Jak mówił niedawno w wywiadzie Grzegorza Sroczyńskiego Łukasz Pawłowski z Ogólnopolskiej Grupy Badawczej, wybory prezydenckie tylko z pozoru są wyborem między Rafałem Trzaskowskim a Karolem Nawrockim. To wybory według linii podziału góra-dół, za polityczno-medialnym establishmentem lub przeciwko niemu, w których zdecyduje nie to, jak się ktoś prezentuje czy wypowiada, a to jaką ma odpowiedź na frustrację dużej części Polski, która czuje się (nieważne, czy według suchych wskaźników ekonomicznych jest) odepchnięta od stołu ludzi sukcesu i życiowych koneksji. O wyniku zadecydują więc buzujące miesiącami, a może i latami procesy społeczne, a nie jeden tweet, marsz czy afera.

Brzmiałoby to jak piękna opowieść o dojrzałej polityce, w której dzięki obywatelskim głosom spoza mainstreamu pojawiają się nowe idee, a życie publiczne aktualizuje się do nowych czasów, przyczyniając się do większej ogólnej szczęśliwości. Tylko, że to byłaby nieprawda. Bo jeśli coś nowego pojawiło się w tej kampanii, z dojrzałą polityką nie ma nic wspólnego i niestety zostanie z nami na lata. Witajcie w erze patopolityki.

Czego nie zobaczysz w telewizji 

Między turami wyborów pierwszy raz przeczytałem „Karierę Nikodema Dyzmy” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, która mimo prawie 100 lat na karku szokuje wykraczającą poza Polskę aktualnością. W wersji telewizyjnej (genialny Roman Wilhelmi jako Dyzma) i w potocznym rozumieniu „Kariera” jest opowieścią o ćwierćinteligencie bez kwalifikacji i kręgosłupa, który dzięki swojemu tupetowi i szczęściu robi karierę w Warszawie. Tymczasem wydana dwa lata przed dojściem Adolfa Hitlera do władzy i pięć lat po zbrojnym zamachu stanu w Polsce książka ma bardziej mroczne przesłanie. Jest o ślepej fascynacji tzw. „silnym człowiekiem” i jego metodami przez szeroko rozumiane elity, które widziały w Dyzmie odtrutkę na problemy nieruchawej demokracji.

Osoba Dyzmy – mężczyzny o ogładzie oprycha, który nie potrafił sklecić z sensem dwóch zdań – nie była tu żadną przeszkodą. Każde jego rzeczywiste potknięcie, bezmyślna uwaga czy zachowanie działało na jego korzyść. Bo nie liczył się sam Dyzma, a marzenie elit o silnym człowieku, który wszystko ogarnia i wszystko naprawi. Dyzma milczał, bo nie miał nic do powiedzenia? Jego fani od razu wpadali w zachwyt, bo milczenie na pewno oznacza głęboki namysł. Dyzma wybełkotał coś dziennikarzom? Usłużne media przedstawiły to jako słowa mędrca i męża stanu. Dyzma wdał się w awanturę? Pokazał, że potrafi postawić na swoim. W książce Dyzma dostaje propozycję objęcia stanowiska premiera, najważniejszego stanowiska w państwie, którego z powodu strachu przed kompromitacją i demaskacją nie przyjmuje. W Polsce 2025 nie byłoby to przeszkodą.  

Ten tekst nie powstał, żeby kogokolwiek przekonywać. Decyzje wyborcze to proces, na który media nie mają już oczywistego wpływu. Musimy się jednak zatrzymać i zobaczyć, jak dużo wydarzyło się w polskiej polityce w między turami i przygotować nas wszystkich – tak wyborców Karola Nawrockiego, Rafała Trzaskowskiego jak i wszystkich innych – że to „dużo”, niezależnie od wyniku 1 czerwca, na długo z nami zostanie

Silny człowiek Nawrocki 

Karol Nawrocki to człowiek o udokumentowanych zachowaniach, które jeszcze niedawno zepchnęłyby każdego w polityczny niebyt. Znajomi gangsterzy, „kupno” kawalerki, sprawa sprowadzania „dziewczyn” do Grand Hotelu, udział w kibolskiej ustawce, przyjmowanie używek w czasie debaty – to jedno. Drugie to kompromitujące (kiedyś) dziury w wiedzy.  

„Obywatelski” kandydat na prezydenta i szef IPN w czasie jednej z debat stwierdził, że w 2015 roku, rok po „aneksji” Krymu i rosyjskiej inwazji zielonych ludzików na Donbas, nie było wojny w Ukrainie. W czasie rozmowy ze Sławomirem Mentzenem wyraził z kolei szczere zdziwienie, że obniżenie stóp procentowych oznacza większą dostępność kredytów, co oznacza więcej klientów na rynku, co oznacza większy popyt, a więc wzrost cen mieszkań. Wisienką na torcie było stwierdzenie w debacie z Rafałem Trzaskowskim, że popiera – będący konserwatywną wersją związków partnerskich – instytucję „osoby najbliższej”, bo mógłby wtedy być osobą najbliższą… pana Jerzego i lepiej się nim zająć.  

Jeśli ktoś oczekuje tu fragmentu o ciemnym ludzie, który kupi wszystko, co wciśnie mu Kaczyński, będzie rozczarowany. Chciałbym się zatrzymać przy tych, dzięki którym Nawrocki jako poważny kandydat na prezydenta stał się w ogóle możliwy i którzy w dzień i noc przekonują Polaków, że nic złego się nie dzieje. Stając się jego mentalnymi wspólnikami i głównymi budowniczymi ery patopolityki. Swoje mają też za uszami ci, którzy metody fanów Nawrockiego przejęli. Ale o nich potem. 

Wina Jarosława Kaczyńskiego

Operacja „Nawrocki” to najnowszy polityczny projekt „inteligenta z Żoliborza”. Oprócz tego, że osobiście namaścił Nawrockiego do startu w wyborach i udostępnił mu cały propagandowy aparat partii, w pełni zaangażował się w torowanie drogi swojemu „silnemu człowiekowi”, który właśnie niszczy stary świat polityki, którego również Kaczyński jest częścią.

Prezes PiS, którego posłanki wychwalają za szarmanckość i z troską wygładzają mu marynarkę przed występami publicznymi, z pełnym przekonaniem wszedł w rolę obrońcy Karola Nawrockiego w środku kryzysu z mieszkaniem. – Realnie miał jedno mieszkanie, a drugie w sensie formalnym miał, ale realnie go nie miał – dialektycznie bronił swojego kandydata Kaczyński oskarżając dziennikarzy o bycie „funkcjonariuszami politycznymi” i chwaląc Nawrockiego za „uratowanie [pana Jerzego] przed bezdomnością”. – Ręczę za niego – żyrował Kaczyński kandydata, który każdego dnia zmieniał wersję swojego aktu dobroczynności.  

„Genialny strateg” miał w swoim politycznym życiu wiele projektów, które miały dać mu władzę. Każdy z nich – czy była to pusta lodówka po rządach liberałów, dziadek z Wehrmachtu, spot z zamieszkami uchodźców w Warszawie – opierał się na równoległym przesuwaniu granic tego, co można było robić i mówić w politycznym mainstreamie. Po Nawrockim Kaczyński może świętować swoje największe osiągnięcie: od teraz można już wszystko. Nawet on sam by tego jednak nie dokonał. 

Wina Andrzeja Dudy 

Karol Nawrocki wziął udział przynajmniej w jednym brutalnym starciu fanatycznych psedokibiców Lechii Gdańsk dołączając do grupy stadionowych bandytów, którzy w 2009 roku umówili się na ustawkę z kibolami Lecha Poznań. Zapytany o to przez Sławomira Mentzena odpowiedział, że w swoim życiu występował w „różnych modułach szlachetnych walk„. Potem dodał podczas debaty w TVP: – Wszystkie aktywności sportowe opierały się na sile mojego serca, na sile moich mięśni, moich pięści. W starym świecie za takie słowa odprowadziłby kandydata w niebyt śmiech publiczności. Dziś w sukurs przyszedł kolejny sojusznik silnego człowieka: urzędujący prezydent Andrzej Duda.

– Każdy z nas miał swoją młodość. Wszyscy wiedzą, że chłopcy, tacy mocni, męscy, to lubią się poszarpać i zachowują się trochę jak takie małe niedźwiadki. Po prostu walczą ze sobą. Nie jest to nic nadzwyczajnego – mówił Bogdanowi Rymanowskiemu w Radiu Zet.

Karol Nawrocki w trakcie zachowywania się jak „mały niedźwiadek” z kibolami Lechii i Lecha miał 26 lat. Za udział w ustawce, gdyby został wówczas złapany, według polskiego prawa groziłoby mu od 3 miesięcy do 5 lat więzienia (art. 158 kodeksu karnego). 

Wraz z racjonalizacją działań Karola Nawrockiego przez jego politycznych patronów i sympatyków płynie szlam relatywizmu i cynizmu, który – niezależnie od wyników wyborów – zostanie z nami na długo jak oblepiająca wszystko ropa po katastrofie tankowca. Już taplają się w niej nie tylko politycy PiS. 

Wina polityków w ogóle 

Od kiedy standardem w polskiej polityce stały się badania moczu na obecność narkotyków? Od kiedy standardem stało się przyjmowanie używek (aktualna wersja: torebek z nikotyną) w czasie debat? Od kiedy to, czy ktoś potrafi komuś dać po pysku? Odpowiedź jest zawsze ta sama: od startu Karola Nawrockiego, wraz z którym gwałtownie przesunęły się granice tego, co człowiekowi wypada w przestrzeni publicznej. Ochoczo w obrębie tych nowych granic poruszają się już inni aktorzy sceny politycznej.  

Oto premier rządu Donald Tusk w czasie największej oglądalności w Polsacie sam podkreśla, że potrafi się bić, a potem wyciąga niezweryfikowane słowa skompromitowanego mitomana Jacka Murańskiego, który stwierdził, że Karol Nawrocki był sutenerem na zlecenie trójmiejskiego gangstera. Problem w tym, że rzeczony gangster, jak szybko wykazał Andrzej Stankiewicz z Onetu, miał wtedy 16 lat. Tusk nawet tego nie sprawdził. W erze patopolityki to bez znaczenia.

Oto telewizja publiczna, która wiedząc, jak mało wiarygodnym człowiekiem jest Murański, w swojej akcji nagłaśniania jego słów wciska „ciemnemu ludowi”, że „absolwent Uniwerstytetu Warszawskiego„. 

Oto Krzysztof Stanowski dziennikarz/kandydat na prezydenta – w czasach sprzed patopolityki to byłoby niemożliwe połączenie – w czasie komentowania na żywo debaty Trzaskowski-Nawrocki żartuje: – Karol, przywal mu, nie będzie tak do ciebie mówił. Dawaj, sprawdzi się szpitale w Warszawie na SOR-rze. Live ogląda łącznie ponad milion osób. 

Oto politycy Koalicji Obywatelskiej w reakcji na badania moczu Karola Nawrockiego i wezwanie do podobnego badania Rafała Trzaskowskiego proponują, żeby kandydat PiS poddał się badaniu wariografem.

Oto Andrzej Zybertowicz, doradca Andrzeja Dudy: – Około 40 procent głosujących [na kandydatów koalicji 15 października – red.] wypisało się z polskości

Oto Michał Bilewicz, psycholog społeczny z UW: – Nie dajcie się zwieść. Wybór jest prosty: sprowadza się do tego, po której stronie stodoły w Jedwabnem staniesz. Czy z jej podpalaczami, dobijającymi ofiary siekierami i widłami? Czy może po stronie Antoniny Wyrzykowskiej, która ratowała Żydów, za co musiała uciec z miasta? 

Oto Przemysław Czarnek, poseł PiS i były minister edukacji w Radiu Zet: – Onet w ogóle przestaje istnieć w moim przekonaniu, ponieważ to, co zrobił w tej kampanii, jest tak obrzydliwe. Ja nie grożę, tylko stwierdzam fakt. 

Łatwo powiedzieć, że to wszystko podlewane jest żerującymi na polaryzacji algorytmami. To oczywiście prawda. Ale czas zmierzyć się z jeszcze jedną prawdą: 

To nie byłoby możliwe bez nas

Żaden z aktorów patopolityki nie istnieje bez publiczności. Cześć z własnej woli, część zagoniona jak bydło przez politycznych naganiaczy, ale na widowni siedzimy my wszyscy: siedzą media, siedzisz Ty jako obywatel, jesteś Ty jako internautka, jestem też ja, w pracy jako redaktor, po pracy prywatnie jak każdy uczestnik życia publicznego. Całkowita ucieczka z tego świata nie jest możliwa, ale zawsze mamy wybór. Klaskać czy ignorować? Podawać dalej czy wyciszać? Inwestować swoje emocje czy chłodno pytać, o co w tym chodzi? Słuchać wrzasków silnych ludzi niezależnie od barw czy raczej tych, którzy mówią, że nie wszystko jest takie proste? Myśleć czy biernie czekać na odpowiedzi? Żądać więcej krwi czy próbować otrzeźwieć? W końcu: akceptować to wszystko czy nie

Szlam patopolityki płynie coraz szerszym korytem. Musimy wymyślić, co z tym zrobić póki nas jeszcze do końca nie wciągnął.

Udział
Exit mobile version