Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: Po wyborach prezydenckich koalicja rządząca weszła w trudny czas. Lista pretensji, szczególnie ze strony koalicjantów, pod adresem premiera i sztabu Rafała Trzaskowskiego, jest długa. Jak widzi pan dalszą współpracę z Trzecią Drogą i lewicą?
Witold Zembaczyński: W naturę polityki demokracji wpisane są zwycięstwa i porażki, ale trzeba patrzeć do przodu, bo 10 mln głosów oddanych na naszego kandydata to prawie tyle, co zdobyła druga strona i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Fakty są takie, że przegraliśmy o włos.
Co wpłynęło na decyzję Polaków?
W czasach zagrożenia widać dwie postawy – można stanąć za szerokimi plecami Nawrockiego lub otwartymi ramionami Trzaskowskiego i trudny moment przetrwać.
Wygrała kampania podboju, człowiek, który ma pod garniturem pałę bejsbolową. Widać dla tych ponad 300 tys. osób, których głos przesądził, ważniejsza była emocja.
Wróćmy do koalicji. Co się obecnie w niej dzieje? Z zewnątrz widać, że to tu są ogromne emocje.
Niewiele się zmieniło. Mieliśmy już Andrzeja Dudę, prezydenta, który nie rokował na współpracę i będziemy mieć podobnego przez kolejne pięć lat. Najważniejsze to przekazać wyborcom prawdziwe diagnozy, czego zabrakło.
Jaka jest pana diagnoza?
W normalnych warunkach gry, kandydat tak skompromitowany jak Nawrocki nie miałby szans na wygraną i przeszłość będzie na nim ciążyła, promieniowała na dalsze decyzje. Wynik powinien być inny, ale – jak mówiłem – to były wybory emocjonalne.
Szefowa sztabu Rafała Trzaskowskiego przeprosiła wyborców, zrobił to też sam kandydat. Jakie były największe błędy waszego środowiska?