– Nigdy nawet nie myśleliśmy o usunięciu żołnierzy z Polski. Tak, zostaną w Polsce, a może będzie ich więcej – ogłosił prezydent Trump podczas spotkania z Nawrockim w Gabinecie Owalnym. To bardzo dobra wiadomość dla naszego kraju, zwłaszcza, że Amerykanie poważnie rozważają redukcję obecności swych sił w Europie (portal Politico pisał w lipcu o możliwości wycofania nawet 30 proc. żołnierzy ze Starego Kontynentu).  

Później, po rozmowach plenarnych w Białym Domu, polski prezydent zapowiedział dalsze prace nad wzmocnieniem obecności Stanów Zjednoczonych w Polsce. Przyznał, iż mowa była i o zwiększeniu liczebności wojsk amerykańskich i o stałej bazie USA na naszym terytorium. Wypracowaniem konkretów w tej sprawie mają się zająć wkrótce sekretarz ds. obrony Pete Hegseth i szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego Sławomir Cenckiewicz. Jeśli te plany się ziszczą, będzie to z pewnością duży sukces prezydentury Karola Nawrockiego. 

Zobacz wideo Oklaski z Kremla. Tusk, Nawrocki, Ukraina [CTB odc. 62]

Rozwijana ma być także, zainicjowana jeszcze przez prezydenta Andrzeja Dudę, Inicjatywa Trójmorza, a prezydent Nawrocki otrzymał zaproszenie na przyszłoroczny szczyt G20 do USA. Warto w tym miejscu wspomnieć, że Polska zabiega o przyjęcie do tego gremium, o czym z sekretarzem stanu USA Marco Rubio rozmawiał też we wtorek w Miami szef MSZ Radosław Sikorski. 

Cele polskiej polityki zagranicznej wobec USA są jasne, oczywiste i dokładnie tak samo definiowane przez Pałac Prezydencki i stronę rządową. Tymczasem wokół relacji polsko-amerykańskich mamy ostry spór, który na dobre wybuchł kilka dni temu, gdy do mediów wyciekło stanowisko rządu dotyczące prezydenckiej wizyty w Białym Domu. Współpracownicy prezydenta wyśmiali dokument, nazywając go „żartem”, „pomyłką” albo „żałosnymi akapitami”, minister Sikorski poradził natomiast prezydentowi, by sprawdził, kto z jego zaplecza był „durniem”, który ujawnił treść korespondencji między MSZ a KPRP.  

Półtora roku temu, przy okazji 25. rocznicy wstąpienia Polski do NATO w Białym Domu gościli wspólnie – i prezydent Andrzej Duda, i premier Donald Tusk. Oczywiście, prezydentem USA był wówczas Joe Biden, z którym lepsze relacje miał wówczas szef rządu. Niemniej obaj najważniejsi przedstawiciele władz Polski byli w stanie razem zasiąść do rozmów z amerykańską administracją. W środę w spotkaniu Nawrocki-Trump nie uczestniczył nawet przedstawiciel ambasady RP w Waszyngtonie (obecności jej szefa, charge d’affaires Bogdana Klicha prezydent nie życzył sobie nawet w czasie powitania na lotnisku).  

Karol Nawrocki sporo zawdzięcza Donaldowi Trumpowi – jego wsparcie w kampanii wyborczej i wspólne zdjęcie w Białym Domu 1 maja mogło przyczynić się do wyborczego zwycięstwa obecnej głowy państwa. Nic więc dziwnego, że prezydent, wraz ze swym zapleczem z PiS, chce iść za ciosem, wykorzystać przychylność Trumpa, by zmonopolizować relacje na linii Warszawa-Waszyngton. Pokazać w ten sposób skuteczność, sprawczość i zarobić kilka ważnych punktów dla swego obozu politycznego.  

Polityka zagraniczna, zwłaszcza w odniesieniu do USA, kluczowego przecież partnera Polski, powinna być jednak wyjęta spod bieżącego sporu i nie służyć realizacji celów partyjnych w kraju. Tym bardziej, że to rząd, o czym Karol Nawrocki również powinien pamiętać, ma narzędzia realnej władzy. 

Zaostrzający się spór na linii rząd – Pałac Prezydencki, co również warto zauważyć – mobilizuje nie tylko zwolenników PiS, ale też Koalicji Obywatelskiej. Wszystkie sondaże i to od wielu tygodni pokazują, że obie partie – Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego – idą łeb w łeb. Coraz mocniej iskrzy też na linii PiS-Konfederacja, co nie tworzy dobrego klimatu dla budowy ewentualnej przyszłej prawicowej koalicji w Sejmie. Za dwa lata może się więc okazać, że podobnie jak w czerwcu Koalicję Obywatelską, za dwa lata to PiS i prezydenta Nawrockiego będzie czekać twarde polityczne lądowanie.  

Udział
Exit mobile version