Saga ustawy wiatrakowej – która ma przede wszystkim umożliwić stawianie wiatraków 500 m od domów, zamiast obecnych 700 m – trwa już ponad rok. W ubiegły czwartek, po wprowadzeniu zmian dotyczących tzw. repoweringu, miał się nią zająć Stały Komitet Rady Ministrów (SKRM). Projekt „spadł jednak” z obrad rządowego organu. 

Zobacz wideo Budowa wiatraków na Morzu Bałtyckim! Tusk: Energia będzie tańsza

Jak informowały wtedy media, Ministerstwo Aktywów Państwowych poprosiło o więcej czasu na przyjrzenie się propozycjom w sprawie repoweringu, czyli wymieniania starych elektrowni wiatrowych na nowe, bardziej wydajne. 

Ustawa została wpisana do porządku obrad SKRM na 6 marca – jako pierwszy punkt. Tuż przed południem ministerka klimatu Paulina Hennig-Kloska poinformowała, że została właśnie przyjęta przez Komitet Stały Rady Ministrów. Dokument zawiera szereg zmian – nie tylko dotyczących wiatraków – ale głównym punktem jest ustanowienie minimalnej odległości budowania wiatraków do zabudowań na 500 metrów. Jak napisała, ta „wyczekiwana przez Polaków ustawa” to „droga do inwestycji, które pozwolą istotnie obniżyć ceny energii”.

– Wreszcie, po miesiącach prac i obietnic udało zrobić krok w dobrą stronę w sprawie ustawy. Cieszymy się z tej decyzji, chociaż mamy świadomość, że przed nami jeszcze wiele pracy. Jeśli prace będą teraz toczyć się sprawnie, powinny zająć 2-3 miesiące – powiedział w rozmowie z Gazeta.pl Piotr Czopek, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW).

Wcześniej Hennig-Kloska wielokrotnie zapewniała, że te przepisy są priorytetem, ale termin prac nad ustawą w rządzie był przesuwany z miesiąca na miesiąc. W mediach często pojawiają się spekulacje o opóźnianiu z powodów politycznych – aby nie wzbudzać kontrowersji w czasie kampanii wyborczej. Z drugiej strony do wyborw prezydenckich nad ustawą wisi groźba weta prezydenta Andrzeja Dudy, więc jej wejście w życie, tak czy siak, może być perspektywa na „po wyborach” (o ile wygra je kandydat popierający rozwój OZE). Ale zanim nowe prawo trafi na biurko prezydenta jeszcze długa droga – najpierw komisja prawnicza rządu i głosowanie na Radzie Ministrów, a później prace w Sejmie. Jednak „zielone światło” od SKRM może sugerować, że w koalicji rządzącej jest zgoda ws. nowych przepisów. 

Zablokowane wiatraki

Zmiany w ustawie odległościowej partie rządzące obiecywały jeszcze przed wyborami. Tuż po nich koalicja próbowała szybko je wprowadzić, ale to skończyło się aferą. A przez kolejny rok obiecywany termin przyjęcia był ciągle przesuwany.

Tymczasem rozwój polskiej energetyki wiatrowej w ostatnich latach to niewiele więcej niż stagnacja. W 2016 roku PiS przyjął przepisy zwiększające minimalną odległość wiatraków od budynków z obowiązujących latami 500 metrów do 10-krotności wysokości samego wiatraka. Ponieważ to nawet 1-1,5 kilometra, możliwości budowy farm wiatrowych zostały drastycznie ograniczone. Wykluczono ponad 99 proc. powierzchni kraju. Dopiero w 2023 roku zmieniono tę odległość – jednak nie na 500, a na 700 metrów. 

Efekty widać w przyroście mocy odnawialnych źródeł energii. Po 2016 roku w energetyce wiatrowej nastąpiła stagnacja, a dopiero w ostatnich latach powolny przyrost. Jak zwrócono uwagę w ostatnim raporcie europejskiej organizacji branżowej WindEurope, w 2024 roku w Polsce zainstalowano mniej wiatraków (805 megawatów) niż rok wcześniej (1200 MW). Jako główną przyczynę wskazano przepisy odległościowe – z ich powodu nie tylko buduje się mniej wiatraków, ale są też one mniejsze (i mają niższą moc). Dla kontrastu – energia słoneczna w ostatnich latach rozwija się bardzo szybko. W 2024 roku urosła o prawie 25 proc., podczas gdy moc wiatraków zwiększyła się o 8,5 proc. 

Według projektu Krajowego Planu dla Energii i Klimatu, który przygotowało Ministerstwo Klimatu i Środowiska, do 2030 roku Polska mogłaby podwoić moc zainstalowaną wiatraków w porównaniu do stanu na koniec ubiegłego roku – osiągając 19 gigawatów mocy w wiatrakach na lądzie.

Ale im dłużej obowiązują niekorzystne przepisy, tym bardziej ten cel się oddala. Według szacunków z raportu WindEurope Polska zainstaluje nieco ponad 4000 MW lądowych farm wiatrowych w latach 2025-2030, osiągając moc 13-14 gigawatów. 

Wiceprezes reprezentującego branżę PSEW przyznaje, że nawet po wejściu w życie ustawy odległościowej 19 GW do 2030 roku to zbyt optymistyczne założenie. – Ale drogę do tego mogą otworzyć kolejne zmiany. Rząd musi wprowadzić unijną dyrektywę dot. energii odnawialnej (RED III), która ma za zadanie przyspieszenia procesów administracyjnych i wydawania pozwoleń dla takich inwestycji. Jeśli to się uda i cały proces skróci się do 2-3 lat, to budowa farm wiatrowych przyspieszy – powiedział Czopek.

Nowe, lepsze wiatraki

Na początku tego roku do już gotowego projektu ustawy wiatrakowej dopisano nowe przepisy, które mogą przynajmniej w jakimś stopniu przyspieszyć rozwój mocy wiatrowych. Chodzi o tak zwany repowering, czyli wymianę kończących pracę wiatraków na nowsze. 

Zaplanowany „cykl życia” elektrowni wiatrowych to zazwyczaj 20-25 lat. Jak wylicza Ministerstwo Klimatu, w latach 2005-2008 w Polsce powstało blisko 1000 MW wiatraków – i w najbliższych latach te będą wychodzić z użytkowania. Proponowane przepisy mają ułatwić zastępowanie ich nowymi. To powinno przynieść kilka korzyści. Po pierwsze – nowe wiatraki mogą mieć większą moc, a czasem być po prostu większe (na przykład turbiny o mocy 3-4 MW zamiast 2 MW). Ich współczynnik wykorzystania (czyli przeciętny czas, kiedy produkują prąd) może być większy i wynosić 35-40 proc. zamiast 20-26 proc. A więc z tej samej liczby wiatraków w korzystnych warunkach możemy mieć dwa razy więcej prądu. 

– Przyglądamy się szczegółom przepisów dot. repoweringu. Na razie nie jest on w Polsce wielkim wyzwaniem, ale będziemy musieli się go nauczyć. Dobrze, że sprawa została zauważona przez ustawodawcę, bo repowering to sytuacja win-win-win – powiedział Piotr Czopek i dodał:

Najstarsze farmy wiatrowe znajdują się zazwyczaj na najlepszych terenach wiatrowych, ale mają najmniej wydajne turbiny. Ich modernizacja pozwala na najlepsze wykorzystanie tych terenów przez zwiększenie produkowanej mocy. To sytuacja korzystna i dla bezpieczeństwa energetycznego i dla lokalnych społeczności.

Cały proces budowy może być prostszy i tańszy – zarówno pod względem już istniejącej infrastruktury, jak i kontaktów ze społecznością, która do wiatraków jest już przyzwyczajona. Dla mieszkańców także może być to korzystna zmiana, bo nowocześniejsze turbiny wiatrowe są cichsze od tych instalowanych 20 lat temu. Żeby zachęcić inwestorów do repoweringu, ministerstwo proponuje obniżenie opłaty za przyłączenie do sieci i skrócone terminy wydawania warunków przyłączenia.

500 nie rozwiązuje wszystkich problemów

Chociaż zmiana ustawy odległościowej jest kluczowa dla umożliwienia rozwoju wiatraków w Polsce, to samo przyjęcie przepisów o 500 metrach nie rozwiąże wszystkich problemów. Czasem mają one wymiar lokalny – nie zawsze społeczności są chętne budowie farm wiatrowych.

Nawet przy obecnych ograniczeniach odległościowych konieczna jest zgoda gminy. Nad wpisaniem planowanej przez inwestora farmy wiatrowej do planu miejscowego głosowała ostatnio rada gminy Bielsk Podlaski. I chociaż wójt przekonywał, że inwestycja przyniesie 5-6 mln zł wpływów do budżetu rocznie, to zdecydowana większość radnych nie poparła uchwały ws. sporządzenia planu uwzględniającego farmę wiatrową. 

Z kolei w gminie Głubczyce odbyło się pierwsze w Polsce lokalne referendum w sprawie wiatraków. Chociaż formalnie jest ono nieważne – zagłosowało 25 proc. mieszkańców, a wymagane minimum to 30 proc. – to przeciwnicy inwestycji zmobilizowali się i zdecydowana większość głosujących była przeciwko wiatrakom. Do tego w poszczególnych sołectwach – w tym tych, gdzie mogłoby stanąć turbiny wiatrowe – głosowało czasem 30 proc. mieszkańców lub więcej i zdecydowana większość była tam na „nie”. Władze gminy na razie nie zadeklarowały, co dalej z inwestycjami, ale przed referendum sygnalizowano, że cząstkowe wyniki będą brane pod uwagę.  

Zdaniem Piotra Czopka protesty nie są zaskakujące, ale ich skala – jak na razie – nie jest duża:

Przy okazji wszelkich inwestycji pojawiają się osoby, które są z nich niezadowolone. Czy chodzi o turbiny wiatrowe, czy sieci przesyłowe, czy drogi, czy fabryki. Ale mamy w Polsce 2500 gmin i protesty w kilku nie oznaczają, że mieszkańcy wszędzie są niechętni. W wielu miejscach trwają procesy inwestycyjne.

– Konsultacje prowadzone są właśnie po to, żeby mieszkańcy mogli się wypowiedzieć. A naszą rolą jako branży jest pokazywanie w ich trakcie, czym jest energetyka wiatrowa, rozwiewać wątpliwości. Niechęć do wiatraków często wynika z dezinformacji, z fake newsów, które krążą w sieci – powiedział. 

Do głosowania przeciwko wiatrakom namawiał mieszkańców Głubczyc kontrowersyjny pisarz Wojciech Cejrowski, a na dyskusji organizowanej przez przeciwników inwestycji wypowiadał się prof. Władysław Mielczarski, który ostatnio otrzymał antynagrodę Klimatyczna bzdura roku za „najbardziej absurdalną wypowiedź” na temat klimatu oraz Jerzy Zięba, propagator pseudonauki i alternatywnych metod leczenia.

Udział
Exit mobile version