fizycznie blisko Trumpa. (…) Rose to trumpista z przekonania

~ Adam Bielan, europoseł Prawa i Sprawiedliwości

Wspomniał pan o ambasador Mosbacher. Po niej mieliśmy w Warszawie jeszcze Marka Brzezińskiego. Jak wypada porównanie ambasadora Rose’a z tą dwójką?

– Wszystkie trzy kandydatury to kandydatury polityczne. W amerykańskiej dyplomacji mamy zawodowych dyplomatów i nominacje polityczne. Te drugie dotyczą niekoniecznie polityków – czasami są to sponsorzy kampanii albo, jak w przypadku Trumpa, członkowie szeroko rozumianej rodziny. Teść Ivanki Trump będzie ambasadorem w Paryżu, a była narzeczona jego syna Donalda juniora w Atenach. Mosbacher, Brzeziński i Rose to nominaci polityczni. Różnica polega na tym, że Mosbacher była tradycyjną republikanką, Brzeziński demokratą, a Rose jest 100 proc. trumpistą.

Co to oznacza dla Polski, zwłaszcza w obecnych realiach geopolitycznych?

– Trump jest nieprzewidywalny. Wręcz się tym szczyci, uważa to za swoją siłę w polityce międzynarodowej i używa jako argumentu. Gdy atakował Hillary Clinton w kampanii osiem lat temu, zarzucał jej, że jest przewidywalna, że zapowiada co zrobi, przez co łatwo ją rozczytać na arenie międzynarodowej.

O Trumpie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest przewidywalny.

– U Trumpa jest, oczywiście, dużo gry aktorskiej. Ale to będzie dla świata prezydentura bardzo trudna do przewidzenia. W Unii Europejskiej panuje obecnie regularna panika w związku z choćby zapowiadaną wojną celną, koniecznością demontażu Zielonego Ładu w związku z decyzjami Trumpa o wyjściu z Porozumień Paryskich i liberalizacji prawa dotyczącego wydobycia ropy i gazu z łupków. Nie wiemy też, co wydarzy się w Ukrainie. Czy dojdzie do zawieszenia broni albo zawarcia pokoju, a jeśli tak, to na jakich warunkach. Mamy takie czasy, że każdy odpowiedzialny przywódca stara się mieć dojście do nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Donald Trump, prezydent Stanów Zjednoczonych/BRENDAN SMIALOWSKI / AFP/AFP

– Tak. Należy do ludzi, którzy mają bezpośrednie dojście do Trumpa, a już na pewno do jego najbliższego otoczenia.

Trump odbierze od niego telefon?

– Zaletą Rose’a jest, że nie musi czekać dniami czy tygodniami, aż Departament Stanu przekaże jego wiadomość do Białego Domu, tylko może chwycić za telefon i zadzwonić bezpośrednio do prezydenta. A wiadomo, że sytuacja w naszej części świata jest taka, że za ten telefon coraz częściej chwytać trzeba. To pokazuje, że dla samego Trumpa placówka w Warszawie jest strategicznie ważna.

Rozmawiamy o tym, że mamy niepewne i trudne czasy. Zwłaszcza w naszym regionie – tuż obok trwa wojna wywołana przez dyktatora z neoimperialnymi marzeniami. Czy brak doświadczenia dyplomatycznego Rose’a nie stanowi w tym kontekście problemu? Jaki jest jego pogląd na Rosję, Władimira Putina i wojnę w Ukrainie?

– Nie chcę ujawniać publicznie tego, o czym rozmawialiśmy z Tomem podczas jego grudniowej wizyty w Warszawie. Nie jestem do tego upoważniony, zwłaszcza teraz, gdy rozpoczął się proces zatwierdzania kandydata i kandydaci powinni unikać mediów. Były to jednak szczegółowe rozmowy – m.in. o sytuacji wewnętrznej w Polsce i wojnie w Ukrainie.

– Jeśli chodzi o jego brak doświadczenia dyplomatycznego, to odpowiedź jest prosta: to klasyczna nominacja na jedną z kluczowych z perspektywy Waszyngtonu placówek. Czy nam się to podoba, czy nie, w Stanach Zjednoczonych zawodowi dyplomaci dostają placówki mniej istotne politycznie. Do najważniejszych stolic trafiają zaufani ludzie prezydenta i partii rządzącej. Przykładowo: teraz z placówki w Japonii wraca właśnie Rahm Emanuel. To ważna postać w Partii Demokratycznej – były szef gabinetu Baracka Obamy, a także były burmistrz Chicago. Z kolei za kadencji Trumpa w Berlinie ambasadorem był Richard Grenell, były dyrektor Wywiadu Wojskowego.

– Polska awansowała do pierwszej ligi, bo od dłuższego czasu przyjeżdżają do nas ambasadorzy z klucza politycznego, a nie zawodowi dyplomaci. Natomiast dla pracy samej placówki nie stanowi to żadnego problemu. Zawodowi dyplomaci pracują tam na wszystkich stanowiskach poniżej ambasadora.

Szczegółów zdradzić pan nie może, więc zapytam ogólnie: czy jeśli chodzi o spojrzenie nowego ambasadora na Rosję, Putina i wojnę w Ukrainie, Polska może być spokojna?

– Nie wciągnie mnie pan, panie redaktorze, w takie rozważania. Nie mogę publicznie mówić nic w imieniu przyszłego ambasadora. Natomiast już od dawna uważałem – ta nominacja tylko do podkreśla – że jeśli chodzi o negocjacje z Rosją i Putinem, to Trump będzie bardzo twardy. Być może nawet twardszy od Bidena, właśnie po to, żeby zmusić Putina do rozmów.

– Wiemy, że chociaż Stany Zjednoczone udzieliły olbrzymiej pomocy Ukrainie podczas drugiej fazy wojny, to jednak pojawia się mnóstwo zarzutów – w mojej ocenie są one w dużej mierze słuszne – że ta pomoc przychodziła zbyt późno i była zbyt zachowawcza. Jeśli zaś chodzi o Trump to on, jak to ujął kiedyś Boris Johnson, wygrał z hasłem „Make America Great Again”, a nie „Make Soviet Union Great Again”. Jeżeli chce uczynić Amerykę ponownie wielką, to Związek Radziecki w nowej wersji nie może się odrodzić. I sądzę, że on to doskonale wie.

Udział
Exit mobile version