Mogliśmy być potentatem na rynku odtwarzaczy Blue-ray. Ale tak długo dopieszczaliśmy nasz niebieski laser, że przegonili nas Japończycy z Panasonica. W okolicach Lublina mieliśmy szansę produkować innowacyjne paliwo ze spalin. Ale to nie dzięki nam, tylko Niemcom z Audi na takim syntetycznym oleju mogły jeździły służbowe limuzyny Angeli Merkel. Mieliśmy okazję zrewolucjonizować współczesną motoryzację, produkując auto odporne na zderzenie z betonowym murem. Każdą z tych szans zmarnowaliśmy. Co zrobić, żeby podobne przypadki nie powtórzyły się już w przyszłości?

Nauka kontra rynek

Debatę zaczęliśmy od nakreślenia stanu polskiej innowacyjności. Jako pierwsza głos zabrała dr hab. Agnieszka Magryś, prof. UML oraz wiceprezes biotechnologicznego startupu Funkbiotics. Jej zdaniem, stan polskiej innowacyjności jest bardzo dobry, a to głównie ze względu na fantastycznych naukowców działających nad Wisłą. Jednak mimo ich wiedzy i zaangażowania, budowane przez nich innowacje często kończą się na etapie opracowania technologicznego, a potem mają problemy z wprowadzeniem ich na rynek. Przyczyn tej sytuacji jest kilka. Po pierwsze, naukowcy nie są przedsiębiorcami. A po drugie, często są perfekcjonistami.

– Zanim wypuszczą produkt na rynek, chcą go jak najbardziej dopracować. Wiadomo, że w tym czasie konkurencja nie śpi

– mówiła prof. Magryś.

Podobnego zdania była Alina Jaworska. – Jesteśmy innowacyjnym społeczeństwem, ale mamy problem z wdrożeniami i komercjalizacją tego, co naukowcy opracowują w laboratoriach. Docieramy do poziomu gotowości technologicznej i często okazuje się, że albo rynek nas już wyprzedził, albo produkt nie jest dostosowany do aktualnych potrzeb, bo bardziej polegaliśmy na naszej wizji, niż na aktualnych potrzebach rynkowych – mówiła prezes spółki Startova.pl, która ma na celu wspierać komercjalizację projektów badawczo-rozwojowych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Dr inż. Hanna Dzido również dostrzega potencjał w polskich naukowcach, jednak widzi duży rozdźwięk między nauką a potrzebami rynku. – Naukowcy powinni czynnie uczestniczyć w życiu przedsiębiorstw. Gdyby tam byli ze swoją wiedzą i warsztatem, mogliby opracowywać w firmach szyte na miarę rozwiązania. I uniknęlibyśmy takich pomyłek, które są na końcu, że naukowcy trudzą się nad czymś wiele lat, a później się okazuje, że to, co opracowali jest już nieprzydatne – mówiła wiceprzewodnicząca Rady Naukowej Europejskiej Fundacji Innowacji.

– Pod względem innowacyjności polska nauka jest dobra, ale mamy błąd systemowy – zaczął swoje wystąpienie dr inż. Sławomir Olszowski. Jego zdaniem, Polska nigdy nie będzie konkurencyjna pod względem innowacji, jeśli nie zmienimy systemu oceny nauczycieli akademickich. – Dzisiaj w Polsce naukowca ocenia się przez pryzmat publikacji naukowych, które najczęściej ukazują się gdzieś za granicą w języku angielskim. To jest sprzeczne z interesem państwa polskiego – tłumaczył wykładowca Uniwersytetu Radomskiego oraz prezes spółki BETiS. – Przecież najważniejszym elementem każdego koncernu jest klauzula o poufności, która zabezpiecza daną firmę przed wyciekiem informacji na zewnątrz. A polskiego naukowca ocenia się za sprzedanie swojej wiedzy na zewnątrz w zagranicznych pismach, za to, że zdradza tajniki swojej wiedzy – dodał.

Zdaniem Tomasza Majkusiaka, project managera ze spółki Geotronics Dystrybucja, chociaż z polską innowacyjnością nie jest najgorzej, to w każdym obszarze zawsze czegoś trochę brakuje. Choćby w sferze finansów i aplikowania po unijne środki na innowacyjność. – Mechanizm jest skonstruowany tak, że na dzień dobry pyta się przedsiębiorcę o rozwiązanie problemu, z jakim się mierzy, o przedstawienie całego spektrum badań, które zamierza przeprowadzić, o przedstawienie wyników, jakich się spodziewa. A przecież my nie jesteśmy w stanie zrealizować projektu na stole, już na etapie wnioskowania o fundusze unijne – tłumaczył.

Naukowiec w okienku

W pierwszym etapie dyskusji chociaż wszyscy prelegenci zgodzili się, że z polskimi innowacjami nie ma dramatu, to jednak multum spraw wymaga pilnej naprawy. A jaki jest dzisiaj największy hamulec zaciągnięty na uczelniach, że tak trudno wyjść im do biznesu i zacząć z nim współpracować?

Prof. Agnieszka Magryś: Polskie uczelnie od lat wprowadzają do swoich struktur centra transferu wiedzy czy technologii, które mają pomagać w komercjalizacji innowacji powstających na uniwersytetach. Ale, szczerze mówiąc, te centra stają się często takim okienkiem. Naukowiec do niego przychodzi, składa swój projekt, ten pomysł często ląduje na biurku i leży. Ludzie nauki mają naprawdę nieprzeciętne mózgi, rozumieją, co się do nich mówi, ale często brakuje im wytyczonej ścieżki. Nie ma kogoś, kto poprowadzi ich w całym tym procesie za rękę, kto im powie, jak napisać biznesplan, jak rozmawiać z inwestorami. Naukowcy pracują dla punktów, dla publikacji. Na tej podstawie możemy awansować, na tej podstawie dostaniemy nagrodę od rektora, a nikt ich na poważnie nie zachęca, żeby włączyli się w komercjalizację. Również i finansowo.

Z tymi zarzutami częściowo nie zgodziła się Alina Jaworska, która przytoczyła kilka liczb. W Polsce przy różnych uczelniach i uniwersytetach działa już 35 spółek celowych, które mają wspomagać naukowców w komercjalizacji ich badań. W Polsce mamy już 230 spin-offów, czyli przedsiębiorstw założonych przez co najmniej jednego pracownika naukowego lub studenta danej uczelni.

– Wsparcie dla uczelni więc jest, ale bywa różnej jakości. W centrach transferu technologii na większości uczelni zatrudnia się po prostu urzędników, którzy nie mają wyczucia biznesowego. Są wyłonieni ze struktur uniwersytetu. Nie mają sieci kontaktów, nie mają znajomości danej branży, mają kompetencje miękkie, a brakuje im tych twardych, kiedy przychodzi do rozmowy o konkretach z danej dziedziny nauki

– tłumaczyła prezes spółki Startova.pl.

Dr inż. Hanna Dzido: W Polsce nie ma systemu pomocy dla naukowców, żeby wdrażać ich technologię. Następuje więc podbieranie nam kadr do zagranicznych uniwersytetów. Polacy, znając przecież nasz rynek, nasze polskie i europejskie potrzeby, jadą do Stanów Zjednoczonych, gdzie są pieniądze, pomoc, rozwiązania prawne, żeby wdrażać swoje innowacje, które my później z zagranicy kupujemy. Dlatego tak ważny jest system zatrzymywania kapitału ludzkiego u nas w Polsce i powiązania go z biznesem. Powinniśmy tego restrykcyjnie pilnować.

Dr inż. Sławomir Olszowski mówił, że czasem najtrudniejszy dla wielu uczelni jest ten pierwszy krok i wykonanie jakiegoś zlecenia dla biznesu. – Ale naukowcom często się to nie opłaca, bo z tego nie ma punktów. A przecież jeśli jakaś uczelnia robi zlecenia dla przemysłu, to jest to ogniwo łączące naukę z biznesem. Na początku może to małe zlecenia, ale z czasem przyjdą większe. Prywatna firma wyposaży laboratoria na takiej uczelni i będzie czekać na jej absolwentów. Poniesie mniejsze koszty niż kształcenie takiego pracownika od początku u siebie w przedsiębiorstwie – mówił prezes spółki BETiS.

Zdaniem Tomasza Majkusiaka z Geotronics, biznes bez naukowców sobie nie poradzi. – Przedsiębiorcy nie mają takiej specjalistycznej wiedzy, ale, muszę przyznać, że często mają problem ze znalezieniem odpowiednich ludzi na polskich uczelniach, którzy zajmują się wąskim wycinkiem nauki, w którym dana firma się specjalizuje – tłumaczył i opowiedział, jak ta współpraca nauki z biznesem czasem wygląda od środka. – Naukowcy mają możliwość wsparcia biznesu, żeby jakieś rozwiązanie wspólnie skomercjalizować, ale też i za to uczelnia pobiera odpowiednie wynagrodzenie. Niejednokrotnie zdarza się, że jest ono niewspółmiernie do spodziewanego efektu danej innowacji i przez to wielokrotnie podraża całe rozwiązanie. Po drugie, współpraca z uczelnią czasem wydłuża również czas realizacji całego procesu, a przemysł nie może czekać. Kończy się więc na tym, że klient nie czeka już na to aż się wdroży jakąś polską innowację, tylko szuka innego, gotowego rozwiązania, które pomoże mu w biznesie. A te gotowe rozwiązania są najczęściej za granicą – mówił Majkusiak.

Co więc zrobić, żeby tę współpracę nauki z biznesem usprawnić?

Wielka waga małych zleceń

Prof. Magryś postuluje przede wszystkim zmianę parametryzacji naukowców, odejścia od ich oceniania na podstawie punktów z publikacji.

– Dobrym rozwiązaniem mogłyby też być zachęty finansowe dla samych przedsiębiorców, którzy płaciliby na przykład niższe podatki, gdyby wykazywali współpracę z naukowymi startupami

– mówiła wiceprezes spółki Funkbiotics.

Zdaniem Aliny Jaworskiej, dobrym rozwiązaniem byłoby wykazywanie przez uczelnię, że chociaż 1 proc. jej przychodów pochodzi z komercjalizacji rozwiązań, które już opracowała. Na zasadzie: uczelnio, chcesz więcej pieniędzy na innowacje, wykaż chociaż w 1 proc., że potrafisz robić z nic użytek. – Przydałoby się również oddzielić na uczelni dwie ścieżki rozwoju – naukowca-badacza od naukowca, który chce być bliżej przedsiębiorczości i rozwiązania komercjalizować. Ci drudzy mają często tyle godzin dydaktyki, że nie mają już czasu, żeby robić coś po godzinach dla biznesu – mówiła Jaworska.

Dla dr inż. Hanny Dzido priorytetem są przyszłe kadry. – Należałoby zacząć od programu kształcenia doktorantów, żeby wpisać w niego obowiązek opowiadania studentom o tym, co jest na rynku. Jeśli nabiorą sznytu, jak funkcjonuje przedsiębiorca, jak z nim współpracować, to przełoży się na lepszą współpracę nauki z biznesem w przyszłości – tłumaczyła.

Dr inż. Sławomir Olszowski podkreślał wielką wagę małych zleceń.

– To sadzonka, która da w przyszłości wzrost. Jeżeli nawet ktoś robi jeden wielki projekt za miliony złotych, to nadal jest to tylko jeden projekt, który nawet nie wiadomo, czy będzie wdrożony. Natomiast małe projekty są z reguły zawsze wdrożeniowe, bo przedsiębiorca zleca uczelni rozwiązanie konkretnego problemu

– tłumaczył.

Z kolei Tomasz Majkusiak postulował odciążenie naukowców, którzy chcą rzeczywiście współpracować z biznesem. – Spotkaliśmy się z przypadkiem, że naukowiec po prostu nie miał dla nas w ogóle czasu, bo był zaangażowany już w tyle projektów na uczelni – opowiadał. Jego zdaniem, należałoby uprościć mechanizm dotarcia przedsiębiorcy ze swoim problemem do rozwiązania na uczelnię. – Tak, żebyśmy mieli pewność, że znajdziemy tam pomoc i daną innowację w możliwie najkrótszym czasie zrealizujemy – mówił Project Manager z Geotronics Dystrybucja.

Jaka więc przyszłość stoi przez innowacyjnością polskiej gospodarki i komercjalizacją krajowej nauki?

Wszyscy rozmówcy widzieli ją optymistycznie, chociaż pod pewnymi warunkami. Należałoby jasno określić strategię rozwoju polskiej nauki – wyróżnić obszary, w których możemy być wybitni na arenie międzynarodowej i w nie inwestować, bo wiadomo, że nie będziemy dobrzy we wszystkim. Należałoby wprowadzić mechanizmy zatrzymujące najlepsze polskie umysły, żeby pracowali nad swoimi innowacjami tutaj w kraju, a nie na innym kontynencie. A przede wszystkim należałoby zerwać z niewolnictwem punktów, które panuje na polskich uczelniach. Nie premiować liczby papierowych publikacji w zagranicznych czasopismach, a liczbę innowacji, które dzięki pomysłom polskich naukowców i kapitałowi polskich przedsiębiorców ostatecznie wylądowały na sklepowych półkach.

Udział
Exit mobile version